[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam w dole nie mamszans na ucieczkę.Więc ociągając się na tyle, na ilepozwala mi wymierzone we mnie ostrze schodzę zezbocza z demonstracyjną ostrożnością.Gdy docieramy w dolinę, jestem cała obolała, alezarazem dziwnie pobudzona.Wciąż mam ochotę rzucić siędo ucieczki mimo świadomości, że jestem zbyt powolna i zasłaba, by nie dać się schwytać.Wyobrażam sobie, jakie touczucie, gdy w plecy wbija się dzida.Na razie, z jakichśpowodów, jeszcze żyję.Gdy prowadzą mnie do wielkiego,bielusieńkiego namiotu, jedyny opór, na jaki się ośmielam, totrzymanie wysoko głowy.Znad ognisk, gdy przechodzimy obok, podnoszą sięgłowy i szeroko otwierają ciekawe oczy.Ktoś pochyla sięnad nadzianym na rożen zającem i wyraznie widzę zaryspiersi wypychających ozdobiony futrem skórzany kaftan.Choć porywacze szturchają mnie, odwracam się, by na niąspojrzeć.Mam wrażenie, że nie potrafię odróżnić zodległości kobiet od mężczyzn.Wszyscy są identycznieubrani, mają jednakowo skudlone włosy, taką samą bladącerę.Ze ściany białego namiotu zwisa mosiężny dzwonek.Nanasz widok któryś z Inviernych nim porusza. Wejść! woła ktoś z wewnątrz, a ja czuję, że lódskuwa mi wnętrzności.Modlę się o ciepło i bezpieczeństwo.Jeden z porywaczy odchyla klapę namiotu i wpycha mnie dośrodka.Osnuwa mnie odurzający zapach kadzidła.Nakamiennym ołtarzu stoi mnóstwo palących się świec wróżnym stadium wypalenia.Mrużę oczy porażone dymem iświatłem. Przywiedliście mi kolejnego barbarzyńcę szydziten sam głos.Głęboki i zimny jak lód w moim brzuchu.Dlaczego jej nie zabiliście?Przysadzisty mężczyzna stojący z mojej prawej stronyrobi ukłon. Wybacz, panie, lecz wydawało mi się osobliwe, żew jaskini nad naszym obozem kryje się osoba, któranajwyrazniej nie jest wojownikiem.Jeżeli jednak życzyszsobie, żebym ją zabrał i nie zawracał ci głowy& Nie jest wojownikiem, hm? Rozmówcapodchodzi bliżej.To mężczyzna mojego wzrostu i tak chudy,że przywodzi na myśl pień kokosowej palmy.Jest odziany wlśniące bielą szaty.Twarz ma bladą i gładką, jakbycyzelował ją rzezbiarz, chcąc wydobyć z niej piękno.Najedno ramię opada jak wąż długi warkocz białych włosów.Właściwie nie białych, lecz jasnożółtych jak kulawschodzącego słońca.Najbardziej zaskakują mnie jego oczy.Nigdy takich nie widziałam, bo są intensywnie niebieskie iwyglądają jak mój Boski Kamień.Czy on w ogóle widzi?Pochyla się ku mnie i jego mięsiste wargi są ocentymetry od moich brwi. Jesteś delikatną dziewczynką, nieprawdaż? A możejednak wojownikiem?Czy to mężczyzna, którego nazywają Kotem? Jestanimagiem? Jednym z tych, którzy porażali ogniem moichziomków? Którzy wciągają w wojnę kraj mojego ojca i krajmojego męża? Gdy patrzę w jego nienaturalne oczy, cośzaczyna we mnie iskrzyć.I nie ma to nic wspólnego z BoskimKamieniem.Czuję, że to coś pulsuje we mnie, rozpala mi doczerwoności policzki.Uświadamiam sobie, że to wściekłość.Patrzę na niego zwężonymi w szparki oczami. Przykro mi, lecz nie rozumiem ani słowa mówięgłośno i dobitnie w lengua plebeya.Bada mnie wzrokiem przez moment w jego oczachrozpalają się dzikie i niebezpieczne błyski po czymodwraca się plecami i odchodzi.Gdy obserwuję, jak sięporusza, przechodzą mnie ciarki.Ma lekkość i miękkośćsnującego się wokół dymu.Z drewnianego pulpitu stojącego obok jasnooświetlonego ołtarza podnosi bukłak na wino i napełniakubek ciemnoczerwonym płynem, mam nadzieję, że winem.Gdy je sączy, popatruje na nas w zamyśleniu. Nie znalezliście tych trzech, co uciekli? pyta. Nie, panie odpowiada przysadzisty mężczyzna.Kolejny łyk wina.Wyciąga przed siebie wolną rękę i zirytacją pstryka niedbale palcami.Moi porywaczesztywnieją.Widzę w ich oczach przerażenie, krztuszą się, ztrudem łapią powietrze, są niezdolni się poruszyć.Zdajęsobie sprawę, że to czarnoksięska sztuczka mój BoskiKamień rozgrzewa się w odpowiedzi.Niebieskie oczy wpatrują się we mnie. A ty się jednak ruszasz! złości się czarnoksiężnik.Znowu pstryka palcami.Oczekuje, że nie będę zdolna sięporuszyć.Zostanę sparaliżowana jak tamci.Wyciszam sięwięc i nieruchomieję, chociaż wściekłość wciąż we mniebuzuje.W głowie słyszę głos Alodii: Czasami najlepiejpozwolić , mawiała z uśmieszkiem zadowolenia z siebie, by przeciwnik mniemał, że ma kontrolę nad sytuacją. Jeżeli nie znajdziecie ich do jutra, to znaczy, że sięnam wymknęli mówi mężczyzna.Mój umysł skupia się na jego wcześniejszej wzmiance otrzech, co uciekli.Przecież towarzyszyły mi cztery osoby.Być może któraś z nich jest tu więziona jak ja.Może straciłażycie.Ciężko mi udawać sparaliżowaną, gdyż martwię się oHumberta.Wyobrażam sobie, że leży gdzieś twarzą do skałyz włócznią albo strzałą wystającą z pleców.Mimowolniedrga mi policzek. Znajdzcie tych pozostałych odzywa sięniebieskooki łagodniejszym tonem.Jeszcze raz pstrykapalcami i mężczyzni czym prędzej znikają.Teraz zbliża siędo mnie.Przerażenie mnie nie opuszcza, lecz nie odbiera mizdolności myślenia.W głowie aż huczy mi od pomysłówrywalizujących o pierwszeństwo.Blask świecy zaigrał na czymś wiszącym na skórzanymrzemyku u szyi mężczyzny.To jakby klateczka z czarnychprętów z malutkim haczykiem na górze, a jest tak mała, żezmieściłaby się w mojej dłoni.W środku coś błyszczy. Delikatna dziewczynka mówi niebieskooki ipodchodzi bliżej, klateczka dynda mu u piersi. Widzęinteligencję w twoich oczach.I coś szczególnego w twojejtwarzy.Coś dziwnego.Słyszę słowa, ale nie chwytam sensu.Nie odrywamwzroku od jego amuletu, od rzucającego blaski kamieniauwięzionego w malutkiej klatce.Widziałam coś takiego wpracowni ojca Nicandra.I we własnym pępku.Boski Kamień.21Oniemiałam, wrosłam w ziemię, lecz nie na skutekczarnoksięskich sztuczek animaga.Czy o tym amuleciemówiono? Czy to on pozostawia żywe rany na ciałach moichziomków? Jeżeli tak, jak to możliwe, że Bóg pozwala naużywanie rzeczy świętej do takich celów?To nie może być Boski Kamień tego animaga, chyba żewyrwał go z własnego brzucha.Jednak wydaje się bardziejprawdopodobne, że zdobył go w inny sposób.OjciecNicandro dał mi tylko trzy kamienie, a przecież prawiedwadzieścia stuleci minęło od czasu, gdy Bóg przeniósł nasdo tego świata.Więc już dwudziestu wybrańców nosiłoBoskie Kamienie.I nagle najstraszliwsza wątpliwośćprzychodzi mi do głowy: czyżby Bóg wybierał ich takżespośród naszych wrogów?Takie myśli przelatują mi przez głowę, a animagwpatruje się we mnie badawczo.Mam nadzieję, że mojatwarz nie zdradza zbyt wiele.On się uśmiecha [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Tam w dole nie mamszans na ucieczkę.Więc ociągając się na tyle, na ilepozwala mi wymierzone we mnie ostrze schodzę zezbocza z demonstracyjną ostrożnością.Gdy docieramy w dolinę, jestem cała obolała, alezarazem dziwnie pobudzona.Wciąż mam ochotę rzucić siędo ucieczki mimo świadomości, że jestem zbyt powolna i zasłaba, by nie dać się schwytać.Wyobrażam sobie, jakie touczucie, gdy w plecy wbija się dzida.Na razie, z jakichśpowodów, jeszcze żyję.Gdy prowadzą mnie do wielkiego,bielusieńkiego namiotu, jedyny opór, na jaki się ośmielam, totrzymanie wysoko głowy.Znad ognisk, gdy przechodzimy obok, podnoszą sięgłowy i szeroko otwierają ciekawe oczy.Ktoś pochyla sięnad nadzianym na rożen zającem i wyraznie widzę zaryspiersi wypychających ozdobiony futrem skórzany kaftan.Choć porywacze szturchają mnie, odwracam się, by na niąspojrzeć.Mam wrażenie, że nie potrafię odróżnić zodległości kobiet od mężczyzn.Wszyscy są identycznieubrani, mają jednakowo skudlone włosy, taką samą bladącerę.Ze ściany białego namiotu zwisa mosiężny dzwonek.Nanasz widok któryś z Inviernych nim porusza. Wejść! woła ktoś z wewnątrz, a ja czuję, że lódskuwa mi wnętrzności.Modlę się o ciepło i bezpieczeństwo.Jeden z porywaczy odchyla klapę namiotu i wpycha mnie dośrodka.Osnuwa mnie odurzający zapach kadzidła.Nakamiennym ołtarzu stoi mnóstwo palących się świec wróżnym stadium wypalenia.Mrużę oczy porażone dymem iświatłem. Przywiedliście mi kolejnego barbarzyńcę szydziten sam głos.Głęboki i zimny jak lód w moim brzuchu.Dlaczego jej nie zabiliście?Przysadzisty mężczyzna stojący z mojej prawej stronyrobi ukłon. Wybacz, panie, lecz wydawało mi się osobliwe, żew jaskini nad naszym obozem kryje się osoba, któranajwyrazniej nie jest wojownikiem.Jeżeli jednak życzyszsobie, żebym ją zabrał i nie zawracał ci głowy& Nie jest wojownikiem, hm? Rozmówcapodchodzi bliżej.To mężczyzna mojego wzrostu i tak chudy,że przywodzi na myśl pień kokosowej palmy.Jest odziany wlśniące bielą szaty.Twarz ma bladą i gładką, jakbycyzelował ją rzezbiarz, chcąc wydobyć z niej piękno.Najedno ramię opada jak wąż długi warkocz białych włosów.Właściwie nie białych, lecz jasnożółtych jak kulawschodzącego słońca.Najbardziej zaskakują mnie jego oczy.Nigdy takich nie widziałam, bo są intensywnie niebieskie iwyglądają jak mój Boski Kamień.Czy on w ogóle widzi?Pochyla się ku mnie i jego mięsiste wargi są ocentymetry od moich brwi. Jesteś delikatną dziewczynką, nieprawdaż? A możejednak wojownikiem?Czy to mężczyzna, którego nazywają Kotem? Jestanimagiem? Jednym z tych, którzy porażali ogniem moichziomków? Którzy wciągają w wojnę kraj mojego ojca i krajmojego męża? Gdy patrzę w jego nienaturalne oczy, cośzaczyna we mnie iskrzyć.I nie ma to nic wspólnego z BoskimKamieniem.Czuję, że to coś pulsuje we mnie, rozpala mi doczerwoności policzki.Uświadamiam sobie, że to wściekłość.Patrzę na niego zwężonymi w szparki oczami. Przykro mi, lecz nie rozumiem ani słowa mówięgłośno i dobitnie w lengua plebeya.Bada mnie wzrokiem przez moment w jego oczachrozpalają się dzikie i niebezpieczne błyski po czymodwraca się plecami i odchodzi.Gdy obserwuję, jak sięporusza, przechodzą mnie ciarki.Ma lekkość i miękkośćsnującego się wokół dymu.Z drewnianego pulpitu stojącego obok jasnooświetlonego ołtarza podnosi bukłak na wino i napełniakubek ciemnoczerwonym płynem, mam nadzieję, że winem.Gdy je sączy, popatruje na nas w zamyśleniu. Nie znalezliście tych trzech, co uciekli? pyta. Nie, panie odpowiada przysadzisty mężczyzna.Kolejny łyk wina.Wyciąga przed siebie wolną rękę i zirytacją pstryka niedbale palcami.Moi porywaczesztywnieją.Widzę w ich oczach przerażenie, krztuszą się, ztrudem łapią powietrze, są niezdolni się poruszyć.Zdajęsobie sprawę, że to czarnoksięska sztuczka mój BoskiKamień rozgrzewa się w odpowiedzi.Niebieskie oczy wpatrują się we mnie. A ty się jednak ruszasz! złości się czarnoksiężnik.Znowu pstryka palcami.Oczekuje, że nie będę zdolna sięporuszyć.Zostanę sparaliżowana jak tamci.Wyciszam sięwięc i nieruchomieję, chociaż wściekłość wciąż we mniebuzuje.W głowie słyszę głos Alodii: Czasami najlepiejpozwolić , mawiała z uśmieszkiem zadowolenia z siebie, by przeciwnik mniemał, że ma kontrolę nad sytuacją. Jeżeli nie znajdziecie ich do jutra, to znaczy, że sięnam wymknęli mówi mężczyzna.Mój umysł skupia się na jego wcześniejszej wzmiance otrzech, co uciekli.Przecież towarzyszyły mi cztery osoby.Być może któraś z nich jest tu więziona jak ja.Może straciłażycie.Ciężko mi udawać sparaliżowaną, gdyż martwię się oHumberta.Wyobrażam sobie, że leży gdzieś twarzą do skałyz włócznią albo strzałą wystającą z pleców.Mimowolniedrga mi policzek. Znajdzcie tych pozostałych odzywa sięniebieskooki łagodniejszym tonem.Jeszcze raz pstrykapalcami i mężczyzni czym prędzej znikają.Teraz zbliża siędo mnie.Przerażenie mnie nie opuszcza, lecz nie odbiera mizdolności myślenia.W głowie aż huczy mi od pomysłówrywalizujących o pierwszeństwo.Blask świecy zaigrał na czymś wiszącym na skórzanymrzemyku u szyi mężczyzny.To jakby klateczka z czarnychprętów z malutkim haczykiem na górze, a jest tak mała, żezmieściłaby się w mojej dłoni.W środku coś błyszczy. Delikatna dziewczynka mówi niebieskooki ipodchodzi bliżej, klateczka dynda mu u piersi. Widzęinteligencję w twoich oczach.I coś szczególnego w twojejtwarzy.Coś dziwnego.Słyszę słowa, ale nie chwytam sensu.Nie odrywamwzroku od jego amuletu, od rzucającego blaski kamieniauwięzionego w malutkiej klatce.Widziałam coś takiego wpracowni ojca Nicandra.I we własnym pępku.Boski Kamień.21Oniemiałam, wrosłam w ziemię, lecz nie na skutekczarnoksięskich sztuczek animaga.Czy o tym amuleciemówiono? Czy to on pozostawia żywe rany na ciałach moichziomków? Jeżeli tak, jak to możliwe, że Bóg pozwala naużywanie rzeczy świętej do takich celów?To nie może być Boski Kamień tego animaga, chyba żewyrwał go z własnego brzucha.Jednak wydaje się bardziejprawdopodobne, że zdobył go w inny sposób.OjciecNicandro dał mi tylko trzy kamienie, a przecież prawiedwadzieścia stuleci minęło od czasu, gdy Bóg przeniósł nasdo tego świata.Więc już dwudziestu wybrańców nosiłoBoskie Kamienie.I nagle najstraszliwsza wątpliwośćprzychodzi mi do głowy: czyżby Bóg wybierał ich takżespośród naszych wrogów?Takie myśli przelatują mi przez głowę, a animagwpatruje się we mnie badawczo.Mam nadzieję, że mojatwarz nie zdradza zbyt wiele.On się uśmiecha [ Pobierz całość w formacie PDF ]