[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedną z nich był plan działaniaprzeciwko Laverze.Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że konkurujący z nimhandlarze kradzionych świętości muszą mieć swą siedzibę gdzieś nieopodal Toledo.Uczepiłsię myśli, że jeśli tylko zdoła do nich dotrzeć i podsunąć im dobry powód do pozbycia sięgroznego rywala, z pewnością chętnie to zrobią, on zaś będzie ocalony.Wiele godzin upływało mu także na przypominaniu sobie wersetów z Pisma, hebrajskich słówi melodii, całego owego bogactwa, które kiedyś miał w swym posiadaniu, a które w takkrótkim czasie wyleciało mu z głowy.Zdołał przywołać na pamięć ledwie kilka urywków ichoć były w nich luki, wciąż powtarzał je sobie w myślach.Dokładnie udało mu sięodtworzyć jedynie niewielki fragment rozdziału 22 z Księgi Rodzaju, gdyż ten właśnie ustępwypadło mu wyrecytować, kiedy po raz pierwszy został wezwany do czytania Tory."Iprzyszli na miejsce, które mu ukazał Bóg; tam zbudował ołtarz i ułożył na nim drwa, azwiązawszy Izaaka, syna swego, włożył go na ołtarz na stos drew.I wyciągnął rękę, i porwałmiecz, aby ofiarować syna swego."Fragment ten zawsze go przerażał.Jakże Abraham mógł nakazać Izaakowi, aby ten narąbałdrew na ofiarę całopalną z samego siebie? Jak mógł w ogóle pomyśleć o zabiciu własnegosyna? Dlaczego bez wahania spełnił wolę Boga, nie pytając o nic, nie próbując nawet jednymsłowem sprzeciwić się Jego okrutnym rozkazom? Aba nigdy by nie poświęcił żadnego zeswoich synów, wolał sam się poświęcić, żeby on, Jonasz, mógł żyć.Jeszcze gorsza była innamyśl: skoro Bóg jest sprawiedliwy, dlaczego poświęcił tylu hiszpańskich %7łydów?Wiedział, co na to pytanie odrzekłby ojciec lub rabi Ortega: nie wolno kwestionować woliBoga, bo człowiek nie jest w stanie przeniknąć Jego zamysłów.Lecz jeśli ów zamysłwymagał czegoś tak okropnego jak palenie ludzi na stosie, Jonasz nie mógł, nie potrafiłpogodzić się z tym bez szemrania.Nie dla takiego Boga stał się Ramónem Callicó zmuszonym uprawiać niebezpieczną grę pozorów, nie dla Niego chciał przetrwać i pozostaćżydem.Robił to dla ojca, dla swoich bliskich, w imię tego dobra, którego uczyła Tora.JegoBóg był Bogiem Miłosierdzia, tym, który nakazał swemu ludowi opuścić domy i iść natułaczkę, lecz przecież w końcu doprowadził wygnańców do Ziemi Obiecanej, tak jak imprzyrzekł.Kiedy zamykał oczy, wydawało mu się, że widzi ciągnącą przez pustynię karawanę wozów, aza nimi siebie gdzieś pośród niezliczonej rzeszy strudzonych wędrowców.Widział, jakkażdego wieczoru zatrzymują się na pustyni, jak rozbijają na piasku tysiące namiotów, jakmodlą się wspólnie przed Arką Przymierza.Z owych snów na jawie wyrywał go zwykle głos Angela Costy, który widząc coraz dłuższecienie ludzi i koni, zarządzał postój na nocleg.Uwiązawszy zwierzęta do drzew, mogli iść nastronę za potrzebą i rozprostować zesztywniałe członki, potem zbierali drewno i niecili ogień.Gdy tylko w zawieszonym nad ogniem kociołku zaczynała bulgotać wieczorna polewka,Angel klękał i zaczynał klepać modlitwy, Pater Noster i Ave Maria, zmuszając wszystkich dotego samego.Jonasz klękał z ociąganiem, zazwyczaj ostatni, lecz zgromiony surowym spojrzeniemdowódcy, spuszczał głowę i zaczynał coś mamrotać.W głosach obu mistrzów brzmiał nie tylemodlitewny zapał, ile raczej ciężkie znużenie, ale może Bóg tego nie słyszał, bo wszystkichzagłuszał Angel, wyszczekując słowa modlitwy jak komendy.Pierwszego ranka na szlaku bladym świtem udał się na łowy.Jego trzej towarzysze zdążylizaledwie objuczyć muły, kiedy on już wrócił z ustrzelonym ptactwem: czterema gołębiami iparą tłustych przepiórek.Oskubali je już w siodłach, pozostawiając za sobą długą pierzastąwstęgę.Zatrzymali się potem na krótko, aby upiec mięso nad ogniem, nadziawszy je naświeżo zerwane gałęzie, jeszcze wilgotne od rosy.Angel bardzo sumiennie wywiązywał się ze swych zadań.Każdego dnia przynosił już to paręzajęcy Już to tyle różnego ptactwa, że jedzenia mieli pod dostatkiem.Jazda bez dłuższychpostojów nie stwarzała okazji do waśni, wieczorami zaś zgodnie z poleceniem mistrza każdystarał się zapomnieć o animozjach i zachować spokój.Jedenastego dnia rozbijając wieczorem obóz, zobaczyli nareszcie mury Tembleque; widać jebyło tylko przez krótką chwilę, bo zaraz zrobiło się ciemno, nie ulegało wszakże wątpliwości,że nazajutrz dotrą do zamku.Uznawszy, że wypada zmyć z siebie wielodniowy brud, nimprzywdzieje nowe ubranie, Jonasz jeszcze przed świtem pobiegł do strumienia.Szczękajączębami w ciemności, pomyślał drwiąco, iż żadna chyba dziewica nie kryje tak skrzętnieswego przyrodzenia jak on, towarzysze zaś, widząc go w nowym stroju, jęli sobie pokpiwać,jak to pilno mu zrobić z siebie "don Ramóna".Widok zamku obudził w nim wspomnienia pierwszej podróży z ojcem.I całkiem tak samo jakwtedy strażnik srogo okrzyknął ich z murów, pytając, kto i po co przybywa do zamku, tyle żeteraz odpowiedział mu Costa głosem równie tubalnym i srogim:- Rzemieślnicy z Gibraltaru od mistrza Manuela Fierry z nowym mieczem i zbrojąhrabiego Fernana Vaski!Kiedy podniesiono kratę, wyszedł im naprzeciw nowy rządca, lecz powiedział to samo coprzed laty jego poprzednik: Wielmożny hrabia Vasca poluje w lasach na północy. Kiedy wróci? Kiedy zechce - kwaśno odrzekł rządca.Gdy jednak napotkał spojrzenie Costy, czymprędzej zerknął na mury, jakby chciał się upewnić, czy stoją tam nadal jego zbrojni żołnierze.- Pewnikiem długo już tam nie zabawi  dodał mrukliwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl