[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciemność wydawa-ła się gęsta, jakby połykała wszelkie światło.Karal cieszył się zarówno ze swegociepłego płaszcza, jak i z zapalonych latarni ulicznych.Skręcili za róg i w końcu wyszli na brukowaną uliczkę w dzielnicy kupieckiej. Róża Wiatrów stała w środku rzędu domów.Już z daleka można było ją rozpo-znać po gwarze rozmów.Podobno zegarmistrz mieszkający obok był głuchy jakpień; Karal miał nadzieję, że to prawda, gdyż inaczej biedak nigdy nie mógłby sięw nocy wyspać.Sądząc z dobiegających z wewnątrz odgłosów, gospoda była pełna, jak zwyklew wieczór po pieczeniu bułek z kiełbaskami.Budynek szczycił się rzezbionymidrzwiami oraz szyldem z wizerunkiem róży wiatrów, które oświetlały pochodnie.Karal usunął się w tył, nagle onieśmielony, więc An desha sięgnął po brązowąklamkę i otworzył drzwi.Buchnęła na nich kakofonia dzwięków; Karal, ogłuszony, poczuł ukłucie tę-sknoty.Nic się nie zmieniło wszystko wyglądało dokładnie tak jak pierwszegowieczoru, kiedy przyprowadziła go tutaj Natoli.Stoły obsiedli studenci, zajęci jednocześnie jedzeniem i rozmową, wymachu-jący bułkami, układający modele z kubków i talerzy ku niezadowoleniu tych, któ-rzy usiłowali korzystać z owych naczyń.Same stoły nakryto szarym papierem,gdyż w zapale dyskusji studenci często ilustrowali swojej wywody, rysując powszystkim, co wpadło pod rękę, niezależnie od tego, czy powierzchnia nadawałasię do rysowania, czy nie.Siedziało tu także kilku nauczycieli w otoczeniu swychuczniów, pomagając im w wykonaniu zadania na zajęcia.Reszta mistrzów zaj-mowała izbę na tyłach gospody zarezerwowaną tylko dla nich.Student kończyłnaukę, kiedy zapraszano go na posiłek do owego sanktuarium, nie było bowiemspecjalnej ceremonii końca studiów i rozpoczęcia życia zawodowego.W tym ko-legium istnieli mistrzowie, ale nie było grupy czeladników ani wędrowców.Gwar trwał, kiedy drzwi zamknęły się z trzaskiem, a Karal przez chwilę stałnieruchomo, przyzwyczajając uszy do hałasu, a oczy do światła.W Róży Wia-trów , jako jednej z nielicznych gospod, światło było równie ważne jak napoje,48gdyż goście w czasie jedzenia często pracowali.Oświetlenie głównej izby wręczzaćmiewało salę tronową w pałacu.Po wejściu z ciemności panujących na ulicyoczy musiały się przez chwilę przyzwyczajać.Jednak kiedy tak stali, a Karal usiłował dojrzeć, czy Natoli i jej koledzy siedząna swoim stałym miejscu, rozmowy nagle przycichły.Siedzący milkli, widzącgości, i trącali tych, którzy jeszcze ich nie zauważyli.Karal przestąpił niepewniez nogi na nogę; po chwili zapadła kompletna cisza.Nikt się nie poruszył.Nagle po prawej stronie wstała osoba siedząca dotądtyłem do drzwi, odwróciła się i spojrzała nad głowami reszty.Była to Natoli.Przez chwilę Karal miał ochotę uciec. Jest na mnie zła i wszy-scy o tym wiedzą.uraziłem ją, a teraz oni mnie nienawidzą.Panie, co zrobić? Karal? odezwała się wyraznie, a jej wyrazista twarz rozjaśniła się powi-talnym uśmiechem.Natoli nie była ładna, ale jej twarz miała w sobie tyle życiai charakteru, że uroda stawała się zbędna. Niebiosa, w końcu dali ci wolnywieczór! Nareszcie! Chodz tutaj! Patrzcie, to Karal!Gwar wybuchł ponownie, tym razem przeważały w nim okrzyki powitania,przyjazne docinki i propozycje piwa, jedzenia albo i jednego, i drugiego.Lawiru-jącego między stołami w ślad za An deshą Karala zatrzymywały serdeczne pokle-pywania i kuksańce.Okazało się, że nie tylko wrogowie, ale i przyjaciele Natolimogą znalezć się w niebezpieczeństwie!Nie udało mu się uniknąć przyjęcia pełnych talerzy i przepełnionych dzban-ków, które przelewały się za każdym razem, kiedy ktoś obdarzył go kolejnymklepnięciem.Przepraszał co chwilę ale nikt nie zwracał na to uwagi.A może go-ście byli przyzwyczajeni do wędrujących dzbanków z piwem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Ciemność wydawa-ła się gęsta, jakby połykała wszelkie światło.Karal cieszył się zarówno ze swegociepłego płaszcza, jak i z zapalonych latarni ulicznych.Skręcili za róg i w końcu wyszli na brukowaną uliczkę w dzielnicy kupieckiej. Róża Wiatrów stała w środku rzędu domów.Już z daleka można było ją rozpo-znać po gwarze rozmów.Podobno zegarmistrz mieszkający obok był głuchy jakpień; Karal miał nadzieję, że to prawda, gdyż inaczej biedak nigdy nie mógłby sięw nocy wyspać.Sądząc z dobiegających z wewnątrz odgłosów, gospoda była pełna, jak zwyklew wieczór po pieczeniu bułek z kiełbaskami.Budynek szczycił się rzezbionymidrzwiami oraz szyldem z wizerunkiem róży wiatrów, które oświetlały pochodnie.Karal usunął się w tył, nagle onieśmielony, więc An desha sięgnął po brązowąklamkę i otworzył drzwi.Buchnęła na nich kakofonia dzwięków; Karal, ogłuszony, poczuł ukłucie tę-sknoty.Nic się nie zmieniło wszystko wyglądało dokładnie tak jak pierwszegowieczoru, kiedy przyprowadziła go tutaj Natoli.Stoły obsiedli studenci, zajęci jednocześnie jedzeniem i rozmową, wymachu-jący bułkami, układający modele z kubków i talerzy ku niezadowoleniu tych, któ-rzy usiłowali korzystać z owych naczyń.Same stoły nakryto szarym papierem,gdyż w zapale dyskusji studenci często ilustrowali swojej wywody, rysując powszystkim, co wpadło pod rękę, niezależnie od tego, czy powierzchnia nadawałasię do rysowania, czy nie.Siedziało tu także kilku nauczycieli w otoczeniu swychuczniów, pomagając im w wykonaniu zadania na zajęcia.Reszta mistrzów zaj-mowała izbę na tyłach gospody zarezerwowaną tylko dla nich.Student kończyłnaukę, kiedy zapraszano go na posiłek do owego sanktuarium, nie było bowiemspecjalnej ceremonii końca studiów i rozpoczęcia życia zawodowego.W tym ko-legium istnieli mistrzowie, ale nie było grupy czeladników ani wędrowców.Gwar trwał, kiedy drzwi zamknęły się z trzaskiem, a Karal przez chwilę stałnieruchomo, przyzwyczajając uszy do hałasu, a oczy do światła.W Róży Wia-trów , jako jednej z nielicznych gospod, światło było równie ważne jak napoje,48gdyż goście w czasie jedzenia często pracowali.Oświetlenie głównej izby wręczzaćmiewało salę tronową w pałacu.Po wejściu z ciemności panujących na ulicyoczy musiały się przez chwilę przyzwyczajać.Jednak kiedy tak stali, a Karal usiłował dojrzeć, czy Natoli i jej koledzy siedząna swoim stałym miejscu, rozmowy nagle przycichły.Siedzący milkli, widzącgości, i trącali tych, którzy jeszcze ich nie zauważyli.Karal przestąpił niepewniez nogi na nogę; po chwili zapadła kompletna cisza.Nikt się nie poruszył.Nagle po prawej stronie wstała osoba siedząca dotądtyłem do drzwi, odwróciła się i spojrzała nad głowami reszty.Była to Natoli.Przez chwilę Karal miał ochotę uciec. Jest na mnie zła i wszy-scy o tym wiedzą.uraziłem ją, a teraz oni mnie nienawidzą.Panie, co zrobić? Karal? odezwała się wyraznie, a jej wyrazista twarz rozjaśniła się powi-talnym uśmiechem.Natoli nie była ładna, ale jej twarz miała w sobie tyle życiai charakteru, że uroda stawała się zbędna. Niebiosa, w końcu dali ci wolnywieczór! Nareszcie! Chodz tutaj! Patrzcie, to Karal!Gwar wybuchł ponownie, tym razem przeważały w nim okrzyki powitania,przyjazne docinki i propozycje piwa, jedzenia albo i jednego, i drugiego.Lawiru-jącego między stołami w ślad za An deshą Karala zatrzymywały serdeczne pokle-pywania i kuksańce.Okazało się, że nie tylko wrogowie, ale i przyjaciele Natolimogą znalezć się w niebezpieczeństwie!Nie udało mu się uniknąć przyjęcia pełnych talerzy i przepełnionych dzban-ków, które przelewały się za każdym razem, kiedy ktoś obdarzył go kolejnymklepnięciem.Przepraszał co chwilę ale nikt nie zwracał na to uwagi.A może go-ście byli przyzwyczajeni do wędrujących dzbanków z piwem [ Pobierz całość w formacie PDF ]