[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A dla mnie to i nie dziw mówił jegomość w kunach bom jużstary, podtuptany, czas mi spoczywać, i to moja rodzina, ale młodemujak pan dobrodziej.i zapewne obcemu? Nie jestem tu obcy, od dzieciństwa żyję w Lublinie. Jam się tu i urodził kończył stary siadając już nieco opodal ispierając się na lasce i miło sobie tak z góry spojrzawszyodświeżyć w pamięci, co to się to przebiedowało, przeżyło,przechorowało.Tadeusz tylko spojrzał na rumianego i dostatnio ubranego jegomości,jakby się dziwił, że i on o biedzie mówił; domyślił się znaczenia tegowejrzenia stary i dodał: Boć to człowiek nie zawsze był tak rumiany i otyły i nie zawszemiał czym tak uczciwie grzbiet okryć.ach! ach!To mówiąc westchnął i zamilkł. Gdyby to nie było niedyskretnie dodał po chwilce przyznaję,że od dawna postrzegam pana chodzącego po mieście i za miasto, takjakoś zadumanego i bez celu, że mnie chętka bierze spytać, co też panw Lublinie porabia? Ja? nic! odparł Tadeusz krótko chodzę i myślę. I zapewne czekasz pan na kogoś, na coś? spytał stary aleprzepraszam za ciekawość. Nic nie szkodzi odpowiedział powolnie i unikając jąkaniaTadeusz, któremu wesoła twarz i dostatek oznajmujący ubiórnieznajomego dość się podobały. Nie mam żadnego zatrudnienia,nie czekam na nic i na nikogo.To mówiąc westchnął.Stary, który miał wyrazny świerzb języka, zamilkł przecie na chwilę idodał, jakby ogólnikiem: Dziwna to rzecz młodość bez zajęcia, o! gdyby to mnie drugi razdał Bóg siły i wiek po temu! Cóż byś pan zrobił? spytał Tadeusz ciekawie. Co? rozpocząłbym życie drugi raz od początku, jak pierwsze. Jak to? więc nic byś pan w nim nie poprawił i nie zmienił tak zniego jesteś rad? A doprawdy, że podobno na jotę bym nie chciał innego nic nad to,co było. Rzadkie szczęście! odparł z westchnieniem Tadeusz.Gdy to mówił, a zmierzch padać poczynał i do miasta, chcąc zawczasuprzejść przedmieścia, wracać czas było, powstał młody człowiek,podniósł się i stary przychodzień i powoli kroczyli ku miastu.Wdrodze mówili jeszcze o obojętnych przedmiotach, o trybunale, odeputatach, o głośnej sprawie, którą osądzić miano nazajutrz, a októrej cały Lublin mówił, bo strona jedna chciała koniecznie dwóchdeputatów jakim sposobem w kwaterze strzymać, by na sesji nie byli,i o to się nawet przez doktorów starano nareszcie nieznajomy wkontuszu z kunami na Grodzkiej ulicy rozstał się z Tadeuszem iwszedł powoli do pięknej kamienicy św.Michała.Nazajutrz Tadeusz, zapomniawszy prawie o spotkaniu, swoimzwyczajem ku wieczorowi pociągnął za miasto i opodal trochę odwczorajszego stanowiska położył się znowu na trawie.Nie wyszedłkwadrans, a jegomość w kunach ukazał się mimo przechodząc i puściłsię dalej powoli na przechadzkę skłoniwszy się z lekka Tadeuszowi.W pół godziny był z powrotem i znowu zawiązała się rozmowa, zktórej Siekierzyński dowiedział się tylko, że dwaj deputaci wzięli wwinie lekarstwo, które im na sesję przybyć nie dozwoliło, i stronaprzebiegła wygrała; lekarstwo szkodliwe nie było, mogło być nawetżołądkom pomocne, ale było dla deputatów niewygodne.W kilka dni potem, choć oba nazwisk swoich nie wiedzieli młodyczłowiek i wesoły, tłuściutki staruszek, spotykając się niemal codzień, bo zdaje się, że oba nie mieli nic do czynienia i zarówno lubiliprzechadzkę, poznajomili się poufałej.Stary siadał na trawie przymłodym chłopcu i że gawędzić lubił, a kontentował się, byle gosłuchano, miał zawsze coś nowego do powiedzenia, więc poczynałzabawne często opowiadania, a nie skończył aż mrokiem.Nie pytał onnigdy Tadeusza, kto był, ani Siekierzyński śmiał go badać, alejednego wieczora, spoglądając na oddalone miasto, gdy się przebrałogawędy, stary, westchnąwszy, takie opowiadanie rozpoczął: Otóżmuszę nareszcie waćpanu powiedzieć, kto jestem choć możeś inieciekawy, ale moje życie by najobojętniejszego może zająć,pochlebiam sobie, bom się nie wykołysał w dostatkach i co mam,winienem Bogu i sobie.A z łaski Bożej kawałek chleba mamporządny i niejeden magnat, co z wielkim dworem na trybunał sięwlecze, nie pochwali się tak czystą fortuną jak moja.Otóż jak mniewaćpan widzisz, wszystko to winienem sobie. Szczęście dodał Tadeusz. Jużciż zapewne odparł stary ale żeby mi się bardzo naświecie wiodło, nie powiem, bo i biedy zażyłem, tylko żem był upartyjak kozioł i powiedziawszy sobie, że będę bogaty, pótym pracował, ażnim zostałem. Dobrze by to, gdyby dość było to sobie powiedzieć. Posłuchajże waćpan: ojca mego nie pamiętam, matkę tylkobiedaczkę cokolwiek sobie przypominam, była ona, czego mi niewstyd wcale, przekupką i siadała ordynaryjnie pod Krakowską Bramąz jabłkami, potem koło jezuickiego kolegium, którędy zwykli byliprzechodzić studenci do klas.Tadeusz zarumienił się, widząc, z kim ma do czynienia, ale ciekawośćgo wstrzymała i słuchał. Cały mój fundusik był kilkadziesiątzłotych podobno i to Bóg wie, czy i tyle warte były nasza ławeczka,krupki, koszyki trochę rupieci, łachmanów i zapas buczyny, jabłek,gruszek, śliwek, wiśni, wedle pory roku.Jak zapamiętam, chodziłemna bosaka, w szarej koszulinie, rzadko mając czym głowę zawinąć, ikarmiłem się nadgniłymi owocami i polewką domową, którą dopierowieczorem gotowała matka dla mnie i dla młodszej siostry którawkrótce umarła z ospy.Mieszkaliśmy w loszku na tyle Grodzkiejulicy, w izbie ciemnej i wilgotnej, sklepionej, o jednym oknie nadziemią samą, często śmieciem zarzuconym, bez podłogi, a w deszczwody pełnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. A dla mnie to i nie dziw mówił jegomość w kunach bom jużstary, podtuptany, czas mi spoczywać, i to moja rodzina, ale młodemujak pan dobrodziej.i zapewne obcemu? Nie jestem tu obcy, od dzieciństwa żyję w Lublinie. Jam się tu i urodził kończył stary siadając już nieco opodal ispierając się na lasce i miło sobie tak z góry spojrzawszyodświeżyć w pamięci, co to się to przebiedowało, przeżyło,przechorowało.Tadeusz tylko spojrzał na rumianego i dostatnio ubranego jegomości,jakby się dziwił, że i on o biedzie mówił; domyślił się znaczenia tegowejrzenia stary i dodał: Boć to człowiek nie zawsze był tak rumiany i otyły i nie zawszemiał czym tak uczciwie grzbiet okryć.ach! ach!To mówiąc westchnął i zamilkł. Gdyby to nie było niedyskretnie dodał po chwilce przyznaję,że od dawna postrzegam pana chodzącego po mieście i za miasto, takjakoś zadumanego i bez celu, że mnie chętka bierze spytać, co też panw Lublinie porabia? Ja? nic! odparł Tadeusz krótko chodzę i myślę. I zapewne czekasz pan na kogoś, na coś? spytał stary aleprzepraszam za ciekawość. Nic nie szkodzi odpowiedział powolnie i unikając jąkaniaTadeusz, któremu wesoła twarz i dostatek oznajmujący ubiórnieznajomego dość się podobały. Nie mam żadnego zatrudnienia,nie czekam na nic i na nikogo.To mówiąc westchnął.Stary, który miał wyrazny świerzb języka, zamilkł przecie na chwilę idodał, jakby ogólnikiem: Dziwna to rzecz młodość bez zajęcia, o! gdyby to mnie drugi razdał Bóg siły i wiek po temu! Cóż byś pan zrobił? spytał Tadeusz ciekawie. Co? rozpocząłbym życie drugi raz od początku, jak pierwsze. Jak to? więc nic byś pan w nim nie poprawił i nie zmienił tak zniego jesteś rad? A doprawdy, że podobno na jotę bym nie chciał innego nic nad to,co było. Rzadkie szczęście! odparł z westchnieniem Tadeusz.Gdy to mówił, a zmierzch padać poczynał i do miasta, chcąc zawczasuprzejść przedmieścia, wracać czas było, powstał młody człowiek,podniósł się i stary przychodzień i powoli kroczyli ku miastu.Wdrodze mówili jeszcze o obojętnych przedmiotach, o trybunale, odeputatach, o głośnej sprawie, którą osądzić miano nazajutrz, a októrej cały Lublin mówił, bo strona jedna chciała koniecznie dwóchdeputatów jakim sposobem w kwaterze strzymać, by na sesji nie byli,i o to się nawet przez doktorów starano nareszcie nieznajomy wkontuszu z kunami na Grodzkiej ulicy rozstał się z Tadeuszem iwszedł powoli do pięknej kamienicy św.Michała.Nazajutrz Tadeusz, zapomniawszy prawie o spotkaniu, swoimzwyczajem ku wieczorowi pociągnął za miasto i opodal trochę odwczorajszego stanowiska położył się znowu na trawie.Nie wyszedłkwadrans, a jegomość w kunach ukazał się mimo przechodząc i puściłsię dalej powoli na przechadzkę skłoniwszy się z lekka Tadeuszowi.W pół godziny był z powrotem i znowu zawiązała się rozmowa, zktórej Siekierzyński dowiedział się tylko, że dwaj deputaci wzięli wwinie lekarstwo, które im na sesję przybyć nie dozwoliło, i stronaprzebiegła wygrała; lekarstwo szkodliwe nie było, mogło być nawetżołądkom pomocne, ale było dla deputatów niewygodne.W kilka dni potem, choć oba nazwisk swoich nie wiedzieli młodyczłowiek i wesoły, tłuściutki staruszek, spotykając się niemal codzień, bo zdaje się, że oba nie mieli nic do czynienia i zarówno lubiliprzechadzkę, poznajomili się poufałej.Stary siadał na trawie przymłodym chłopcu i że gawędzić lubił, a kontentował się, byle gosłuchano, miał zawsze coś nowego do powiedzenia, więc poczynałzabawne często opowiadania, a nie skończył aż mrokiem.Nie pytał onnigdy Tadeusza, kto był, ani Siekierzyński śmiał go badać, alejednego wieczora, spoglądając na oddalone miasto, gdy się przebrałogawędy, stary, westchnąwszy, takie opowiadanie rozpoczął: Otóżmuszę nareszcie waćpanu powiedzieć, kto jestem choć możeś inieciekawy, ale moje życie by najobojętniejszego może zająć,pochlebiam sobie, bom się nie wykołysał w dostatkach i co mam,winienem Bogu i sobie.A z łaski Bożej kawałek chleba mamporządny i niejeden magnat, co z wielkim dworem na trybunał sięwlecze, nie pochwali się tak czystą fortuną jak moja.Otóż jak mniewaćpan widzisz, wszystko to winienem sobie. Szczęście dodał Tadeusz. Jużciż zapewne odparł stary ale żeby mi się bardzo naświecie wiodło, nie powiem, bo i biedy zażyłem, tylko żem był upartyjak kozioł i powiedziawszy sobie, że będę bogaty, pótym pracował, ażnim zostałem. Dobrze by to, gdyby dość było to sobie powiedzieć. Posłuchajże waćpan: ojca mego nie pamiętam, matkę tylkobiedaczkę cokolwiek sobie przypominam, była ona, czego mi niewstyd wcale, przekupką i siadała ordynaryjnie pod Krakowską Bramąz jabłkami, potem koło jezuickiego kolegium, którędy zwykli byliprzechodzić studenci do klas.Tadeusz zarumienił się, widząc, z kim ma do czynienia, ale ciekawośćgo wstrzymała i słuchał. Cały mój fundusik był kilkadziesiątzłotych podobno i to Bóg wie, czy i tyle warte były nasza ławeczka,krupki, koszyki trochę rupieci, łachmanów i zapas buczyny, jabłek,gruszek, śliwek, wiśni, wedle pory roku.Jak zapamiętam, chodziłemna bosaka, w szarej koszulinie, rzadko mając czym głowę zawinąć, ikarmiłem się nadgniłymi owocami i polewką domową, którą dopierowieczorem gotowała matka dla mnie i dla młodszej siostry którawkrótce umarła z ospy.Mieszkaliśmy w loszku na tyle Grodzkiejulicy, w izbie ciemnej i wilgotnej, sklepionej, o jednym oknie nadziemią samą, często śmieciem zarzuconym, bez podłogi, a w deszczwody pełnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]