[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bardzo jestem ciekawa jego brzmienia. Z dużąwprawą umocowała gitarę z powrotem w imadle.Wzięła szlifierkę. Dobrze spałeś? Dobrze.A ty? Masz ochotę na śniadanie? Nie bardzo odparła. Mam jednak pełną lodówkę, czuj się jak w domu. Też nie jestem głodny. Przepraszam. Zabębniła palcami po szlifierce. Za co? %7łe nie chcę śniadania. Więc to tak? Aadne rzeczy rzekłem z przesadną naganą w głosie.Uśmiechnęła się.Spojrzała na gitarę, potem na mnie. Wiesz, jak to jest.Siła przyzwyczajenia.Wstałam wcześnie, o piątej piętnaście.Wciąż otym myślę. Pogładziła tylną część gitary i lekko uderzyła w nią koniuszkami palców. Wciążnie wiem, jaki dać gryf. Ten jest brazylijski wskazała wąski kawałek drewna, jakby beleczkęprzeciętą wpół. Zwieńczona będzie podrywającym się do lotu łabędziem.Wiesz, ile musiałamsię natrudzić, żeby go dostać? A teraz to mozolne szlifowanie.Dzisiaj idzie mi całkiem dobrze inie chcę przerywać pracy.Która godzina? Dziesięć po siódmej. %7łartujesz? Nie mogę uwierzyć.Pracowałam bez przerwy dwie godziny.Znów dotknęłaszlifierki. Widzę, że jesteś w transie.Teraz nie możesz przerwać rzekłem.Pocałowałem ją w czoło.Przytrzymała mnie za przegub jedną ręką, a drugą zdjęła okulary.Miała zaczerwienione oczy.Kiepska uszczelka czy łzy? Alex, ja.Położyłem palec na jej ustach i pocałowałem w policzek.Poczułem perfumy zmieszane zwonią pyłu i potu.Powróciła nieoczekiwana fala wspomnień.Przycisnęła do piersi moją rękę.Poczułem rytm jej serca. Alex rzekła, patrząc na mnie nie ukartowałam tego, samo tak się ułożyło.Musisz miuwierzyć.To prawda, co mówiłam o przyjazni. Nie ma za co przepraszać. A jednak czuję, że jest.Nic nie odrzekłem. Alex, co będzie dalej? Nie wiem.Puściła moją rękę i odwróciła się. A co z tą nauczycielką? zapytała.Nauczycielka.Powiedziałem jej kiedyś, że Linda jest dyrektorką szkoły.Chciałem się niąpochwalić. Jest w Teksasie.Ma chorego ojca. Coś poważnego? Szwankuje mu serce.Stan jego zdrowia nie jest zadowalający.Szybko zatrzepotałarzęsami.Czy przypomniała sobie własnego ojca, który podciął sobie żyły? A może to tylko pył? Alex rzekła. Wiem, że nie mam prawa pytać, ale jak.jak wam się układa?Podszedłem do warsztatu i oparłem się o niego dwoma rękoma.Spojrzałem w górę naposzarzały sufit. W ogóle się nie układa odparłem. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Ona tak chce? Nie mam pojęcia, czego ona chce, ale mam nadzieję, że to nie przesłuchanie? odparłemgniewnie. Wybacz mi.Mam bardzo dużo różnych spraw na głowie, wszystko się pomieszało.Niemyślałam o niej.A teraz nagle jesteśmy razem.Wczoraj.Jak długo nie byliśmy ze sobą? Dwalata? Dwadzieścia pięć miesięcy odparłem. Kogo jednak może to obchodzić?Opuściła dłonie na moją pierś, dotknęła uszu i szyi. To jakby dwadzieścia pięć godzin rzekłem. Albo dwadzieścia pięć lat.Głęboko westchnęła. Pasowaliśmy do siebie.Alex, to, co przeżyliśmy, jest jak tatuaż.Trzeba ciąć, żeby gousunąć. A ja myślę, że jak haczyk połknięty głęboko.Odsunęła się. Sama wybierz sposób, żeby się tego pozbyć.Tak czy inaczej będzie bolało.Spojrzeliśmy na siebie, próbując jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji.Nie udało się. Może zdarzy się coś nowego, niespodziewanego? rzekła z nadzieją.Nasuwała mi się całamasa bezładnych odpowiedzi, ale ona mówiła dalej: Cóż szkodzi o tym pomyśleć? Nic przecież nie tracimy. Nic z tego nie wyjdzie.Zbyt wiele jest ciebie we mnie.Jej oczy zwilgotniały. Cóż więc mogę zrobić? %7łyczę dobrego szlifowania odwróciłem się i odszedłem.Zawołała za mną.Przystanąłem i obejrzałem się.Stała z rękami na biodrach.Wyglądała jak mała dziewczynkapozostawiona bez opieki.Azy spływały jej po twarzy.Odszedłem.Nie można mieć wszystkiego.Postanowiłem, że cały dzień spędzę na jakimś spokojnym zajęciu, bo inaczej oszaleję.Udałem się do biomedycznej biblioteki na uniwersytecie w poszukiwaniu książek potrzebnych domojego artykułu.W katalogu komputera znalazłem dużo materiału, ale potem okazało się, żeniezbyt pasuje on do tego tematu.Pracowałem do południa, lecz nie osiągnąłem wiele.Po wyjściu z budynku biblioteki znalazłem budkę telefoniczną i połączyłem się ze swojądomową automatyczną sekretarką.Było sześć pozostawionych wiadomości, żadnego pilnegoprzypadku ani telefonu z San Labrador.Załatwiłem wszystkie telefony i pojechałem doWestwood Village.Zapłaciłem słono za parking i znalazłem małą kawiarenkę.Przeczytałemgazetę, przeżuwając kurczaka.Kiedy dotarłem do domu, była już trzecia.Obejrzałem staw.Troszeczkę więcej ikry, alemniej ryb.Rozrzuciłem pożywienie.Zebrałem parę liści.Trzecia dwadzieścia.Następne pół godzinyzabrało mi pobieżne posprzątanie domu.Poszedłem do gabinetu i zacząłem pracę nad artykułem.Szło mi nadzwyczaj gładko.Dopieropo dwóch godzinach oderwałem oczy od zapisanych kartek papieru.Myślałem o Robin.Wiadomo siła przyzwyczajenia.Pasowaliśmy do siebie.Ogrom samotności zmusił nas do zbliżenia się.Haczyk wędki.Muszę pracować.Reakcja obronna.Chwyciłem za pióro i skupiłem się na jednej, jedynej myśli.Praca, praca, praca.Byłasiódma, kiedy wstałem od biurka.Zadzwonił telefon.Podniosłem słuchawkę. Delaware! usłyszałem podniesiony głos Melissy. Co się stało? Matka! Co z nią? Zniknęła! O Boże! Musisz mi pomóc.Nie wiem, co robić! Dobrze.Uspokój się i opowiedz wszystko dokładnie. Ona zniknęła! Zniknęła! Nie mogę jej nigdzie znalezć.Nie ma jej w domu ani w ogrodzie.Przeszukałam każdy zakamarek, wszyscy szukali. Jak długo jej nie ma? Od wpół do trzeciej! Pojechała do kliniki, gdzie była umówiona na godzinę trzecią.Miaławrócić o piątej trzydzieści, a już jest.cztery po siódmej.Oni też nie wiedzą, gdzie się podziała.O Boże! Jacy oni? Gabneyowie.Tam właśnie pojechała, miała uczestniczyć w sesji terapeutycznej.odtrzeciej.do piątej.Zwykle jezdziła z Donem.albo z kimś innym.Sama raz ją zawiozłam.Zakrztusiła się, jakby nie mogła złapać oddechu. Jeśli tracisz oddech, wez papierową torebkę i oddychaj w nią wolno. Nie.nie, już dobrze.Muszę ci powiedzieć.wszystko. Słucham. Tak, tak.Na czym to skończyłam? O Boże! Zwykle ktoś z nią jedzie, ale tym razem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Bardzo jestem ciekawa jego brzmienia. Z dużąwprawą umocowała gitarę z powrotem w imadle.Wzięła szlifierkę. Dobrze spałeś? Dobrze.A ty? Masz ochotę na śniadanie? Nie bardzo odparła. Mam jednak pełną lodówkę, czuj się jak w domu. Też nie jestem głodny. Przepraszam. Zabębniła palcami po szlifierce. Za co? %7łe nie chcę śniadania. Więc to tak? Aadne rzeczy rzekłem z przesadną naganą w głosie.Uśmiechnęła się.Spojrzała na gitarę, potem na mnie. Wiesz, jak to jest.Siła przyzwyczajenia.Wstałam wcześnie, o piątej piętnaście.Wciąż otym myślę. Pogładziła tylną część gitary i lekko uderzyła w nią koniuszkami palców. Wciążnie wiem, jaki dać gryf. Ten jest brazylijski wskazała wąski kawałek drewna, jakby beleczkęprzeciętą wpół. Zwieńczona będzie podrywającym się do lotu łabędziem.Wiesz, ile musiałamsię natrudzić, żeby go dostać? A teraz to mozolne szlifowanie.Dzisiaj idzie mi całkiem dobrze inie chcę przerywać pracy.Która godzina? Dziesięć po siódmej. %7łartujesz? Nie mogę uwierzyć.Pracowałam bez przerwy dwie godziny.Znów dotknęłaszlifierki. Widzę, że jesteś w transie.Teraz nie możesz przerwać rzekłem.Pocałowałem ją w czoło.Przytrzymała mnie za przegub jedną ręką, a drugą zdjęła okulary.Miała zaczerwienione oczy.Kiepska uszczelka czy łzy? Alex, ja.Położyłem palec na jej ustach i pocałowałem w policzek.Poczułem perfumy zmieszane zwonią pyłu i potu.Powróciła nieoczekiwana fala wspomnień.Przycisnęła do piersi moją rękę.Poczułem rytm jej serca. Alex rzekła, patrząc na mnie nie ukartowałam tego, samo tak się ułożyło.Musisz miuwierzyć.To prawda, co mówiłam o przyjazni. Nie ma za co przepraszać. A jednak czuję, że jest.Nic nie odrzekłem. Alex, co będzie dalej? Nie wiem.Puściła moją rękę i odwróciła się. A co z tą nauczycielką? zapytała.Nauczycielka.Powiedziałem jej kiedyś, że Linda jest dyrektorką szkoły.Chciałem się niąpochwalić. Jest w Teksasie.Ma chorego ojca. Coś poważnego? Szwankuje mu serce.Stan jego zdrowia nie jest zadowalający.Szybko zatrzepotałarzęsami.Czy przypomniała sobie własnego ojca, który podciął sobie żyły? A może to tylko pył? Alex rzekła. Wiem, że nie mam prawa pytać, ale jak.jak wam się układa?Podszedłem do warsztatu i oparłem się o niego dwoma rękoma.Spojrzałem w górę naposzarzały sufit. W ogóle się nie układa odparłem. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Ona tak chce? Nie mam pojęcia, czego ona chce, ale mam nadzieję, że to nie przesłuchanie? odparłemgniewnie. Wybacz mi.Mam bardzo dużo różnych spraw na głowie, wszystko się pomieszało.Niemyślałam o niej.A teraz nagle jesteśmy razem.Wczoraj.Jak długo nie byliśmy ze sobą? Dwalata? Dwadzieścia pięć miesięcy odparłem. Kogo jednak może to obchodzić?Opuściła dłonie na moją pierś, dotknęła uszu i szyi. To jakby dwadzieścia pięć godzin rzekłem. Albo dwadzieścia pięć lat.Głęboko westchnęła. Pasowaliśmy do siebie.Alex, to, co przeżyliśmy, jest jak tatuaż.Trzeba ciąć, żeby gousunąć. A ja myślę, że jak haczyk połknięty głęboko.Odsunęła się. Sama wybierz sposób, żeby się tego pozbyć.Tak czy inaczej będzie bolało.Spojrzeliśmy na siebie, próbując jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji.Nie udało się. Może zdarzy się coś nowego, niespodziewanego? rzekła z nadzieją.Nasuwała mi się całamasa bezładnych odpowiedzi, ale ona mówiła dalej: Cóż szkodzi o tym pomyśleć? Nic przecież nie tracimy. Nic z tego nie wyjdzie.Zbyt wiele jest ciebie we mnie.Jej oczy zwilgotniały. Cóż więc mogę zrobić? %7łyczę dobrego szlifowania odwróciłem się i odszedłem.Zawołała za mną.Przystanąłem i obejrzałem się.Stała z rękami na biodrach.Wyglądała jak mała dziewczynkapozostawiona bez opieki.Azy spływały jej po twarzy.Odszedłem.Nie można mieć wszystkiego.Postanowiłem, że cały dzień spędzę na jakimś spokojnym zajęciu, bo inaczej oszaleję.Udałem się do biomedycznej biblioteki na uniwersytecie w poszukiwaniu książek potrzebnych domojego artykułu.W katalogu komputera znalazłem dużo materiału, ale potem okazało się, żeniezbyt pasuje on do tego tematu.Pracowałem do południa, lecz nie osiągnąłem wiele.Po wyjściu z budynku biblioteki znalazłem budkę telefoniczną i połączyłem się ze swojądomową automatyczną sekretarką.Było sześć pozostawionych wiadomości, żadnego pilnegoprzypadku ani telefonu z San Labrador.Załatwiłem wszystkie telefony i pojechałem doWestwood Village.Zapłaciłem słono za parking i znalazłem małą kawiarenkę.Przeczytałemgazetę, przeżuwając kurczaka.Kiedy dotarłem do domu, była już trzecia.Obejrzałem staw.Troszeczkę więcej ikry, alemniej ryb.Rozrzuciłem pożywienie.Zebrałem parę liści.Trzecia dwadzieścia.Następne pół godzinyzabrało mi pobieżne posprzątanie domu.Poszedłem do gabinetu i zacząłem pracę nad artykułem.Szło mi nadzwyczaj gładko.Dopieropo dwóch godzinach oderwałem oczy od zapisanych kartek papieru.Myślałem o Robin.Wiadomo siła przyzwyczajenia.Pasowaliśmy do siebie.Ogrom samotności zmusił nas do zbliżenia się.Haczyk wędki.Muszę pracować.Reakcja obronna.Chwyciłem za pióro i skupiłem się na jednej, jedynej myśli.Praca, praca, praca.Byłasiódma, kiedy wstałem od biurka.Zadzwonił telefon.Podniosłem słuchawkę. Delaware! usłyszałem podniesiony głos Melissy. Co się stało? Matka! Co z nią? Zniknęła! O Boże! Musisz mi pomóc.Nie wiem, co robić! Dobrze.Uspokój się i opowiedz wszystko dokładnie. Ona zniknęła! Zniknęła! Nie mogę jej nigdzie znalezć.Nie ma jej w domu ani w ogrodzie.Przeszukałam każdy zakamarek, wszyscy szukali. Jak długo jej nie ma? Od wpół do trzeciej! Pojechała do kliniki, gdzie była umówiona na godzinę trzecią.Miaławrócić o piątej trzydzieści, a już jest.cztery po siódmej.Oni też nie wiedzą, gdzie się podziała.O Boże! Jacy oni? Gabneyowie.Tam właśnie pojechała, miała uczestniczyć w sesji terapeutycznej.odtrzeciej.do piątej.Zwykle jezdziła z Donem.albo z kimś innym.Sama raz ją zawiozłam.Zakrztusiła się, jakby nie mogła złapać oddechu. Jeśli tracisz oddech, wez papierową torebkę i oddychaj w nią wolno. Nie.nie, już dobrze.Muszę ci powiedzieć.wszystko. Słucham. Tak, tak.Na czym to skończyłam? O Boże! Zwykle ktoś z nią jedzie, ale tym razem [ Pobierz całość w formacie PDF ]