[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mógł o tym myśleć bezzawrotu głowy.Nie będę się męczył przynajmniej, a o to mi głównie chodzi - dokończył wduchu, nie przyznając się nawet wobec siebie, że na dnie serca tliła się jeszcze iskierkanadziei.Oddział Białych nie był znów tak bardzo oddalony.Ralph Dragon zaczął udawać zmęczenie.Szedł niby posłusznie, ale zwalniał kroku,chcąc się nieco odsunąć od tych, którzy wycinali drogę przed nim.Wreszcie dopiął celu.Jegopoprzednik zniknął poza ścianą zieleni.Błyskawicznie odwrócił się skazaniec, kopnął wbrzuch arcykapłana, palnął nisko schyloną głową w brązowy tors ogłupiałego wojownika,odrzucił go na bok i popędził jak szalony.- Trzymać! - wrzasnął Kalohi.Uciekający jeniec wydał ryk bólu i wściekłości.Wypuszczony starczą dłonią toporekprzeciął mu więzy rąk, skrępowanych na plecach, lecz zarazem przeciął mu do połowyprzegub lewej dłoni i skaleczył łopatkę.Niebo, dżungla, świat zatańczyły mu w oczach.Ukląkł.Jak przez grubą zasłonę posłyszał szelest szybkich kroków za plecami.W przelotnymspojrzeniu dojrzał na ziemi skrwawiony toporek.Pochwycił go, zerwał się na równe nogi,stanął oko w oko z Kalohim, który nadbiegł właśnie, i palnął z całej siły w obnażoną głowęstarca.Arcykapłan zwalił się jak kłoda, z czaszką rozpłataną na dwoje, lecz w tej chwilitrzech tubylców wpadło na zbiega, przewracając go samym impetem.Zawrzała walka naśmierć i życie.Rozwścieczeni zuchwalstwem jeńca, śmiercią arcykapłana, nie starali się jużwziąć Białego żywcem, nie słyszeli lub nie chcieli słyszeć okrzyków Kamehy, która biegła kuwalczącym z rozwianym włosem.I w pewnym momencie przygwożdżony do ziemi skazaniecujrzał opadające szybko ostrze topora.Lewa ręka po strasznej ranie nie była zdolna do walki,prawą uwięziły właśnie szpony kilku mocnych łap.Nie było się czym zasłonić, odbić ciosśmiertelny, nie stało miejsca, by głowę uchylić.Lecz zanim ostrze dotknęło karku, zobaczyłRalph Dragon w małym ułamku sekundy całą swą przeszłość od dzieciństwa aż do dniadzisiejszego i wzdrygnął się z przerażenia, iż zmarnował tak nędznie najhojniejszy dar Boga.życie, iż splugawił je tyloma zbrodniami.Gdyby miał przed sobą jeszcze minutę życia, byłbyniewątpliwie zdziwił się, że takie refleksje, taka myśl zatrważająca nawiedziła go właśnie wtym momencie, a nigdy przedtem.Lecz już ostrze ciężkiego topora spadło na kark napięty iprzecięło skórę, splot nerwów, mięso krwawiące i kości kręgów, pogrążając zwyciężonegoczłowieka w sen śmierci.Trzy godziny pózniej oficer, dowodzący ekspedycją karną, dojrzał przez połowąlornetę jakąś tubylkę na południowym stoku wulkanu.- Czy mi się zdaje? - mruknął, podając szkła swemu zastępcy.Ten patrzył długo,uważnie, wreszcie odjął lornetę od oczu, z których sypały się skry oburzenia, i rzucił przezzaciśnięte zęby:- Ona niesie uciętą głowę ludzką.- Głowę białego człowieka - dorzucił Kit Stump, który z kolei rozpoczął obserwację.- Tak - potwierdził przywódca, po czym odbyła się gorączkowa narada.Jednogłośniezgodzono się z tym, że żaden ze zmęczonych żołnierzy nie dopędzi już krwiożerczej kobiety,która, skoro spostrzeże pościg, ukryje się w jednej z przelicznych pieczar i ujdzie zasłużonejkary, że wobec tego pozostał tylko jeden środek.- Zastrzelić jak psa! - rzekł twardo Kit Stump.Jack, najlepszy strzelec w plutonie, mierzył długo, starannie.- Spudłowałeś - warknął wzgardliwie zastępca komendanta, widząc, jak po strzaletubylka przyśpieszyła kroku.Nie lepiej poszło trzem następnym strzelcom.Przywódca,trzymający wciąż lornetę przy oczach, pokręcił głową i powiedział:- Jeśli dotrze do białego głazu, do którego zmierza widocznie, będzie ocalona.Nic jejnie zrobimy.Hm, może lepiej było jednak ścigać ją do upadłego.Spłoszyliśmy ją teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Nie mógł o tym myśleć bezzawrotu głowy.Nie będę się męczył przynajmniej, a o to mi głównie chodzi - dokończył wduchu, nie przyznając się nawet wobec siebie, że na dnie serca tliła się jeszcze iskierkanadziei.Oddział Białych nie był znów tak bardzo oddalony.Ralph Dragon zaczął udawać zmęczenie.Szedł niby posłusznie, ale zwalniał kroku,chcąc się nieco odsunąć od tych, którzy wycinali drogę przed nim.Wreszcie dopiął celu.Jegopoprzednik zniknął poza ścianą zieleni.Błyskawicznie odwrócił się skazaniec, kopnął wbrzuch arcykapłana, palnął nisko schyloną głową w brązowy tors ogłupiałego wojownika,odrzucił go na bok i popędził jak szalony.- Trzymać! - wrzasnął Kalohi.Uciekający jeniec wydał ryk bólu i wściekłości.Wypuszczony starczą dłonią toporekprzeciął mu więzy rąk, skrępowanych na plecach, lecz zarazem przeciął mu do połowyprzegub lewej dłoni i skaleczył łopatkę.Niebo, dżungla, świat zatańczyły mu w oczach.Ukląkł.Jak przez grubą zasłonę posłyszał szelest szybkich kroków za plecami.W przelotnymspojrzeniu dojrzał na ziemi skrwawiony toporek.Pochwycił go, zerwał się na równe nogi,stanął oko w oko z Kalohim, który nadbiegł właśnie, i palnął z całej siły w obnażoną głowęstarca.Arcykapłan zwalił się jak kłoda, z czaszką rozpłataną na dwoje, lecz w tej chwilitrzech tubylców wpadło na zbiega, przewracając go samym impetem.Zawrzała walka naśmierć i życie.Rozwścieczeni zuchwalstwem jeńca, śmiercią arcykapłana, nie starali się jużwziąć Białego żywcem, nie słyszeli lub nie chcieli słyszeć okrzyków Kamehy, która biegła kuwalczącym z rozwianym włosem.I w pewnym momencie przygwożdżony do ziemi skazaniecujrzał opadające szybko ostrze topora.Lewa ręka po strasznej ranie nie była zdolna do walki,prawą uwięziły właśnie szpony kilku mocnych łap.Nie było się czym zasłonić, odbić ciosśmiertelny, nie stało miejsca, by głowę uchylić.Lecz zanim ostrze dotknęło karku, zobaczyłRalph Dragon w małym ułamku sekundy całą swą przeszłość od dzieciństwa aż do dniadzisiejszego i wzdrygnął się z przerażenia, iż zmarnował tak nędznie najhojniejszy dar Boga.życie, iż splugawił je tyloma zbrodniami.Gdyby miał przed sobą jeszcze minutę życia, byłbyniewątpliwie zdziwił się, że takie refleksje, taka myśl zatrważająca nawiedziła go właśnie wtym momencie, a nigdy przedtem.Lecz już ostrze ciężkiego topora spadło na kark napięty iprzecięło skórę, splot nerwów, mięso krwawiące i kości kręgów, pogrążając zwyciężonegoczłowieka w sen śmierci.Trzy godziny pózniej oficer, dowodzący ekspedycją karną, dojrzał przez połowąlornetę jakąś tubylkę na południowym stoku wulkanu.- Czy mi się zdaje? - mruknął, podając szkła swemu zastępcy.Ten patrzył długo,uważnie, wreszcie odjął lornetę od oczu, z których sypały się skry oburzenia, i rzucił przezzaciśnięte zęby:- Ona niesie uciętą głowę ludzką.- Głowę białego człowieka - dorzucił Kit Stump, który z kolei rozpoczął obserwację.- Tak - potwierdził przywódca, po czym odbyła się gorączkowa narada.Jednogłośniezgodzono się z tym, że żaden ze zmęczonych żołnierzy nie dopędzi już krwiożerczej kobiety,która, skoro spostrzeże pościg, ukryje się w jednej z przelicznych pieczar i ujdzie zasłużonejkary, że wobec tego pozostał tylko jeden środek.- Zastrzelić jak psa! - rzekł twardo Kit Stump.Jack, najlepszy strzelec w plutonie, mierzył długo, starannie.- Spudłowałeś - warknął wzgardliwie zastępca komendanta, widząc, jak po strzaletubylka przyśpieszyła kroku.Nie lepiej poszło trzem następnym strzelcom.Przywódca,trzymający wciąż lornetę przy oczach, pokręcił głową i powiedział:- Jeśli dotrze do białego głazu, do którego zmierza widocznie, będzie ocalona.Nic jejnie zrobimy.Hm, może lepiej było jednak ścigać ją do upadłego.Spłoszyliśmy ją teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]