[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moje stopy zmieniły się wkawałki drewnabez czucia, adłonie bolały mnie przez cały czas.Wprzerwachmiędzy dojeniem ainnymi obowiązkami wracaliśmy do domuwmieście.Zrzucaliśmy sztywne ubrania przy drzwiach ina-tychmiast dokładaliśmy do pieca.Aóżko znajdowało się pozakręgiem ciepła irano zubraniem wręce wyskakiwałam spodkołder prosto pod piec, krzywiąc się przy każdym dotknięciulodowatej podłogi.Mark czytał mi wieczorami Na wschód odEdenu, apotem zasypialiśmy pod trzema kocami, wgrubychczapkach iwełnianych rękawiczkach.Było mnóstwo pracy, którą można było wykonać, nie wycho-dząc zdomu.Musieliśmy się włączyć wlokalną sieć kontaktów,bo farmerzy, choć znani ze swojej niezależności, zkoniecznościsą ze sobą połączeni; wymieniają między sobą prace, maszyny,doświadczenie, rozmaite narzędzia iinformacje.Mark zostawiłwPensylwanii nie tylko swoje narzędzia itraktor, ale także przy-jazne więzi zsąsiadami ikontakty, które przydają się, kiedy trze-ba coś zespawać wsamym środku żniw albo kiedy pod konieczimy zabraknie ci siana itrzeba kupić gdzieś kilka bel wmiarę ta-nio, żeby dotrwać do wiosny.Podobnie jak ze wszystkim innym,tu również zaczynaliśmy od zera.Mark spędzał długie godzinyprzy telefonie, nawiązując kontakty iumawiając się na wizyty.Jednocześnie szukaliśmy dwóch koni.Mark zadzwonił doswoich znajomych amiszów zPensylwanii izapytał ich oradę.Powiedzieli, że potrzebny nam jest konkretnego rodzaju zaprzęg,spokojne iłatwe wprowadzeniu zwierzęta przyzwyczajone dowszelkich maszyn rolniczych, konie, które sporo już przepra-cowały, ale mają jeszcze siły na kilka następnych lat.Jeśli pod84 85każdym innym względem są porównywalne, to lepiej kupić ogie-ry niż klacze.Szukając tego typu zaprzęgu, napotyka się dwa rodzaje kło-potów.Po pierwsze, jest ich niewiele.Rynek koni zaprzęgo-wych jest mały, wyspecjalizowany iznacznie uboższy niż rynekwierzchowców.Wśród koni zaprzęgowych pieniądze możnazrobić tylko na takich, które ciągną wozy na paradach ijarmar-kach wiejskich, albo na gigantach, jakie widuje się na zawodach,wktórych dwie drużyny rywalizują ze sobą, ciągnąc olbrzymieciężary na krótkim dystansie.Hodowcy hodują takie konie, jakiemogą sprzedać, toteż większość dostępnych na rynku należy doktórejś ztych dwóch grup.Te pierwsze mają długie nogi, długieszyje iwysoko unoszą kopyta.Są to efektowne konie, nerwo-we ibardzo energiczne.Te drugie są muskularne ipotężne, aleczęsto nieułożone imają jakieś defekty fizyczne, bo nie zawszebyły dobrze traktowane.To połączenie sprawia, że stają się nie-przewidywalne ipotencjalnie niebezpieczne.Spokojnych, doświadczonych, zdrowych koni zaprzęgowychnie było prawie wcale, ajeśli już, to nie na sprzedaż.Amisz albopoważny hodowca, który potrzebuje koni do pracy, nie kupujeich, lecz wychowuje sobie, ajeśli uda mu się wychować dobre-go konia, to nie sprzedaje go, tylko używa, dopóki to możliwe.Jeśli taki koń jest wystawiony na sprzedaż, to zwykle dlatego, żecoś jest znim nie wporządku ma nieobliczalny temperamentalbo kiepskie zdrowie.Kilkadziesiąt telefonów doprowadziło nas donikąd, aż wkoń-cu pojawił się obiecujący sygnał od sprzedawcy mieszkającegopo drugiej stronie jeziora.Popłynęliśmy promem do Vermon-tu istamtąd dojechaliśmy na farmę Cooperów.Prowadzili dużegospodarstwo mleczne, ale od zawsze zajmowali się równieżkońmi iznani byli ze swojej uczciwości, co jest rzadką cechąuhandlarzy koni.Padał śnieg, gdy dotarliśmy na miejsce.Przy gruntowej dro-dze ocienionej przez długą, czerwoną stodołę stał niski dom.JimCooper wyszedł nam na powitanie.Ubrany był wprosty strójoraz płaski kapelusz imiał te zabawne baki menonitów.Zapro-wadził nas do stajni pełnej największych koni, jakie widziałamwżyciu.Stały wboksach, zwrócone tyłem do alejki pośrodku.Ich muskularne zady, brązowe, czarne irude, wystawały spo-między ścianek na wysokości mojej głowy.Dwudziestokilkuletni syn Jima miał młodego perszerona, do-brze zbudowanego iwdobrej kondycji, zczarną sierścią, lśniącąjak nowe buty.Koń miał ogłowie założone na kantar, ana za-dzie pas do lonżowania, do którego przypięty był dwustronnyuwiąz.%7łuł wędzidło izuszami przy głowie przestępował znogina nogę.Nie był zdenerwowany, ale też nie był zupełnie spokojny.Syn Jima odpiął uwiąz iwyprowadził zrebaka na padok, gdziebyło już kilka innych koni.Jim wyjaśnił, że tak właśnie zaczy-na układać młode konie: wyprowadza je wpasie do lonżowaniaipozwala, by przywykły do niego wswoim tempie, uspokojoneprzez obecność towarzyszy.Potem syn Jima wyprowadził zboksu na końcu stajni mło-dą, krępą klacz, aJim przyprowadził dla niej towarzyszkę, takpodobną, że musiałam szukać szczegółów, które pozwoliłyby jeodróżnić od siebie.Były to ośmioletnie belgijki, dobrze ułożone,jak wyjaśnił Jim, ispokojne. Ale konie to konie dodał. Nigdy nie ma gwarancji.Razem zsynem przeczesali klacze zgrzebłem inałożyli imchomąta.Wszystkie ich ruchy były spokojne ioszczędne.Jestto cecha charakterystyczna dla ludzi zajmujących się końmi:nawet gdy robią coś szybko, ich ruchy nie niepokoją zwierząt. Przyszedł tu kiedyś taki jeden opowiadał Jim który chciałspróbować koni zaprzęgowych.Jego żona bała się koni, więcszukał takich, których nic nie wyprowadzi zrównowagi. Zdjął86 87zhaka obok boksu klaczy ciężką, skórzaną uprząż. Pokazałemim parę ogierów, bardzo spokojny zaprzęg, nawet dziecko albokobieta mogłyby go prowadzić. Podniósł nad głowę klesz-czyny iosadził je ostrożnie we wgłębieniu chomąta, po czymrozciągnął resztę uprzęży wzdłuż grzbietu klaczy.Skompliko-wana sieć rzemieni oparła się na zadzie, Jim zaś obszedł koniadokoła iprzypiął lejce. No iten człowiek przyszedł obejrzećten zaprzęg.To były dobre konie. Podszedł teraz do zadu kla-czy inaciągnął uprząż na jej kłąb, agdy splątane skórzane pa-ski trafiły na swoje miejsca, przeciągnął ogon przez podogonieizapiął podbrzusznik. Zaprzęgłem je do wozu iruszyliśmydrogą. Trzymał uzdę za naczółek.Gdy klacz opuściła chrapy,wsunął jej uzdę na łeb, zapiął podgardle izaczepił łańcuszek.Syn Jima nałożył uprząż drugiej klaczy, podprowadził ją do to-warzyszki iwspólnie zojcem przypięli lejce. Zaraz po drugiejstronie drogi pszczoła użądliła jednego zkoni iobydwa ponios-ły.Facet tak się przestraszył, że zeskoczył zwozu, uderzył głowąojego krawędz izginął na miejscu.To były dobre konie, nigdynie miałem znimi żadnych kłopotów.No tak.Zawsze może sięcoś zdarzyć.Znieg przestał już padać ipowietrze stało się wyraznie zim-niejsze.Wiatr roznosił świeży śnieg po polu, tworząc zaspy.Kla-czom chyba udzieliła się nerwowość przyrody, bo niespokojnieżuły wędzidła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Moje stopy zmieniły się wkawałki drewnabez czucia, adłonie bolały mnie przez cały czas.Wprzerwachmiędzy dojeniem ainnymi obowiązkami wracaliśmy do domuwmieście.Zrzucaliśmy sztywne ubrania przy drzwiach ina-tychmiast dokładaliśmy do pieca.Aóżko znajdowało się pozakręgiem ciepła irano zubraniem wręce wyskakiwałam spodkołder prosto pod piec, krzywiąc się przy każdym dotknięciulodowatej podłogi.Mark czytał mi wieczorami Na wschód odEdenu, apotem zasypialiśmy pod trzema kocami, wgrubychczapkach iwełnianych rękawiczkach.Było mnóstwo pracy, którą można było wykonać, nie wycho-dząc zdomu.Musieliśmy się włączyć wlokalną sieć kontaktów,bo farmerzy, choć znani ze swojej niezależności, zkoniecznościsą ze sobą połączeni; wymieniają między sobą prace, maszyny,doświadczenie, rozmaite narzędzia iinformacje.Mark zostawiłwPensylwanii nie tylko swoje narzędzia itraktor, ale także przy-jazne więzi zsąsiadami ikontakty, które przydają się, kiedy trze-ba coś zespawać wsamym środku żniw albo kiedy pod konieczimy zabraknie ci siana itrzeba kupić gdzieś kilka bel wmiarę ta-nio, żeby dotrwać do wiosny.Podobnie jak ze wszystkim innym,tu również zaczynaliśmy od zera.Mark spędzał długie godzinyprzy telefonie, nawiązując kontakty iumawiając się na wizyty.Jednocześnie szukaliśmy dwóch koni.Mark zadzwonił doswoich znajomych amiszów zPensylwanii izapytał ich oradę.Powiedzieli, że potrzebny nam jest konkretnego rodzaju zaprzęg,spokojne iłatwe wprowadzeniu zwierzęta przyzwyczajone dowszelkich maszyn rolniczych, konie, które sporo już przepra-cowały, ale mają jeszcze siły na kilka następnych lat.Jeśli pod84 85każdym innym względem są porównywalne, to lepiej kupić ogie-ry niż klacze.Szukając tego typu zaprzęgu, napotyka się dwa rodzaje kło-potów.Po pierwsze, jest ich niewiele.Rynek koni zaprzęgo-wych jest mały, wyspecjalizowany iznacznie uboższy niż rynekwierzchowców.Wśród koni zaprzęgowych pieniądze możnazrobić tylko na takich, które ciągną wozy na paradach ijarmar-kach wiejskich, albo na gigantach, jakie widuje się na zawodach,wktórych dwie drużyny rywalizują ze sobą, ciągnąc olbrzymieciężary na krótkim dystansie.Hodowcy hodują takie konie, jakiemogą sprzedać, toteż większość dostępnych na rynku należy doktórejś ztych dwóch grup.Te pierwsze mają długie nogi, długieszyje iwysoko unoszą kopyta.Są to efektowne konie, nerwo-we ibardzo energiczne.Te drugie są muskularne ipotężne, aleczęsto nieułożone imają jakieś defekty fizyczne, bo nie zawszebyły dobrze traktowane.To połączenie sprawia, że stają się nie-przewidywalne ipotencjalnie niebezpieczne.Spokojnych, doświadczonych, zdrowych koni zaprzęgowychnie było prawie wcale, ajeśli już, to nie na sprzedaż.Amisz albopoważny hodowca, który potrzebuje koni do pracy, nie kupujeich, lecz wychowuje sobie, ajeśli uda mu się wychować dobre-go konia, to nie sprzedaje go, tylko używa, dopóki to możliwe.Jeśli taki koń jest wystawiony na sprzedaż, to zwykle dlatego, żecoś jest znim nie wporządku ma nieobliczalny temperamentalbo kiepskie zdrowie.Kilkadziesiąt telefonów doprowadziło nas donikąd, aż wkoń-cu pojawił się obiecujący sygnał od sprzedawcy mieszkającegopo drugiej stronie jeziora.Popłynęliśmy promem do Vermon-tu istamtąd dojechaliśmy na farmę Cooperów.Prowadzili dużegospodarstwo mleczne, ale od zawsze zajmowali się równieżkońmi iznani byli ze swojej uczciwości, co jest rzadką cechąuhandlarzy koni.Padał śnieg, gdy dotarliśmy na miejsce.Przy gruntowej dro-dze ocienionej przez długą, czerwoną stodołę stał niski dom.JimCooper wyszedł nam na powitanie.Ubrany był wprosty strójoraz płaski kapelusz imiał te zabawne baki menonitów.Zapro-wadził nas do stajni pełnej największych koni, jakie widziałamwżyciu.Stały wboksach, zwrócone tyłem do alejki pośrodku.Ich muskularne zady, brązowe, czarne irude, wystawały spo-między ścianek na wysokości mojej głowy.Dwudziestokilkuletni syn Jima miał młodego perszerona, do-brze zbudowanego iwdobrej kondycji, zczarną sierścią, lśniącąjak nowe buty.Koń miał ogłowie założone na kantar, ana za-dzie pas do lonżowania, do którego przypięty był dwustronnyuwiąz.%7łuł wędzidło izuszami przy głowie przestępował znogina nogę.Nie był zdenerwowany, ale też nie był zupełnie spokojny.Syn Jima odpiął uwiąz iwyprowadził zrebaka na padok, gdziebyło już kilka innych koni.Jim wyjaśnił, że tak właśnie zaczy-na układać młode konie: wyprowadza je wpasie do lonżowaniaipozwala, by przywykły do niego wswoim tempie, uspokojoneprzez obecność towarzyszy.Potem syn Jima wyprowadził zboksu na końcu stajni mło-dą, krępą klacz, aJim przyprowadził dla niej towarzyszkę, takpodobną, że musiałam szukać szczegółów, które pozwoliłyby jeodróżnić od siebie.Były to ośmioletnie belgijki, dobrze ułożone,jak wyjaśnił Jim, ispokojne. Ale konie to konie dodał. Nigdy nie ma gwarancji.Razem zsynem przeczesali klacze zgrzebłem inałożyli imchomąta.Wszystkie ich ruchy były spokojne ioszczędne.Jestto cecha charakterystyczna dla ludzi zajmujących się końmi:nawet gdy robią coś szybko, ich ruchy nie niepokoją zwierząt. Przyszedł tu kiedyś taki jeden opowiadał Jim który chciałspróbować koni zaprzęgowych.Jego żona bała się koni, więcszukał takich, których nic nie wyprowadzi zrównowagi. Zdjął86 87zhaka obok boksu klaczy ciężką, skórzaną uprząż. Pokazałemim parę ogierów, bardzo spokojny zaprzęg, nawet dziecko albokobieta mogłyby go prowadzić. Podniósł nad głowę klesz-czyny iosadził je ostrożnie we wgłębieniu chomąta, po czymrozciągnął resztę uprzęży wzdłuż grzbietu klaczy.Skompliko-wana sieć rzemieni oparła się na zadzie, Jim zaś obszedł koniadokoła iprzypiął lejce. No iten człowiek przyszedł obejrzećten zaprzęg.To były dobre konie. Podszedł teraz do zadu kla-czy inaciągnął uprząż na jej kłąb, agdy splątane skórzane pa-ski trafiły na swoje miejsca, przeciągnął ogon przez podogonieizapiął podbrzusznik. Zaprzęgłem je do wozu iruszyliśmydrogą. Trzymał uzdę za naczółek.Gdy klacz opuściła chrapy,wsunął jej uzdę na łeb, zapiął podgardle izaczepił łańcuszek.Syn Jima nałożył uprząż drugiej klaczy, podprowadził ją do to-warzyszki iwspólnie zojcem przypięli lejce. Zaraz po drugiejstronie drogi pszczoła użądliła jednego zkoni iobydwa ponios-ły.Facet tak się przestraszył, że zeskoczył zwozu, uderzył głowąojego krawędz izginął na miejscu.To były dobre konie, nigdynie miałem znimi żadnych kłopotów.No tak.Zawsze może sięcoś zdarzyć.Znieg przestał już padać ipowietrze stało się wyraznie zim-niejsze.Wiatr roznosił świeży śnieg po polu, tworząc zaspy.Kla-czom chyba udzieliła się nerwowość przyrody, bo niespokojnieżuły wędzidła [ Pobierz całość w formacie PDF ]