[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Talia przebiegła wzrokiem pismo i bez słowa przekazała je Krisowi.Przeczy-tał w milczeniu, a w tym czasie pacholę, które im go przyniosło, szeleściło złotymi liśćmi, szurając niespokojnie stopą w stosie leżącym na ziemi.Kris zwrócił jej wiadomość.Oparła łokieć o szorstki blat stołu na kobyłkachi podparła dłonią podbródek.— Jak dawno się to stało? — zapytała chłopca.— Coś dwa dzionki temu — odpowiedział, przyczesując palcami opadającyna oczy kosmyk włosów.— Dyć wadzą się już od lat.Zaś i tera źle by nie było,jeno ta trująca woda ze studni.No i dziadek mnie wysłał.Chciunby to od zarazzałagodzić, zanim ktoś życie złoży.Talia sprawdziła pozycję słońca na niebie i dokonała w pamięci obliczeń.— Wyruszyłabym natychmiast — powiedziała w końcu.— A ty?Kris strzepnął liście, które opadły na blat stołu, i rzucił okiem za siebie naoberżę.— Nie ma już nikogo, kogo byśmy musieli wysłuchać, lecz jazda w tak od-ludne miejsce zajmie nam całe popołudnie.Będziemy musieli poświęcić połowęnocy, by nadrobić stracony czas, a nie mamy żadnych widoków na uzupełnieniezapasów, zanim nie staniemy na Rozdrożu Knowlów.Dokładnie w tej chwili zawiodły Talię osłony myśli i przejmujące uczucieobawy, bijące od chłopca, wywołało w niej mdłości, kiedy starała się zmusić je, by wróciły na miejsce.Udało jej się to zaledwie w połowie i wciąż zdenerwowanie dziecka docierało do niej wyraźnie, podczas gdy oni zbierali się do odejścia.— Rozumiem z tego, że powinniśmy uzupełnić nasze zapasy teraz i zaczekaćdo jutra rana.— Mniej więcej.210— Ha, nie zgadzam się; zamknijmy wszystko tutaj i ruszajmy.Wyraźnie wyczuwała jego dezaprobatę, gdy posuwali się śladem chłopca,przycupniętego jak kukiełka na grzbiecie olbrzymiego, grubokościstego konia,który przywykł raczej do pługa niż do jazdy pod wierzchem.— Pozwoliłaś chłopcu sobą powodować — odezwał się w końcu, gdy zosta-wiali za sobą ślad wzbitych w powietrze przez chirra i Towarzyszy liści.— To nieprawda.Zatruta studnia w tych stronach to poważna sprawa.Wska-zuje, że sprawy wymknęły się spod kontroli.Chciałbyś wziąć na swoje sumieniezabitych z powodu tego, że zmarudziliśmy jeden dzień, kupując zapasy? — Jejszept zabrzmiał gniewnie.Wzruszył ramionami.— Moja opinia nie ma znaczenia.Ty wydajesz rozkazy.Zawrzał w niej gniew.Ostatnimi czasy spierali się często, czasami przemie-niało się to w coś więcej niż spór.Kris niekiedy wydawał się oponować, kierując się wyłącznie uporem.— Ty łotrze! — wyrzuciła z siebie, gdy uświadomiła sobie powody jego za-chowania.Chłopiec obejrzał się za siebie z przestrachem.Zniżyła głos.— Sprze-ciwiasz mi się, by się przekonać, czy mną można powodować, prawda?Uśmiechnął się smętnie.— Wybacz, kochana.Takie między innymi otrzymałem rozkazy; włączniez fabrykowaniem uczuć, ponieważ mogą je odbierać twe zmysły.Musisz sobieto uświadomić, że kto jak kto, ale twój mentor mógłby najłatwiej zniekształcaćtwoje decyzje.Jednak teraz wiesz już.— Czy mógłbyś zaprzestać przyprawiać mnie o ból głowy — ucięła cierpko.— Teraz musimy zająć się naszymi obowiązkami.— Mogłaś wykorzystać tam swój Dar — powiedział, gdy już udało im siępołożyć na swym posłaniu.Mieli za sobą długą, trudną jazdę w bezksiężycową, mroźną noc, zanim dotarlido Stanicy po załagodzeniu waśni.Mnóstwo czasu strawili na dyplomatycznychzabiegach.— Wciąż.wciąż jeszcze nie udało mi się rozwiązać problemów etycznych— odparła, cedząc słowa powoli.— Posiadanie Daru i lawina ludzkich uczuć,walących się na moją głowę, już wystarczy.Naprawdę wciąż jeszcze nie wiem,w jakiej sytuacji usprawiedliwione jest użycie Daru.— Do licha.A gdyby tylko w ten sposób można było uporać się z tą waśnią?Jak postąpiłabyś wtedy? — Kris był zaniepokojony.Bał się, że jeśliby w nagłymwypadku jedynym wyjściem było użycie jej Daru, mogłaby nie zrobić nic.Roz-ważając zaś ofensywne jego wykorzystanie, możliwość tego, że palcem nie kiw-nie, była jeszcze większa.211— Nie mam pojęcia.— Oparła głowę na jego ramieniu i długo milczała.—Jedyni ludzie, o których wiem, że są uczuleni na Empatię, to Uzdrowiciele, a oni nigdy nie są stawiani w sytuacjach, z jakimi ja się muszę mierzyć.Gdzie leżygranica?Westchnął i przytulił ją do siebie.Jedynie w ten sposób mógł dodać jej otuchy.— Ja też nie wiem, ptaszyno.Po prostu nie wiem.Kris przytulił obolałą głowę do zimnego, kamiennego okapu nad kominkiemw Stanicy.Miniony dzień nie należał do udanych.Pogłoski o Talii rozprzestrzeni-ły się już wszędzie.Choć nie po raz pierwszy odwiedzili Pole Langenów, miesz-kańcy osady odnieśli się do niej nieufnie, z lekką obawą, nierzadko zakładająctalizmany strzegące przed złym okiem.Najwyraźniej nie dowierzali jej wyrokomi zdolnościom.Talia nic nie dała po sobie poznać: była pewna siebie, inteligentna, sprawiaławrażenie, że można jej ufać bez zastrzeżeń, pomimo tego — o czym Kris wiedział— że aż trzęsła się w środku od chwili, gdy przekroczyli bramy mieściny.Takim sytuacjom musiała stawić czoło raz po raz, za każdym razem, gdy wjeż-dżali do kolejnej osady.Poczuł na swym ramieniu dłoń Talii.— To mnie powinna rozboleć od tego głowa — powiedziała cicho — a nieciebie.— Do kroćset, chciałbym, byś mi pozwoliła coś z tym zrobić.— Co? Co możesz na to poradzić? Zrobić im wykład? Muszę zdobyć ich za-ufanie, muszę podbić ich serca tak, by ich nieufność ośmieszyła ich we własnych oczach.— Mógłbym postarać się, by wyglądało na to, iż to ja przewodzę.— Och, co za znakomity pomysł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl