[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I klejnoty?- Tak.- I całą gotówkę?- Tak.- Wszystko jednej osobie?- Wszystko - potwierdziła Filomena.- Powiedziałam.Barnaba zatarł ręce i uśmiechnął się przymilnie.- No to chyba mnie.Bo nikt tak: nie kocha cioci, jak ja.- Jeżeli Barnaba weźmie wszystko - żaliła się Laura - tożegnaj lalu, koniec balu.- Od kiedy odziedziczyłam fatalny spadek - ciągnęłaFilomena - wszyscy mnie szanują, nawet w Ubezpieczalni.Ekspedientki odkładają dla mnie lepszy towar, a babcia wkiosku zostawia mi „chodliwe” tygodniki.Tylko wśród moichnajbliższych nikt o mnie nie dba.Wy marzycie o mojej śmierci- Filomena podniosła głos - tak wygląda prawda! Ale ostrzegamwas: jeżeli umrę przedwcześnie, nikt nie dostanie ani grosza.Powiedziałam.W ciszy, jaka zapadła po tych słowach, Filomena wstała.- Dobrej nocy - dodała.I skierowała się ku wyjściu.- Dobranoc, kochana ciociu - odpowiedzieli chórem.Filomena spojrzała na nich i zaśmiała się z odcieniem triumfu.Był to jednak triumf przedwczesny.Wyszła z salonu.Czekali, aż ucichną jej kroki.Wtedy Laura powiedziała:- Wesoło jak na pogrzebie.Zenobiusz skinął głową.Wstał, podszedł do okna, później dolustra.Oglądał odbicie swej twarzy i powiedział jakby do siebie,w zamyśleniu:- Co w tym wszystkim się kryje?Amelia spojrzała na Zenobiusza.- Nie wierzę w krasnoludki.Ktoś musi to robić.- Może zwykły zbieg okoliczności? - zapytał Barnaba.- A ja wam powiem - odezwał się Zenobiusz - że trucizna wmakaronie nie może być zbiegiem okoliczności.Dlaczegojednak kucharka, obdarzona wyjątkowo subtelnym smakiem ipowonieniem, nie wyczuła w potrawie arszeniku? Kto na toodpowie?- Ja - rzuciła Laura.- Arszenik nie kiełbasa, nie pachnie.- I słusznie - zgodził się Zenobiusz.Amelia stała przed ozdobnym ściennym zegarem.Spojrzałana swój zegarek, sprawdziła godzinę i palcem przesunęła dużązłoconą wskazówkę ściennego o kilka minut wstecz.Podeszłado telefonu.Podniosła słuchawkę i przez kilka minutnasłuchiwała, naciskając i zwalniając widełki.Nie było sygnału.- Do kogo dzwonisz? - zapytał Barnaba.- Do nikogo - powiedziała Amelia.- Chciałam sprawdzić, czytelefon działa.Widocznie powódź zerwała już albo uszkodziłaprzewody telefoniczne.Jesteśmy odcięci od świata.- Mnie tam wszystko jedno - wtrąciła Laura - no nie, Zenek?- Prócz nas - głośno rozmyślał Zenobiusz - mieszka jeszcze woficynie Filip.I ten stary felczer.Jeżeli sami nie robimy tychniemądrych zamachów, to chyba tylko oni.- A jeżeli nie oni? - zapytał Barnaba.- To kto?- Kucharka wyeliminowała się automatycznie.- To nic pewnego, Zenobiuszu - powiedział Barnaba.- Coś bardzo pewnego.Jeżeli kucharka zjadła makaron zarszenikiem, to znaczy, że ona nie wsypała go do makaronu -dowodziła Amelia.- Jadła kolację razem z pokojówką, wkuchni, i gdyby Gienia wiedziała cokolwiek o arszeniku,ostrzegłaby ją albo w jakiś inny sposób, przeszkodziła.Gienięmożemy także wykluczyć.- Bawisz się w oficera śledczego? - zapytał Barnaba.- Felczernie wchodził do dworu co najmniej od tygodnia.Nic niewymyślisz, Amelio, nic mądrego.Wiem, co mówię.- Jest ktoś - odparła - kto już zajął się sprawą.Rozległy siępomieszane głosy.- Jak to?- Nie rozumiem.- Kto?- Kiedy?- Ty?- Skąd wiesz?- Przecież jesteśmy odcięci od świata! Więc jak?.Wpatrzylisię w Amelię.Wielką ciszę oczekiwania rozbił nagle głośny rumor.Jakbywielki ciężar toczył się po schodach.Jakby ludzkie ciało,rzucone z siłą, uderzało o, skrzypiące deski.Zerwali się z miejsc.- Filomena - ktoś szepnął.Za drzwiami rozległ się przenikliwy jęk.Nikt nie ruszył się zmiejsca.Zastygli w swych nienaturalnych pozach, jakby jeszcze na cośczekali.Padał deszcz.Dziwny jest ten światPowoli otwierały się drzwi salonu.Ukazała się w nich Filomena.Była pochylona do przodu,wsparta na lasce.Lewą rękę miała nisko opuszczaną, na prawąnogę kulała.Barnaba i Amelia podbiegli do Filomeny ipodtrzymując ją, podprowadzili do fotela.Filomena przez chwilę przypatrywała się Zenobiuszowi iLaurze.Później Amelii.Amelia zapytała:- Co się stało?- Chyba zwichnęłam rękę - cicho, powiedziała Filomena.-Może nawet złamałam.Runęłam jak w przepaść.- Ciocia zjeżdżała po poręczy? - zapytała Laura.- Spadłam ze schodów.- Wypadki chodzą po ludziach - oświadczył Zenobiusz.-Zawsze mówiłem, że życie.- Chyba tym razem - powiedziała Amelia - nie usłyszymy, żektóreś z nas zrzuciło ciocię ze schodów?- Nie mam tej pewności - odparła słabym głosem Filomena.- Na górze jest tylko Eligiusz - przypomniał Zenobiusz.- Ale kondycję to ciocia ma! - zauważyła Laura.- Gdy bym jatak sfrunęła ze schodów, zostałyby ze mnie same ogryzki itrochę pestek.Był taki huk, jakby dom się walił.Na olimpiadziemurowane złoto za skok w dal.- Lauro! - zawołał Zenobiusz.- Kochanie, jak możesz.- Wcale nie mogę.Właśnie tłumaczyłam cioci, że ja bym niemogła.- Daj dziecku spokój, Zenobiuszu - powiedziała Filomena.-Byliście tutaj, to prawda.Poza salonem jest kilka osób: Eligiuszleżący na wyciągu, Gienia, felczer i poczciwy Filip.W tym momencie do salonu wszedł Filip.Powoli przemierzyłpokój ciężkimi krokami.Sprawdził, czy okna, są zamknięte, iwyszedł do przyległego pokoju.Słyszeli, jak zapala tam światłai jak później je gasi.- Na pewno nie Filip - powiedział Barnaba.- Gienia także jestu siebie.Nawet słyszałem stuk garnków i pokrywek.A my tutaj- Laura wystawiła do góry dwa palce.- Dobrze, dziecko, że jesteś - powiedziała Filomena.-Beztroskim i radosnym szczebiotam rozpraszasz ponurynastrój.Gdyby nie ty, człowiek nie wytrzymałby takiejatmosfery.Co chciałaś powiedzieć, Lauro?- Że trzeba wykręcić na milicję i po krzyku.)- Telefon nie działa - przypomniała Amelia.- W ogóle nie trzeba telefonować.Mój nieboszczyk mąż -mówiła Filomena - był przed wojną prywatnym detektywem.Imuszę wam powiedzieć, bo co tu ukrywać, że większość sprawja za niego rozwiązywałam.We wszystkim mnie się radził.Poradzę sobie także z tą sprawą.Wy mnie jeszcze nie znacie.- Ale ja ciocię wyczuwam - powiedział Barnaba.- Filomeno - zapytał Zenobiusz - czy ktoś ciebie pchnął?- Nie, jeśli mnie pamięć nie zawodzi.To było coś innego.Jakaś wielka siła mnie wywróciła, jakby schody nagle sięzapadły.- Zdziwicie się - odezwał się Barnaba - ale to trzeba jeszczedziś wyjaśnić.Zajmę się sprawą.Amelia stała przy oknie nieco pochylona, z twarzą przytulonądo szyby, jakby wypatrywała kogoś w ciemności.Nieodwracając się, powiedziała:- Już ktoś się tym zajął.Powinien tu być.Powiedział, żeprzyjedzie.Sierżant z milicji.Były sierżant, ale zna się na tym.- Po co tu przyjedzie?- Umówił się ze inną.Interesuje go to, chociaż ktoś inny -poprowadzi śledztwo w sprawie otrucia naszej kucharki.Rozmawiałam z nim w szpitalu.Powiedział.Usłyszeli odgłos ciężkich kroków [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl