[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzeli na siebie z przerażeniem. Ten chleb jest z kamienia! wykrzyknął zdumiony Placek. Ach, ta nasza złamatka tak sobie z nas zakpiła!Jacek zamyślił się i rzekł ponuro: A może to nie ona? Matka nas nigdy nie oszukała.: To niemożliwe& Ten chlebodmienił się przez czary.Kiedy go ukradłem, był piękny, popękany i rumiany i nie był wcaleciężki.Spojrzyj, jak wygląda teraz: jest szary i bardzo ciężki.To dlatego nie mogłem goudzwignąć& yle, Placku! Ktoś nas prześladuje& To kara boska! krzyknął ktoś ponad nimi.Z przerażeniem zadarli głowy i ujrzeli na dębowej gałęzi olbrzymiego kruka, który byłzupełnie biały i patrzył na nich1 mądrymi oczyma z pogardą i lekceważeniem. To ty przemówiłeś do nas? zapytał drżący z trwogi Jacek. Ja! odrzekł kruk. A czegóż ty od nas chcesz? Gdybym był młodszy, tobym wam wydziobał oczy i wyjąłbym wam serce.Nieuczynię tego jednakże, bo to by była zbyt mała dla was kara! Nie! nie tknę was, bo oczymacie złe, a serca robaczywe. Nie boimy się ciebie! krzyknął Placek. Wy się też mnie nie bójcie, lecz Pana Boga! Ukradziony głodnej matce chlebzamienił się wam w kamień, ale najlepiej by było, abyście wy się zmienili w kamienie.Jesteście zli i wstrętni.Ziemia wstydzi się, że po niej chodzicie& A skąd ty o tym wiesz? Czyś taki mądry? Jestem mędrszy od siedmiu mędrców.Pióra moje są białe od starości, bonarodziłem się wtedy, kiedy słońce było jeszcze dzieckiem, a gwiazdy jeszcze się nienarodziły.Znam wszystkie mowy tego świata i przeczytałem wszystkie księgi.Byłem w arceNoego i na wierzchołku góry Ararat.Widziałem wszystko i wiem wszystko.Jestem tymkrukiem, który nosił chleb Danielowi w lwiej jamie. A cóż ty takiego wiesz? Wiem, że przekleństwo ścigać będzie dziecko, co skrzywdziło matkę.Wiem, żepierwszą osobą po Bogu jest matka.Wiem, że zginiecie marnie, jeśli Bóg wam nie przebaczyi jeśli wam nie przebaczy matka wasza.Kra! Kra! Nie kracz tak strasznie! Nie wierzymy w to, co mówisz.Nasza matka myśli, żeśmypobiegli w pole i że niedługo wrócimy. Wasza matka leży w tej chwili na progu domu jak nieżywa.Widzę ją ze szczytudębu.Jej serce wszystko wie, więc wie i o tym, żeście ją zostawili na głód i na poniewierkę. Jeśli jesteś taki mądry, to nam powiedz, czy bardzo nas przeklinała.Krukowi, kiedy to usłyszał, oczy zapłonęły szkarłatnym blaskiem. Chłopcy niegodziwi! zakrakał potężnym głosem. Wasza matka, zanim ległajak nieżywa, modliła się gorąco o to, aby was nic złego nie spotkało.Dlatego tylko nie zabijęwas.Precz, precz z moich oczu!Takim to wykrzyknął głosem chrapliwym i groznym, że chłopcy pobledli.Udawalidotąd, że się wcale nie lękają tego sędziwego ptaka, naprawdę jednak serca w nich zamarły,kiedy do nich zagadał ponuro.Kiedy więc kazał im iść precz, porwali się z ziemi i pobiegli wdół ze wzgórza przez gąszcz krzewów.Głogi chwytały ich kolczastymi palcami za suknie,giętkie leszczyny smagały ich dotkliwie.Poza sobą słyszeli długo przerazliwy głos kruka,biegnący za nimi jak grzmot.Myśleli też, że za nimi wali szumiąca burza, a to dąb wspaniałyi z sercem wzniosłym, usłyszawszy o ich sprawach, rozszumiał się w wielkim gniewie imusiał załamać ze zgrozy potężne ramiona konarów, tak że aż trzeszczały.Zziajani, głodni i przerażeni biegli długo, nie przemówiwszy do siebie ani słowa.Pędzili bezdrożem , okolica bowiem była pusta i bezludna.Za nimi biegł strach niewidzialnyi niesłyszalny, ale czasem czuli zimne na plecach mrowie, jakby lodowaty jego oddech.Czupryny mieli zlepione mokrością potu, suchość w gardłach i ognie w żołądkach.Biegli jużresztkami sił, a to było najgorsze, że biegli bez tchu, byle przed siebie, byle jak najdalej.Tymczasem zapadała noc.Niebo pobladło, jakby z rozpaczy, że za kilka chwil nieujrzy już słońca.Mrok, przez dzień śpiący w komyszach jak dzikie zwierzę, budził się już zesnu, przeciągał leniwie i wypełzał powoli ze swoich ciemnych kryjówek.Zerwał się wiatr ijak tropiący po śladach pies, biegał tam i sam wśród zarośli, które zakwitały dziwacznymi;kwiatami cieniów, zanim je noc nie zakryła.Pod nogami chłopców zachlupotała czasem wodai bulgotała jakby w gniewie, że ktoś ją rozprysnął ciężką stopą.Noc zaczęła gadać dziwnymigłosami: mruczeć i szeleścić, jęczeć i wzdychać.Ciężkimi, jakby wzdychającymi głosamizaczęły się nawoływać jakieś strachy czy wilkołaki.Czarne nietoperze śmigały szybkowykrętnym lotem, jak myśli złego człowieka.Wiatr zwęszył pierwszą gwiazdę i myślączapewne, że to jest złoty ptak, uganiał po chaszczach i piął się z piskiem i skowytem popniach wysokich drzew, aby pożreć złotego ptaka.Drzewa zmieniały się w strasznycholbrzymów, a krzaki w straszniejszych jeszcze karłów.Wszystko było dziwne iprzerażające& Chłopcy patrzyli dokoła z trwogą i gnali przed siebie straciwszy wszelkądrogę i kierunek.Trwożył ich każdy krzak, a każdy zwalony pień zdawał się po nichwyciągać macki; nadaremnie wyglądali jakiegoś światełka, nadaremnie nasłuchiwaliludzkiego głosu.Chcieli odpocząć, odpocząć za wszelką cenę, lecz trwoga niosła ich wciążnaprzód, a lęk podcinał ich jak biczem.Nagle Jacek krzyknął.Zdawało mu się, że ujrzał dwa czerwone światełka. To pewnie ludzkie mieszkanie! zawołał radośnie Placek, który też je dojrzał.Skręcili w bok i zaczęli biec w tę stronę, gdzie się, jarzyły dwa czerwone ogniki.Biegli z nadzieją, że ich ktoś przygarnie, nakarmi i napoi.Wtem ogniki znikły, a po chwili znowu zapaliły się w dalekości. Biegnijmy! krzyknął z rozpaczą Jacek. Tam, tam na lewo! wołał zamierającym oddechem Placek.Nadzieja dodała im sił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Spojrzeli na siebie z przerażeniem. Ten chleb jest z kamienia! wykrzyknął zdumiony Placek. Ach, ta nasza złamatka tak sobie z nas zakpiła!Jacek zamyślił się i rzekł ponuro: A może to nie ona? Matka nas nigdy nie oszukała.: To niemożliwe& Ten chlebodmienił się przez czary.Kiedy go ukradłem, był piękny, popękany i rumiany i nie był wcaleciężki.Spojrzyj, jak wygląda teraz: jest szary i bardzo ciężki.To dlatego nie mogłem goudzwignąć& yle, Placku! Ktoś nas prześladuje& To kara boska! krzyknął ktoś ponad nimi.Z przerażeniem zadarli głowy i ujrzeli na dębowej gałęzi olbrzymiego kruka, który byłzupełnie biały i patrzył na nich1 mądrymi oczyma z pogardą i lekceważeniem. To ty przemówiłeś do nas? zapytał drżący z trwogi Jacek. Ja! odrzekł kruk. A czegóż ty od nas chcesz? Gdybym był młodszy, tobym wam wydziobał oczy i wyjąłbym wam serce.Nieuczynię tego jednakże, bo to by była zbyt mała dla was kara! Nie! nie tknę was, bo oczymacie złe, a serca robaczywe. Nie boimy się ciebie! krzyknął Placek. Wy się też mnie nie bójcie, lecz Pana Boga! Ukradziony głodnej matce chlebzamienił się wam w kamień, ale najlepiej by było, abyście wy się zmienili w kamienie.Jesteście zli i wstrętni.Ziemia wstydzi się, że po niej chodzicie& A skąd ty o tym wiesz? Czyś taki mądry? Jestem mędrszy od siedmiu mędrców.Pióra moje są białe od starości, bonarodziłem się wtedy, kiedy słońce było jeszcze dzieckiem, a gwiazdy jeszcze się nienarodziły.Znam wszystkie mowy tego świata i przeczytałem wszystkie księgi.Byłem w arceNoego i na wierzchołku góry Ararat.Widziałem wszystko i wiem wszystko.Jestem tymkrukiem, który nosił chleb Danielowi w lwiej jamie. A cóż ty takiego wiesz? Wiem, że przekleństwo ścigać będzie dziecko, co skrzywdziło matkę.Wiem, żepierwszą osobą po Bogu jest matka.Wiem, że zginiecie marnie, jeśli Bóg wam nie przebaczyi jeśli wam nie przebaczy matka wasza.Kra! Kra! Nie kracz tak strasznie! Nie wierzymy w to, co mówisz.Nasza matka myśli, żeśmypobiegli w pole i że niedługo wrócimy. Wasza matka leży w tej chwili na progu domu jak nieżywa.Widzę ją ze szczytudębu.Jej serce wszystko wie, więc wie i o tym, żeście ją zostawili na głód i na poniewierkę. Jeśli jesteś taki mądry, to nam powiedz, czy bardzo nas przeklinała.Krukowi, kiedy to usłyszał, oczy zapłonęły szkarłatnym blaskiem. Chłopcy niegodziwi! zakrakał potężnym głosem. Wasza matka, zanim ległajak nieżywa, modliła się gorąco o to, aby was nic złego nie spotkało.Dlatego tylko nie zabijęwas.Precz, precz z moich oczu!Takim to wykrzyknął głosem chrapliwym i groznym, że chłopcy pobledli.Udawalidotąd, że się wcale nie lękają tego sędziwego ptaka, naprawdę jednak serca w nich zamarły,kiedy do nich zagadał ponuro.Kiedy więc kazał im iść precz, porwali się z ziemi i pobiegli wdół ze wzgórza przez gąszcz krzewów.Głogi chwytały ich kolczastymi palcami za suknie,giętkie leszczyny smagały ich dotkliwie.Poza sobą słyszeli długo przerazliwy głos kruka,biegnący za nimi jak grzmot.Myśleli też, że za nimi wali szumiąca burza, a to dąb wspaniałyi z sercem wzniosłym, usłyszawszy o ich sprawach, rozszumiał się w wielkim gniewie imusiał załamać ze zgrozy potężne ramiona konarów, tak że aż trzeszczały.Zziajani, głodni i przerażeni biegli długo, nie przemówiwszy do siebie ani słowa.Pędzili bezdrożem , okolica bowiem była pusta i bezludna.Za nimi biegł strach niewidzialnyi niesłyszalny, ale czasem czuli zimne na plecach mrowie, jakby lodowaty jego oddech.Czupryny mieli zlepione mokrością potu, suchość w gardłach i ognie w żołądkach.Biegli jużresztkami sił, a to było najgorsze, że biegli bez tchu, byle przed siebie, byle jak najdalej.Tymczasem zapadała noc.Niebo pobladło, jakby z rozpaczy, że za kilka chwil nieujrzy już słońca.Mrok, przez dzień śpiący w komyszach jak dzikie zwierzę, budził się już zesnu, przeciągał leniwie i wypełzał powoli ze swoich ciemnych kryjówek.Zerwał się wiatr ijak tropiący po śladach pies, biegał tam i sam wśród zarośli, które zakwitały dziwacznymi;kwiatami cieniów, zanim je noc nie zakryła.Pod nogami chłopców zachlupotała czasem wodai bulgotała jakby w gniewie, że ktoś ją rozprysnął ciężką stopą.Noc zaczęła gadać dziwnymigłosami: mruczeć i szeleścić, jęczeć i wzdychać.Ciężkimi, jakby wzdychającymi głosamizaczęły się nawoływać jakieś strachy czy wilkołaki.Czarne nietoperze śmigały szybkowykrętnym lotem, jak myśli złego człowieka.Wiatr zwęszył pierwszą gwiazdę i myślączapewne, że to jest złoty ptak, uganiał po chaszczach i piął się z piskiem i skowytem popniach wysokich drzew, aby pożreć złotego ptaka.Drzewa zmieniały się w strasznycholbrzymów, a krzaki w straszniejszych jeszcze karłów.Wszystko było dziwne iprzerażające& Chłopcy patrzyli dokoła z trwogą i gnali przed siebie straciwszy wszelkądrogę i kierunek.Trwożył ich każdy krzak, a każdy zwalony pień zdawał się po nichwyciągać macki; nadaremnie wyglądali jakiegoś światełka, nadaremnie nasłuchiwaliludzkiego głosu.Chcieli odpocząć, odpocząć za wszelką cenę, lecz trwoga niosła ich wciążnaprzód, a lęk podcinał ich jak biczem.Nagle Jacek krzyknął.Zdawało mu się, że ujrzał dwa czerwone światełka. To pewnie ludzkie mieszkanie! zawołał radośnie Placek, który też je dojrzał.Skręcili w bok i zaczęli biec w tę stronę, gdzie się, jarzyły dwa czerwone ogniki.Biegli z nadzieją, że ich ktoś przygarnie, nakarmi i napoi.Wtem ogniki znikły, a po chwili znowu zapaliły się w dalekości. Biegnijmy! krzyknął z rozpaczą Jacek. Tam, tam na lewo! wołał zamierającym oddechem Placek.Nadzieja dodała im sił [ Pobierz całość w formacie PDF ]