[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zastanawiałem się nad tym zbyt długo.Zamknąłem za sobą właz irozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym się znalazłem.Widziałem je już wielokrotnie zokna pokoju doktora Gruszewskiego, który mieszkał w oficynie naprzeciwko.Kiedyś nawetbardzo chciałem się tu dostać, ale zabronił mi tego ojciec, gdy tylko dowiedział się o moichplanach.Gruszewski śmiał się z niego, mówiąc, że ta szklana budka byłaby świetnymmiejscem na pracownię malarską.Najwyrazniej naprawdę nie wiedział, jak dokładnie onawygląda.Budka była po pierwsze niewielka, po drugie było w niej zimno jak w psiarni, a potrzecie - sufit pokrywały pokłady ptasiego guana i naprawdę nie sądziłem, by dało gokiedykolwiek odczyścić.Na pewno jednak ktoś tu bywał.Podłoga zarzucona była skorupamitalerzy, odłamkami rozbitych butelek i stertami papieru.Przyjrzałem się tym gazetom -głównie były to numery Ilustrowanego Kuriera Codziennego , ale trafił się GoniecKrakowski , okupacyjna gadzinówka.Wyjście na dach prowadziło przez zamykane na skobel drzwi.Najwyrazniej dostać siętu można było wyłączne z wnętrza domu.Podważyłem zardzewiałą zasuwkę i ostrożniewyszedłem na dach.Widok rzeczywiście zapierał dech w piersiach.Nasza kamienica była natyle wysoka, że zdołałem z niej dostrzec nie tylko Karmelicką i sąsiednie ulice, ale nawet PlacWolności, gdzie z mozołem wznoszono właśnie pomnik ku czci władzy ludowej.Ostrożnie,by nie wybrudzić się smołowatą substancją, którą pokryto dach, zbliżyłem się do krawędzi ispojrzałem w dół.Choć nie miałem lęku wysokości, zakręciło mi się w głowie.JakubSommer miał rację - gdyby ktoś stał teraz z tyłu i popchnął mnie.Dreszcz przeszedł mi poplecach i odruchowo obejrzałem się za siebie.Nikogo nie było, tylko wiatr hulał po dachu,podrywając to tu, to tam kawałki papy.Wystawiłem głowę daleko poza krawędz i uświadomiłem sobie, jaki popełniłem błąd,przychodząc tu w dzień.Byłem doskonale widoczny nie tylko z podwórza, ale i z okiensąsiednich domów.Skuliłem się więc tuż przy absurdalnej ozdobie zwieńczającej dach odfrontu, czyli obtłuczonym posągu kobiety z koszykiem kwiatów, i rozejrzałem po dachu.Jakcała nasza kamienica, i dach był śmiałym pomysłem architekta - wznosił się i opadał naróżnych poziomach, łącząc się pod kątem z dachem sąsiedniej oficyny i innych domów.46Uświadomiłem sobie, że przy pewnej dozie brawury, skacząc z dachu na dach, można bydotrzeć do sąsiedniej przecznicy.Wydało mi się to dosyć zabawne.Przemykać dachami jakduch, zaglądać do okien.Roześmiałem się sam do siebie.Adam i Leon byli zdolni zrobićcoś takiego - dla zabawy lub dla dreszczu przygody.Zwłaszcza Leonowi nie brakowałosprytu i determinacji.Szybko prześlizgnąłem się do szklanego pomieszczenia, a potem zsunąłem się pometalowej drabince i opuściłem zsyp.W samą porę, ponieważ listonosz właśnie wychodził naczwarte piętro.Minąłem go, zatrzymując się tylko na chwilę, by się mu ukłonić.Nie zwróciłna mnie uwagi, zajęty przeglądaniem trzymanej w ręku korespondencji.4Postanowiłem baczniej obserwować nasz dom i podwórze, bo tajemnicze wyprawyAdama i Leona naprawdę mnie intrygowały.Niby przyjazniliśmy się, a jednak nic niewiedziałem o ich sekretach.Byli ostrożni i nie ufali mi? Czy też Leon uznał, że jestemtchórzem, którym po prostu nie warto się przejmować?Myliłem się.Pewnego popołudnia obaj stojąc w drzwiach klasy, oznajmili, że chcą zemną porozmawiać.Ponieważ próby nadal były zawieszone (choć dyrektorowi najwyrazniejprzechodził już gniew, bo kazał się dalej uczyć tekstu), zaciągnęli mnie do rekwizytornimieszczącej się wówczas w malutkim pomieszczeniu na parterze, do którego schodziło sięstromymi schodami z głównego holu.Rekwizytornia bardzo przypominała nasz strych - zdziesiątkami połamanych sprzętów teatralnych i tonami pokrywających się kurzemkostiumów.Leon usiadł niedbale na obłażącym ze złotej farby tronie i zapalił papierosa, co wtym pomieszczeniu pełnym gratów, ubrań i dekoracji z papieru było bardzo ryzykowne.Niezwróciłem jednak na to uwagi, bo opowiedzieli mi o Brygadzie Zwiatła i Mroku.Leon wyciągnął z kieszeni ciężką popielniczkę.- Wziąłem ją wczoraj z mieszkania doktora Gruszewskiego - powiedział, a jaskamieniałem.Jak już mówiłem, doktor Gruszewski przyjaznił się od lat z moim ojcem.Tylko on był w stanie wyciągnąć ojca z letargu, w jaki popadał w trakcie swych wojennychwspomnień.Był to dobry człowiek i bardzo sumienny medyk.Mógł być naprawdę znanymlekarzem, ale najwyrazniej nie chciał, a w czasach stalinowskich przeszkadzała mu przeszłośćweterana z Hiszpanii.Pracował w ubezpieczalni koło naszego domu, a dorabiał sobiewizytami domowymi.Lubiłem go ogromnie, choć był skryty, zamknięty w sobie itajemniczy.Takich ludzi spotykało się zresztą wówczas wielu - nikt nie zadawał pytań o47przeszłość, bo było to zbyt niebezpieczne.Nie mogłem uwierzyć, że moi koledzy ukradli cośz jego domu.- Okradłeś go? - byłem pełny oburzenia, ale Leon pokręcił głową.- Nie rozumiesz.Tak właśnie działa Brygada Zwiatła i Mroku.Zabieramy coś z jednegomieszkania i zostawiamy w innym, z którego też coś bierzemy.- Chcemy, żeby w całym Krakowie rozpleniły się nieznane rzeczy - dodał Adam.-Rozumiesz, epatujemy burżuja.Budzi się taki rankiem i widzi zamiast swej popielniczkiszczotkę do włosów z buduaru mecenasowej Kaweckiej.- Wpadliśmy na to dzięki tobie - roześmiał się Leon.- I ten twój dziwny dom, z któregomożna dostać się wszędzie, jak Alicja przez lustro.Pewnie nie wiesz, ale dachami złatwością dociera się do przecznicy z Sobieskiego i z powrotem.Wiedziałem.Wyobraziłem ich sobie znowu, jak wieczorami przemykają się po dachach domów jakzjawy, znajdują ukryte wejścia na strychy i niezauważeni schodzą na klatki schodowe.No,może nie tak całkiem niezauważeni, bo usłyszał ich Jakub Sommer i lokatorzy z oficynynaprzeciwko.Było to głupie, szalone i niebezpieczne, ale ja miałem tyle lat, że wydawało misię to wielką przygodą.Przejawem wolności, którą tak trudno dostrzegało się pod koniec lat50.- Ale jak dostajecie się do mieszkań? - spytałem, bo tego nie mogłem zrozumieć.Leonchętnie wyjaśnił.- Różnie.Czasami znamy tych ludzi, wtedy jest łatwiej, ale nie daje to tyle satysfakcji, aczasami tak.- Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i zabrzęczał mi nimi przed oczami.- Dorabiacie klucze? - byłem całkowicie wstrząśnięty.Leon pokiwał głową.- Tak, dorobiłem klucze do mieszkania Gruszewskiego.Kiedy przyszedł na wizytę domojej zwariowanej matki, sięgnąłem do kieszeni jego płaszcza, wiszącego w przedpokoju,wziąłem klucze i odcisnąłem je w mydle.W bramie na Retoryka mieszka taki jeden, który zapiwo zrobi każdy klucz z takiego odcisku.- Przecież to przestępstwo! Może się o tym dowiedzieć milicja! Pójdziecie siedzieć! -przerażała mnie ta cała historia, a oni śmiali się wrednie z mojego strachu.Próbowałem im towyperswadować, wspominając tragiczne dzieje Adama Macedońskiego, ucznia naszej szkoły,który na jej terenie organizował grupy Narodowego Ruchu Oporu i został aresztowany przezUrząd Bezpieczeństwa.48- Na tym polega misja Brygady Zwiatła i Mroku, ty tchórzu - powiedział Leon i zwróciłsię do Adama lekceważąco:- To cykor.Wiedziałem, że się nie będzie nadawał.Po tym, co pokazał wprosektorium.Sam pomysł, że mógłbym robić takie rzeczy - okradać znajomych rodziców z kluczy, apotem wdzierać się chyłkiem do ich mieszkań - wydawał mi się straszny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Nie zastanawiałem się nad tym zbyt długo.Zamknąłem za sobą właz irozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym się znalazłem.Widziałem je już wielokrotnie zokna pokoju doktora Gruszewskiego, który mieszkał w oficynie naprzeciwko.Kiedyś nawetbardzo chciałem się tu dostać, ale zabronił mi tego ojciec, gdy tylko dowiedział się o moichplanach.Gruszewski śmiał się z niego, mówiąc, że ta szklana budka byłaby świetnymmiejscem na pracownię malarską.Najwyrazniej naprawdę nie wiedział, jak dokładnie onawygląda.Budka była po pierwsze niewielka, po drugie było w niej zimno jak w psiarni, a potrzecie - sufit pokrywały pokłady ptasiego guana i naprawdę nie sądziłem, by dało gokiedykolwiek odczyścić.Na pewno jednak ktoś tu bywał.Podłoga zarzucona była skorupamitalerzy, odłamkami rozbitych butelek i stertami papieru.Przyjrzałem się tym gazetom -głównie były to numery Ilustrowanego Kuriera Codziennego , ale trafił się GoniecKrakowski , okupacyjna gadzinówka.Wyjście na dach prowadziło przez zamykane na skobel drzwi.Najwyrazniej dostać siętu można było wyłączne z wnętrza domu.Podważyłem zardzewiałą zasuwkę i ostrożniewyszedłem na dach.Widok rzeczywiście zapierał dech w piersiach.Nasza kamienica była natyle wysoka, że zdołałem z niej dostrzec nie tylko Karmelicką i sąsiednie ulice, ale nawet PlacWolności, gdzie z mozołem wznoszono właśnie pomnik ku czci władzy ludowej.Ostrożnie,by nie wybrudzić się smołowatą substancją, którą pokryto dach, zbliżyłem się do krawędzi ispojrzałem w dół.Choć nie miałem lęku wysokości, zakręciło mi się w głowie.JakubSommer miał rację - gdyby ktoś stał teraz z tyłu i popchnął mnie.Dreszcz przeszedł mi poplecach i odruchowo obejrzałem się za siebie.Nikogo nie było, tylko wiatr hulał po dachu,podrywając to tu, to tam kawałki papy.Wystawiłem głowę daleko poza krawędz i uświadomiłem sobie, jaki popełniłem błąd,przychodząc tu w dzień.Byłem doskonale widoczny nie tylko z podwórza, ale i z okiensąsiednich domów.Skuliłem się więc tuż przy absurdalnej ozdobie zwieńczającej dach odfrontu, czyli obtłuczonym posągu kobiety z koszykiem kwiatów, i rozejrzałem po dachu.Jakcała nasza kamienica, i dach był śmiałym pomysłem architekta - wznosił się i opadał naróżnych poziomach, łącząc się pod kątem z dachem sąsiedniej oficyny i innych domów.46Uświadomiłem sobie, że przy pewnej dozie brawury, skacząc z dachu na dach, można bydotrzeć do sąsiedniej przecznicy.Wydało mi się to dosyć zabawne.Przemykać dachami jakduch, zaglądać do okien.Roześmiałem się sam do siebie.Adam i Leon byli zdolni zrobićcoś takiego - dla zabawy lub dla dreszczu przygody.Zwłaszcza Leonowi nie brakowałosprytu i determinacji.Szybko prześlizgnąłem się do szklanego pomieszczenia, a potem zsunąłem się pometalowej drabince i opuściłem zsyp.W samą porę, ponieważ listonosz właśnie wychodził naczwarte piętro.Minąłem go, zatrzymując się tylko na chwilę, by się mu ukłonić.Nie zwróciłna mnie uwagi, zajęty przeglądaniem trzymanej w ręku korespondencji.4Postanowiłem baczniej obserwować nasz dom i podwórze, bo tajemnicze wyprawyAdama i Leona naprawdę mnie intrygowały.Niby przyjazniliśmy się, a jednak nic niewiedziałem o ich sekretach.Byli ostrożni i nie ufali mi? Czy też Leon uznał, że jestemtchórzem, którym po prostu nie warto się przejmować?Myliłem się.Pewnego popołudnia obaj stojąc w drzwiach klasy, oznajmili, że chcą zemną porozmawiać.Ponieważ próby nadal były zawieszone (choć dyrektorowi najwyrazniejprzechodził już gniew, bo kazał się dalej uczyć tekstu), zaciągnęli mnie do rekwizytornimieszczącej się wówczas w malutkim pomieszczeniu na parterze, do którego schodziło sięstromymi schodami z głównego holu.Rekwizytornia bardzo przypominała nasz strych - zdziesiątkami połamanych sprzętów teatralnych i tonami pokrywających się kurzemkostiumów.Leon usiadł niedbale na obłażącym ze złotej farby tronie i zapalił papierosa, co wtym pomieszczeniu pełnym gratów, ubrań i dekoracji z papieru było bardzo ryzykowne.Niezwróciłem jednak na to uwagi, bo opowiedzieli mi o Brygadzie Zwiatła i Mroku.Leon wyciągnął z kieszeni ciężką popielniczkę.- Wziąłem ją wczoraj z mieszkania doktora Gruszewskiego - powiedział, a jaskamieniałem.Jak już mówiłem, doktor Gruszewski przyjaznił się od lat z moim ojcem.Tylko on był w stanie wyciągnąć ojca z letargu, w jaki popadał w trakcie swych wojennychwspomnień.Był to dobry człowiek i bardzo sumienny medyk.Mógł być naprawdę znanymlekarzem, ale najwyrazniej nie chciał, a w czasach stalinowskich przeszkadzała mu przeszłośćweterana z Hiszpanii.Pracował w ubezpieczalni koło naszego domu, a dorabiał sobiewizytami domowymi.Lubiłem go ogromnie, choć był skryty, zamknięty w sobie itajemniczy.Takich ludzi spotykało się zresztą wówczas wielu - nikt nie zadawał pytań o47przeszłość, bo było to zbyt niebezpieczne.Nie mogłem uwierzyć, że moi koledzy ukradli cośz jego domu.- Okradłeś go? - byłem pełny oburzenia, ale Leon pokręcił głową.- Nie rozumiesz.Tak właśnie działa Brygada Zwiatła i Mroku.Zabieramy coś z jednegomieszkania i zostawiamy w innym, z którego też coś bierzemy.- Chcemy, żeby w całym Krakowie rozpleniły się nieznane rzeczy - dodał Adam.-Rozumiesz, epatujemy burżuja.Budzi się taki rankiem i widzi zamiast swej popielniczkiszczotkę do włosów z buduaru mecenasowej Kaweckiej.- Wpadliśmy na to dzięki tobie - roześmiał się Leon.- I ten twój dziwny dom, z któregomożna dostać się wszędzie, jak Alicja przez lustro.Pewnie nie wiesz, ale dachami złatwością dociera się do przecznicy z Sobieskiego i z powrotem.Wiedziałem.Wyobraziłem ich sobie znowu, jak wieczorami przemykają się po dachach domów jakzjawy, znajdują ukryte wejścia na strychy i niezauważeni schodzą na klatki schodowe.No,może nie tak całkiem niezauważeni, bo usłyszał ich Jakub Sommer i lokatorzy z oficynynaprzeciwko.Było to głupie, szalone i niebezpieczne, ale ja miałem tyle lat, że wydawało misię to wielką przygodą.Przejawem wolności, którą tak trudno dostrzegało się pod koniec lat50.- Ale jak dostajecie się do mieszkań? - spytałem, bo tego nie mogłem zrozumieć.Leonchętnie wyjaśnił.- Różnie.Czasami znamy tych ludzi, wtedy jest łatwiej, ale nie daje to tyle satysfakcji, aczasami tak.- Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i zabrzęczał mi nimi przed oczami.- Dorabiacie klucze? - byłem całkowicie wstrząśnięty.Leon pokiwał głową.- Tak, dorobiłem klucze do mieszkania Gruszewskiego.Kiedy przyszedł na wizytę domojej zwariowanej matki, sięgnąłem do kieszeni jego płaszcza, wiszącego w przedpokoju,wziąłem klucze i odcisnąłem je w mydle.W bramie na Retoryka mieszka taki jeden, który zapiwo zrobi każdy klucz z takiego odcisku.- Przecież to przestępstwo! Może się o tym dowiedzieć milicja! Pójdziecie siedzieć! -przerażała mnie ta cała historia, a oni śmiali się wrednie z mojego strachu.Próbowałem im towyperswadować, wspominając tragiczne dzieje Adama Macedońskiego, ucznia naszej szkoły,który na jej terenie organizował grupy Narodowego Ruchu Oporu i został aresztowany przezUrząd Bezpieczeństwa.48- Na tym polega misja Brygady Zwiatła i Mroku, ty tchórzu - powiedział Leon i zwróciłsię do Adama lekceważąco:- To cykor.Wiedziałem, że się nie będzie nadawał.Po tym, co pokazał wprosektorium.Sam pomysł, że mógłbym robić takie rzeczy - okradać znajomych rodziców z kluczy, apotem wdzierać się chyłkiem do ich mieszkań - wydawał mi się straszny [ Pobierz całość w formacie PDF ]