[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W jegogłosie brzmiała czysta zaczepka, werbalny cios prosto w dołek.— Niczego nie wyjaśnię! Pracuję! Nie widzicie, że jestem zajęty?— Jak cię w dupę kopnę, to ci pracowitość przejdzie, Gunga Din.Oczy Indianina rozszerzyły się z niedowierzania i wściekłości.— Ty mały popierdo.ŁUP! Dzieciak kopnął go w jaja tak szybko i mocno, że aż echo poszło.Męż-czyzna złapał się za klejnoty i upadł, ciężko łapiąc powietrze.Ledwie wylądowałna ziemi, chłopak kopnął go jeszcze w twarz — trzask trzask trzask — z takimzamachem, jakby drzwi chciał wyważyć.Z rękami bardzo zajętymi w okolicykrocza majster nie miał żadnych szans, żeby osłonić głowę przed ciosami.Chłopak uśmiechnął się i rozpostarł po ptasiemu ramiona, jakby szykował siędo greckiego tańca sirtaki.Grek Zorba w klasycznym tara tam tam tam.Jego42atak był niewiarygodnie szybki i złośliwy.Z całkowitego bezruchu w mgnieniu oka rozpędził do setki.I ten dzieciak to byłem ja.Kiedy widziałem, jak atakuje, coś krzyknęło we mnie: TAK!Z latami tracimy to.Ulatuje gdzieś porywczość, odwaga, mroczne szaleństwo.Wraz z nimi odchodzi młodość, umiejętność przeżywania każdej minuty w peł-ni, do końca.Znika, wycieka z nas jak woda przez szpary w wiadrze.Szczelinytym większe, im jesteś starszy.Zaczyna się, gdy wykupujesz pierwszą polisę nażycie.Albo obciążasz sobie hipotekę.Lub słyszysz, że ostatnie badania kontrolnenie wyszły najlepiej.Ciepła kąpiel? To konieczność już tylko, a nie przyjemność.Bezpieczeństwo bierze górę nad spontanicznością, wygoda staje się ważniejszaod głodu nowości.W głębi ducha nie cierpiałem tego.Nie starzenia się, ale tychzmian, gdy stajesz się łagodniejszy, uczciwszy, przewidywalny, bardziej na dy-stans i jeszcze sceptyczny jak diabli.Taki chłopak musiał mi się w gruncie rzeczy spodobać.Szczególnie, gdy rzucił się na mężczyznę i skopał go bez powodu; zato tylko, że tamten miał nas gdzieś i spojrzał na nas pogardliwie.Najchętniej bym się przyłączył.Czy wstydzę się tego wyznania? Ani trochę.Złapałem chłopaka i odciągnąłem go od Indianina.Był cały napięty, stalowemięśnie pod prądem.Jestem bardzo silny, ale nie wiedziałem, czy dam mu radę.— Przestań! Starczy.Leży, wygrałeś.— Odwal się, dupku! — Znów spróbował kopnąć, ale był już za daleko.— Starczy!— Nie pierdol.— Obrócił się i chciał uderzyć mnie w twarz, ale zabloko-wałem cios, złapałem rękę i wykręciłem mu ją do tyłu.Dodatkowo założyłem mujeszcze nelsona.I źle zrobiłem.Obcas kowbojskiego buta wylądował na mojej prawej stopie.Zabolało jak cholera.Puściłem go.Odskoczył i zaczął tańczyć wkoło niczym bok-ser.Uchylał się, wywijał rękami, wyprowadzał ciosy w powietrze.Z kim walczył?Ze mną, z Indianinem, z całym światem.Z życiem.— Za kogo się masz, kurwa? Myślisz, że mnie pokonasz? Że mnie załatwisz?Dalej, spróbuj!Stałem jak flaming na jednej nodze, masowałem pulsującą bólem stopę, a na-stolatek kusił i groził, i obtańcowywał mnie wciąż niczym Muhammad Ali.In-dianin leżał na brzuchu z dłońmi pod sobą i jęczał, a obok zebrała się już grupkarobotników.Patrzyli, jak się bawimy.W końcu jeden z nich wysunął się i rąb-nął czymś dzieciaka w głowę.Potem stanął ogłupiały z deską 2x4 w dłoni, jakbyczekał, aż ktoś powie mu, co teraz zrobić.Chłopak opadł nagle na czworaki i zwiesił głowę.Ktoś pomagał Indianinowiwstać.Spróbowałem podeprzeć się przydepniętą stopą.Wciąż bolała, ale poważ-niejszych szkód nie odniosła.— Dobra, dość tego.Kto tu rządzi, co to za firma, gdzie macie pozwolenie?Chcę je zobaczyć.Natychmiast.43— Frannie? — rozległ się znajomy głos.Chłopak uniósł powoli głowę znad chodnika, bo to było także jego imię.Obok stał Johnny Petangles z wielką butląwody sodowej.Patrzył na mnie obojętnie.— Co tu robisz, Frannie?Spojrzałem na niego, na dom, robotników, na małego Frana na ziemi.Po-czułem, że jestem w centrum powszechnego zainteresowania.Tyle że wszyscywidzowie zamilkli.Nagle coś przyszło mi do głowy.— Co widzisz, Johnny? Co tam widzisz?Przechylił butlę i pociągnął spory łyk.Niezdarnie otarł usta wierzchem dłonii czknął bąbelkami.— Nic.Dom, Frannie.Chcesz wody sodowej?Przekuśtykałem pomiędzy robotnikami pod sam budynek.Pachniało świeżymdrewnem, gorącym metalem i benzyną.Świeżo wbitymi gwoźdźmi, dopiero cowyłączonymi maszynami, przepoconą flanelową koszulą, rozlaną na kamiennychpłytach kawą.Mężczyznami przy ciężkiej, fizycznej pracy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.W jegogłosie brzmiała czysta zaczepka, werbalny cios prosto w dołek.— Niczego nie wyjaśnię! Pracuję! Nie widzicie, że jestem zajęty?— Jak cię w dupę kopnę, to ci pracowitość przejdzie, Gunga Din.Oczy Indianina rozszerzyły się z niedowierzania i wściekłości.— Ty mały popierdo.ŁUP! Dzieciak kopnął go w jaja tak szybko i mocno, że aż echo poszło.Męż-czyzna złapał się za klejnoty i upadł, ciężko łapiąc powietrze.Ledwie wylądowałna ziemi, chłopak kopnął go jeszcze w twarz — trzask trzask trzask — z takimzamachem, jakby drzwi chciał wyważyć.Z rękami bardzo zajętymi w okolicykrocza majster nie miał żadnych szans, żeby osłonić głowę przed ciosami.Chłopak uśmiechnął się i rozpostarł po ptasiemu ramiona, jakby szykował siędo greckiego tańca sirtaki.Grek Zorba w klasycznym tara tam tam tam.Jego42atak był niewiarygodnie szybki i złośliwy.Z całkowitego bezruchu w mgnieniu oka rozpędził do setki.I ten dzieciak to byłem ja.Kiedy widziałem, jak atakuje, coś krzyknęło we mnie: TAK!Z latami tracimy to.Ulatuje gdzieś porywczość, odwaga, mroczne szaleństwo.Wraz z nimi odchodzi młodość, umiejętność przeżywania każdej minuty w peł-ni, do końca.Znika, wycieka z nas jak woda przez szpary w wiadrze.Szczelinytym większe, im jesteś starszy.Zaczyna się, gdy wykupujesz pierwszą polisę nażycie.Albo obciążasz sobie hipotekę.Lub słyszysz, że ostatnie badania kontrolnenie wyszły najlepiej.Ciepła kąpiel? To konieczność już tylko, a nie przyjemność.Bezpieczeństwo bierze górę nad spontanicznością, wygoda staje się ważniejszaod głodu nowości.W głębi ducha nie cierpiałem tego.Nie starzenia się, ale tychzmian, gdy stajesz się łagodniejszy, uczciwszy, przewidywalny, bardziej na dy-stans i jeszcze sceptyczny jak diabli.Taki chłopak musiał mi się w gruncie rzeczy spodobać.Szczególnie, gdy rzucił się na mężczyznę i skopał go bez powodu; zato tylko, że tamten miał nas gdzieś i spojrzał na nas pogardliwie.Najchętniej bym się przyłączył.Czy wstydzę się tego wyznania? Ani trochę.Złapałem chłopaka i odciągnąłem go od Indianina.Był cały napięty, stalowemięśnie pod prądem.Jestem bardzo silny, ale nie wiedziałem, czy dam mu radę.— Przestań! Starczy.Leży, wygrałeś.— Odwal się, dupku! — Znów spróbował kopnąć, ale był już za daleko.— Starczy!— Nie pierdol.— Obrócił się i chciał uderzyć mnie w twarz, ale zabloko-wałem cios, złapałem rękę i wykręciłem mu ją do tyłu.Dodatkowo założyłem mujeszcze nelsona.I źle zrobiłem.Obcas kowbojskiego buta wylądował na mojej prawej stopie.Zabolało jak cholera.Puściłem go.Odskoczył i zaczął tańczyć wkoło niczym bok-ser.Uchylał się, wywijał rękami, wyprowadzał ciosy w powietrze.Z kim walczył?Ze mną, z Indianinem, z całym światem.Z życiem.— Za kogo się masz, kurwa? Myślisz, że mnie pokonasz? Że mnie załatwisz?Dalej, spróbuj!Stałem jak flaming na jednej nodze, masowałem pulsującą bólem stopę, a na-stolatek kusił i groził, i obtańcowywał mnie wciąż niczym Muhammad Ali.In-dianin leżał na brzuchu z dłońmi pod sobą i jęczał, a obok zebrała się już grupkarobotników.Patrzyli, jak się bawimy.W końcu jeden z nich wysunął się i rąb-nął czymś dzieciaka w głowę.Potem stanął ogłupiały z deską 2x4 w dłoni, jakbyczekał, aż ktoś powie mu, co teraz zrobić.Chłopak opadł nagle na czworaki i zwiesił głowę.Ktoś pomagał Indianinowiwstać.Spróbowałem podeprzeć się przydepniętą stopą.Wciąż bolała, ale poważ-niejszych szkód nie odniosła.— Dobra, dość tego.Kto tu rządzi, co to za firma, gdzie macie pozwolenie?Chcę je zobaczyć.Natychmiast.43— Frannie? — rozległ się znajomy głos.Chłopak uniósł powoli głowę znad chodnika, bo to było także jego imię.Obok stał Johnny Petangles z wielką butląwody sodowej.Patrzył na mnie obojętnie.— Co tu robisz, Frannie?Spojrzałem na niego, na dom, robotników, na małego Frana na ziemi.Po-czułem, że jestem w centrum powszechnego zainteresowania.Tyle że wszyscywidzowie zamilkli.Nagle coś przyszło mi do głowy.— Co widzisz, Johnny? Co tam widzisz?Przechylił butlę i pociągnął spory łyk.Niezdarnie otarł usta wierzchem dłonii czknął bąbelkami.— Nic.Dom, Frannie.Chcesz wody sodowej?Przekuśtykałem pomiędzy robotnikami pod sam budynek.Pachniało świeżymdrewnem, gorącym metalem i benzyną.Świeżo wbitymi gwoźdźmi, dopiero cowyłączonymi maszynami, przepoconą flanelową koszulą, rozlaną na kamiennychpłytach kawą.Mężczyznami przy ciężkiej, fizycznej pracy [ Pobierz całość w formacie PDF ]