[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To ty nie wiesz, że twój ojciec ma co sięzowie zielone palce ?- Tak ci się brudzą przez rękawiczki? - zaśmiał się chłopak.Pracowali bez wytchnienia, póki nie rozrzucili całego nawozu, a wtedy Michael oparłsię na łopacie - niczym bohater reklamówek Zarządu Robót Publicznych - i przyglądał się, jakMax kończy pracę w pojedynkę.Chłopak powinien już pójść do fryzjera.Skórę na rękachmiał popękaną i zaczerwienioną.Gdzie się podziały jego rękawiczki? Wyglądał raczej nasyna farmera niż rabina.Michael wyobraził sobie, jak będą wiosną przekopywali razemogródek, siali, a potem czekali niczym mieszkańcy kibucu na pierwsze bladozielone pędykiełkujące spod warstwy nawozu.- A skoro już mowa o pocałunkach, potrzebujesz wóz na Nowy Rok?- Raczej nie.Dziękuję.- Max rozrzucił ostatnią porcję i wyprostował ze stęknięciemplecy.- Co się stało?- Nie mam randki.Zerwałem z Dess.Michael przyjrzał się synowi, szukając na jego twarzy śladów miłosnej tragedii.- Umówiła się z jednym starszym gościem, studentem uniwersytetu Tuftsa.- Maxwzruszył ramionami.- Tym jej głównie zaimponował.- Oskrobał łopaty z nawozu.- Wiesz,zabawna rzecz, ale w ogóle mnie to nie obeszło.A wydawało mi się, że jestem w niejzadurzony na śmierć i gdybyśmy mieli ze sobą zerwać, chybaby mnie to dobiło.- A nie dobiło?- Raczej nie.Ostatecznie nie mam jeszcze nawet siedemnastu lat i ta cała historia z Dessbyła tylko.hm, czymś w rodzaju suchej zaprawy.Ale pózniej, jak już człowiek jest starszy,po czym to się poznaje?- Zadaj mi bardziej konkretne pytanie, Max.- Co to jest miłość , tato? Skąd się wie, że naprawdę się kogoś kocha?Michael domyślił się, że ta kwestia naprawdę syna dręczy.- Nie znam dobrej definicji - odparł.- Kiedy będziesz już starszy i spotkasz kobietę, zktórą zapragniesz spędzić resztę swego życia, nie będziesz musiał nikogo o to pytać.Zebrali kartony i włożyli jeden w drugi, żeby łatwiej je było transportować.- Czy już za pózno, żebyś umówił się na Nowy Rok z kimś innym? - zapytał Michael.- Okazuje się, że tak.Dzwoniłem do fury dziewcząt: do Roz Coblentz, do Betty Lipson,do Alice Striar.Wszystkie są już umówione, i to od tygodni.- Zerknął na ojca.- Wczorajwieczorem zadzwoniłem do Lisy Patruno, ale też już była umówiona.Uwaga! Baczność, zejde!- Czy ja ją znam?- Jej ojcem jest Pat Patruno, ten aptekarz.- Ach tak!- Masz mi to za złe? - zapytał Max.- Coś ty!- A jednak?.- Jesteś już dużym chłopcem, Max, choć jeszcze nie mężczyzną.Od tej pory będzieszmusiał samodzielnie podejmować niektóre decyzje.Im będziesz starszy, tym ważniejsze.Ilekroć będziesz potrzebował mojej rady, wystarczy mnie o nią zapytać.Nie zawszepodejmiesz decyzję właściwą, nikt nie jest nieomylny, ale musiałbyś niezle narozrabiać,żebym wziął ci to naprawdę za złe.- Zresztą tak czy owak była już umówiona - przesądził sprawę Max.- Wiesz, znam tu pewną dziewczynę z Nowego Jorku.Lois ma szesnaście lat.Przyjechała w odwiedziny do państwa Mendelsohnów.Jeśli chcesz spróbować, będzieszmusiał zadzwonić do biura numerów, bo nie ma ich jeszcze w książce telefonicznej.- Aadna?- Nie widziałem jej, ale jej starszą siostrę określiłbym kiedyś mianem wdechowejbabki.Ruszyli w stronę domu.Ni stąd, ni zowąd Max dał ojcu kuksańca w bok, od któregoMichaelowi aż zdrętwiało ramię.- Wiesz, jak na wapniaka wcale nie jesteś takim strasznym zgredem.- Dzięki!- Albo jak na rabina, który w śnieżycę rozrzuca ptasie gówno w ogrodzie.*Michael wziął prysznic i przebrał się, po czym podgrzali sobie zupę z puszki.Maxzapytał, czy mógłby wziąć samochód, żeby pojechać do biblioteki.Po wyjściu syna rabindługo stał przy oknie i przyglądał się płatkom padającego śniegu, a gdy w pewnej chwiliprzyszedł mu do głowy pomysł na kazanie, usiadł do maszyny.Potem wyjął z szafy w holupuszkę pasty do czyszczenia mosiądzu i wszedł na górę.Aoże po dziadku było już bardzozabrudzone.Michael czyścił je wolno i starannie.Nałożywszy pastę, umył ręce i zacząłpolerować łóżko miękkimi szmatami, obserwując z radością, jak znika zmatowienie iodczyszczony metal przebłyskuje spod niego głębią ciepłego wewnętrznego blasku.Miał jeszcze do wypolerowania cały zagłówek, gdy usłyszał odgłos otwieranych drzwifrontowych, a potem kroki na schodach.- Kto tam?! - zawołał.- Cześć!Leslie podeszła do niego od tyłu.Kiedy się odwrócił, pocałowała go w kącik ust, apotem ukryła twarz na jego ramieniu.- Lepiej zadzwoń do doktora Bernsteina - powiedziała zdławionym głosem.- Mamy mnóstwo czasu - odszepnął.- Bezmiar czasu!Długo trzymali się w objęciach.- Byłam po drugiej stronie lustra - wyszeptała w końcu.- Podobało ci się tam?Zajrzała mu w oczy.- Zamknęłam się w pokoju hotelowym, piłam whisky i próbowałam narkotyków.Codziennie brałam sobie nowego kochanka.- Nie wierzę ci! Wcale ci nie wierzę! To zupełnie do ciebie niepodobne.- Faktycznie - przyznała.- Odwiedzałam miejsca, w których mieszkałam, zanim ciępoznałam, próbując odkryć, kim jestem.- I co odkryłaś?- %7łe poza tym domem nie istnieje dla mnie nic ważnego.%7łe wszystko inne jestzłudzeniem, iluzją.Domyśliła się z wyrazu jego twarzy, że ma jej do oznajmienia jakąś złą nowinę.- Dziś rano byłam w Hartfordzie.Już wiem.Skinął głową i dotknął jej policzka.- Kocham cię - szepnął.Miłość to właśnie to, zwrócił się w duchu do syna.To co czuję do twojej matki, coczuję do tej kobiety.- Wiem - powiedziała.Wziął ją za rękę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- To ty nie wiesz, że twój ojciec ma co sięzowie zielone palce ?- Tak ci się brudzą przez rękawiczki? - zaśmiał się chłopak.Pracowali bez wytchnienia, póki nie rozrzucili całego nawozu, a wtedy Michael oparłsię na łopacie - niczym bohater reklamówek Zarządu Robót Publicznych - i przyglądał się, jakMax kończy pracę w pojedynkę.Chłopak powinien już pójść do fryzjera.Skórę na rękachmiał popękaną i zaczerwienioną.Gdzie się podziały jego rękawiczki? Wyglądał raczej nasyna farmera niż rabina.Michael wyobraził sobie, jak będą wiosną przekopywali razemogródek, siali, a potem czekali niczym mieszkańcy kibucu na pierwsze bladozielone pędykiełkujące spod warstwy nawozu.- A skoro już mowa o pocałunkach, potrzebujesz wóz na Nowy Rok?- Raczej nie.Dziękuję.- Max rozrzucił ostatnią porcję i wyprostował ze stęknięciemplecy.- Co się stało?- Nie mam randki.Zerwałem z Dess.Michael przyjrzał się synowi, szukając na jego twarzy śladów miłosnej tragedii.- Umówiła się z jednym starszym gościem, studentem uniwersytetu Tuftsa.- Maxwzruszył ramionami.- Tym jej głównie zaimponował.- Oskrobał łopaty z nawozu.- Wiesz,zabawna rzecz, ale w ogóle mnie to nie obeszło.A wydawało mi się, że jestem w niejzadurzony na śmierć i gdybyśmy mieli ze sobą zerwać, chybaby mnie to dobiło.- A nie dobiło?- Raczej nie.Ostatecznie nie mam jeszcze nawet siedemnastu lat i ta cała historia z Dessbyła tylko.hm, czymś w rodzaju suchej zaprawy.Ale pózniej, jak już człowiek jest starszy,po czym to się poznaje?- Zadaj mi bardziej konkretne pytanie, Max.- Co to jest miłość , tato? Skąd się wie, że naprawdę się kogoś kocha?Michael domyślił się, że ta kwestia naprawdę syna dręczy.- Nie znam dobrej definicji - odparł.- Kiedy będziesz już starszy i spotkasz kobietę, zktórą zapragniesz spędzić resztę swego życia, nie będziesz musiał nikogo o to pytać.Zebrali kartony i włożyli jeden w drugi, żeby łatwiej je było transportować.- Czy już za pózno, żebyś umówił się na Nowy Rok z kimś innym? - zapytał Michael.- Okazuje się, że tak.Dzwoniłem do fury dziewcząt: do Roz Coblentz, do Betty Lipson,do Alice Striar.Wszystkie są już umówione, i to od tygodni.- Zerknął na ojca.- Wczorajwieczorem zadzwoniłem do Lisy Patruno, ale też już była umówiona.Uwaga! Baczność, zejde!- Czy ja ją znam?- Jej ojcem jest Pat Patruno, ten aptekarz.- Ach tak!- Masz mi to za złe? - zapytał Max.- Coś ty!- A jednak?.- Jesteś już dużym chłopcem, Max, choć jeszcze nie mężczyzną.Od tej pory będzieszmusiał samodzielnie podejmować niektóre decyzje.Im będziesz starszy, tym ważniejsze.Ilekroć będziesz potrzebował mojej rady, wystarczy mnie o nią zapytać.Nie zawszepodejmiesz decyzję właściwą, nikt nie jest nieomylny, ale musiałbyś niezle narozrabiać,żebym wziął ci to naprawdę za złe.- Zresztą tak czy owak była już umówiona - przesądził sprawę Max.- Wiesz, znam tu pewną dziewczynę z Nowego Jorku.Lois ma szesnaście lat.Przyjechała w odwiedziny do państwa Mendelsohnów.Jeśli chcesz spróbować, będzieszmusiał zadzwonić do biura numerów, bo nie ma ich jeszcze w książce telefonicznej.- Aadna?- Nie widziałem jej, ale jej starszą siostrę określiłbym kiedyś mianem wdechowejbabki.Ruszyli w stronę domu.Ni stąd, ni zowąd Max dał ojcu kuksańca w bok, od któregoMichaelowi aż zdrętwiało ramię.- Wiesz, jak na wapniaka wcale nie jesteś takim strasznym zgredem.- Dzięki!- Albo jak na rabina, który w śnieżycę rozrzuca ptasie gówno w ogrodzie.*Michael wziął prysznic i przebrał się, po czym podgrzali sobie zupę z puszki.Maxzapytał, czy mógłby wziąć samochód, żeby pojechać do biblioteki.Po wyjściu syna rabindługo stał przy oknie i przyglądał się płatkom padającego śniegu, a gdy w pewnej chwiliprzyszedł mu do głowy pomysł na kazanie, usiadł do maszyny.Potem wyjął z szafy w holupuszkę pasty do czyszczenia mosiądzu i wszedł na górę.Aoże po dziadku było już bardzozabrudzone.Michael czyścił je wolno i starannie.Nałożywszy pastę, umył ręce i zacząłpolerować łóżko miękkimi szmatami, obserwując z radością, jak znika zmatowienie iodczyszczony metal przebłyskuje spod niego głębią ciepłego wewnętrznego blasku.Miał jeszcze do wypolerowania cały zagłówek, gdy usłyszał odgłos otwieranych drzwifrontowych, a potem kroki na schodach.- Kto tam?! - zawołał.- Cześć!Leslie podeszła do niego od tyłu.Kiedy się odwrócił, pocałowała go w kącik ust, apotem ukryła twarz na jego ramieniu.- Lepiej zadzwoń do doktora Bernsteina - powiedziała zdławionym głosem.- Mamy mnóstwo czasu - odszepnął.- Bezmiar czasu!Długo trzymali się w objęciach.- Byłam po drugiej stronie lustra - wyszeptała w końcu.- Podobało ci się tam?Zajrzała mu w oczy.- Zamknęłam się w pokoju hotelowym, piłam whisky i próbowałam narkotyków.Codziennie brałam sobie nowego kochanka.- Nie wierzę ci! Wcale ci nie wierzę! To zupełnie do ciebie niepodobne.- Faktycznie - przyznała.- Odwiedzałam miejsca, w których mieszkałam, zanim ciępoznałam, próbując odkryć, kim jestem.- I co odkryłaś?- %7łe poza tym domem nie istnieje dla mnie nic ważnego.%7łe wszystko inne jestzłudzeniem, iluzją.Domyśliła się z wyrazu jego twarzy, że ma jej do oznajmienia jakąś złą nowinę.- Dziś rano byłam w Hartfordzie.Już wiem.Skinął głową i dotknął jej policzka.- Kocham cię - szepnął.Miłość to właśnie to, zwrócił się w duchu do syna.To co czuję do twojej matki, coczuję do tej kobiety.- Wiem - powiedziała.Wziął ją za rękę [ Pobierz całość w formacie PDF ]