[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zauważyła, że brzeg spódnicy zrobił sięciemniejszy.Spódnica powinna jak najszybciej zostaćnamoczona w zimnej wodzie.Uznała, że to wystarczająco dobrypowód, żeby odłożyć rozmowę z Siobhan do rana.Dzięki temuAdam będzie w lepszym nastroju, co nie było bez znaczenia - wkońcu czekała ich upojna noc.-O jakiej przynęcie rozmawiamy, żono? - zawołał za nią,kiedy zaczęła się oddalać, kołysząc biodrami i pustymkoszykiem, który trzymała w dłoni.- Lepiej miej oczy szeroko otwarte, kiedy wrócisz do domu -odpowiedziała Roza.To wystarczyło, żeby Adam zacząłfantazjować na jej temat.Noc od razu stała się mniej mroczna.W ciągu dnia pogoda zmieniła się.Zimne wiatry wiejące zpołudnia, które przyniosły gradobicie, ustąpiły miejscepółnocno-wschodnim masom powietrza, które niosły wilgoć iupał znad Pacyfiku.Wiatr znad Bieguna Południowego był jużtylko wspomnieniem.Siobhan nie zaprzątałaby sobie tym głowy,gdyby nie poczuła dymu, który wiatr przegnał daleko odgospodarstwa.Swąd dymu przyćmił inne zapachy, które naturarozsiewała w powietrzu.111Miała nadzieję, że poczuje jego zapach.Teraz to byłooczywiście niemożliwe.Zanim dotarła do głębiny, usłyszała cichy pomruk strumyka.Bicie serca odbijało się echem w jej uszach.Przycisnęła dłonie dopiersi, jakby to mogło uspokoić dziki rytm wybijany przez jejserce.Było cicho.Siobhan ruszyła w stronę rozłożystych paproci,pod którymi kiedyś siedzieli.Zmrużyła oczy, próbując dostrzecgo w ciemności.Próbując wypatrzeć go między powykręcanymigałęziami i ich blizniaczymi cieniami.Starała się myśleć tak jakon, próbowała odgadnąć, gdzie mógłby się ukrywać.Gdziemógłby na nią czekać.Wybrałby miejsce, z którego mógł jąobserwować - z którego roztaczał się widok na okolicę, ale takichmiejsc nie było zbyt dużo.Siobhan wycofała się w zamyśleniu namałą polanę tuż obok głębiny.Kiedyś siadali na przewróconympniu, ale już go nie było.W cieple i wilgoci roślinność szybko sięrozkładała.Poza tym minęło sporo czasu, odkąd byli tu ostatnio.Ale on musiał tu być - wczoraj.Dzisiaj.Wciąż tu był?Nie było po nim śladu, ale to nie budziło jej niepokoju.Jay niezostawiał po sobie żadnych śladów -chyba że robił co celowo.Gdyby odkryła jego obecność, nie byłoby w tym żadnegoprzypadku.Rozejrzała się uważnie dookoła.Próbowaławyobrazić sobie, że jeden z kwiatów szupinu, który spadł na zie-mię, został tam przez niego położony - po to, żeby go zobaczyła -a ona tego nie zrozumiała.To była myśl, przez którą można byłooszaleć!Może nie przyszedł sam? Może przysłał kogoś w zastępstwie -kogoś, kto dostarczył szkatułki, a potem zniknął.Może kwiat byłjedynie smutnym wspo-112mnieniem miejsca, w którym się spotkali - wspomnieniemtamtej chwili.Może nie miał na myśli nic więcej.Odczytała to jako ukrytą wiadomość dotyczącą miejsca, wktórym miałoby dojść do ich spotkania.Ale nie znalazła żadnejinformacji na temat tego, kiedy mieliby się spotkać.Możeznudziło go czekanie na nią? W przypadku posłańca było tojeszcze bardziej prawdopodobne.-Jay? - Siobhan wymówiła jego imię na próbę, z wyraznymwahaniem - i chociaż ściszyła głos, zabrzmiało to niemal jakkrzyk w ciemności.Wzdrygnęła się, ale ponieważ już raz zebrałasię na odwagę, łatwiej było jej to powtórzyć: - Jay? - Tym razemośmieliła się wypowiedzieć jego imię dużo głośniej.%7ładnej odpowiedzi.Jedyne, co słyszała, to szelest liści wkoronach drzew, szemrzący strumyk, który uderzał o kamienistedno, który bulgotał przy porośniętym trawą i mchem brzegu,który wił się leniwie dalej i stawał się coraz szerszy.Wystraszyłakilka kę-dziorników, które ułożyły się do snu w koronach drzew.Były wyraznie obrażone, dziób w dziób, i skarżyły się na nią takgłośno, że Siobhan miała wrażenie, iż obudziła cały las.Milczałajak zaklęta i czekała, aż ptaki zrobią to samo.Stała nieruchomoniczym potężne, milczące drzewo, aż w końcu nawet najbardziejniespokojne skrzydła przykryły ptasie głowy.Znowu zapadłanoc.Po chwili odważyła się oddychać swobodnie.Jeśli Jay byłtutaj, to wiedział, że ona też tu jest.Teraz pozostało jedynieczekać.Umiała czekać.Nauczyła się cierpliwości od jegowspółbraci.Trzask łamanej gałązki.Zciągnęła brwi.Zacisnęła usta.Nasłuchiwała.Ktoś113lub coś stawiało ciężko kroki.Ale to nie był koń.Zwierzę niebyło w stanie wstrzymywać oddechu, zapanować nad sobą tak,żeby słychać było jedynie jego kroki.To był człowiek.Zobaczyła cień - zarys sylwetki, nieco ciemniejszy odotaczającego ją mroku.Rozczarowanie pozbawiło ją tchu.Objęłasię rękami i wbiła paznokcie w przedramiona, żeby niewybuchnąć płaczem.To nie był Jay.Jaya nigdy by nie usłyszała.Gdyby to był on, po prostu nagleby się pojawił.Nie wiadomo skąd.Bezgłośnie.Tymczasem tenczłowiek szedł za nią, trzymając się ścieżki.Przybył tą samądrogą, co ona.- Siobhan, jego tu nie ma!Pochyliła głowę i starała się uspokoić.Zdążyła wiele razynabrać powietrza, zanim Tommy stanął obok niej.Czuła, żeodzyskała panowanie nad sobą, tylko jej kolana wciąż drżały, aletego nie mógł widzieć.- Dlaczego mnie śledzisz? - spytała chłodno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Zauważyła, że brzeg spódnicy zrobił sięciemniejszy.Spódnica powinna jak najszybciej zostaćnamoczona w zimnej wodzie.Uznała, że to wystarczająco dobrypowód, żeby odłożyć rozmowę z Siobhan do rana.Dzięki temuAdam będzie w lepszym nastroju, co nie było bez znaczenia - wkońcu czekała ich upojna noc.-O jakiej przynęcie rozmawiamy, żono? - zawołał za nią,kiedy zaczęła się oddalać, kołysząc biodrami i pustymkoszykiem, który trzymała w dłoni.- Lepiej miej oczy szeroko otwarte, kiedy wrócisz do domu -odpowiedziała Roza.To wystarczyło, żeby Adam zacząłfantazjować na jej temat.Noc od razu stała się mniej mroczna.W ciągu dnia pogoda zmieniła się.Zimne wiatry wiejące zpołudnia, które przyniosły gradobicie, ustąpiły miejscepółnocno-wschodnim masom powietrza, które niosły wilgoć iupał znad Pacyfiku.Wiatr znad Bieguna Południowego był jużtylko wspomnieniem.Siobhan nie zaprzątałaby sobie tym głowy,gdyby nie poczuła dymu, który wiatr przegnał daleko odgospodarstwa.Swąd dymu przyćmił inne zapachy, które naturarozsiewała w powietrzu.111Miała nadzieję, że poczuje jego zapach.Teraz to byłooczywiście niemożliwe.Zanim dotarła do głębiny, usłyszała cichy pomruk strumyka.Bicie serca odbijało się echem w jej uszach.Przycisnęła dłonie dopiersi, jakby to mogło uspokoić dziki rytm wybijany przez jejserce.Było cicho.Siobhan ruszyła w stronę rozłożystych paproci,pod którymi kiedyś siedzieli.Zmrużyła oczy, próbując dostrzecgo w ciemności.Próbując wypatrzeć go między powykręcanymigałęziami i ich blizniaczymi cieniami.Starała się myśleć tak jakon, próbowała odgadnąć, gdzie mógłby się ukrywać.Gdziemógłby na nią czekać.Wybrałby miejsce, z którego mógł jąobserwować - z którego roztaczał się widok na okolicę, ale takichmiejsc nie było zbyt dużo.Siobhan wycofała się w zamyśleniu namałą polanę tuż obok głębiny.Kiedyś siadali na przewróconympniu, ale już go nie było.W cieple i wilgoci roślinność szybko sięrozkładała.Poza tym minęło sporo czasu, odkąd byli tu ostatnio.Ale on musiał tu być - wczoraj.Dzisiaj.Wciąż tu był?Nie było po nim śladu, ale to nie budziło jej niepokoju.Jay niezostawiał po sobie żadnych śladów -chyba że robił co celowo.Gdyby odkryła jego obecność, nie byłoby w tym żadnegoprzypadku.Rozejrzała się uważnie dookoła.Próbowaławyobrazić sobie, że jeden z kwiatów szupinu, który spadł na zie-mię, został tam przez niego położony - po to, żeby go zobaczyła -a ona tego nie zrozumiała.To była myśl, przez którą można byłooszaleć!Może nie przyszedł sam? Może przysłał kogoś w zastępstwie -kogoś, kto dostarczył szkatułki, a potem zniknął.Może kwiat byłjedynie smutnym wspo-112mnieniem miejsca, w którym się spotkali - wspomnieniemtamtej chwili.Może nie miał na myśli nic więcej.Odczytała to jako ukrytą wiadomość dotyczącą miejsca, wktórym miałoby dojść do ich spotkania.Ale nie znalazła żadnejinformacji na temat tego, kiedy mieliby się spotkać.Możeznudziło go czekanie na nią? W przypadku posłańca było tojeszcze bardziej prawdopodobne.-Jay? - Siobhan wymówiła jego imię na próbę, z wyraznymwahaniem - i chociaż ściszyła głos, zabrzmiało to niemal jakkrzyk w ciemności.Wzdrygnęła się, ale ponieważ już raz zebrałasię na odwagę, łatwiej było jej to powtórzyć: - Jay? - Tym razemośmieliła się wypowiedzieć jego imię dużo głośniej.%7ładnej odpowiedzi.Jedyne, co słyszała, to szelest liści wkoronach drzew, szemrzący strumyk, który uderzał o kamienistedno, który bulgotał przy porośniętym trawą i mchem brzegu,który wił się leniwie dalej i stawał się coraz szerszy.Wystraszyłakilka kę-dziorników, które ułożyły się do snu w koronach drzew.Były wyraznie obrażone, dziób w dziób, i skarżyły się na nią takgłośno, że Siobhan miała wrażenie, iż obudziła cały las.Milczałajak zaklęta i czekała, aż ptaki zrobią to samo.Stała nieruchomoniczym potężne, milczące drzewo, aż w końcu nawet najbardziejniespokojne skrzydła przykryły ptasie głowy.Znowu zapadłanoc.Po chwili odważyła się oddychać swobodnie.Jeśli Jay byłtutaj, to wiedział, że ona też tu jest.Teraz pozostało jedynieczekać.Umiała czekać.Nauczyła się cierpliwości od jegowspółbraci.Trzask łamanej gałązki.Zciągnęła brwi.Zacisnęła usta.Nasłuchiwała.Ktoś113lub coś stawiało ciężko kroki.Ale to nie był koń.Zwierzę niebyło w stanie wstrzymywać oddechu, zapanować nad sobą tak,żeby słychać było jedynie jego kroki.To był człowiek.Zobaczyła cień - zarys sylwetki, nieco ciemniejszy odotaczającego ją mroku.Rozczarowanie pozbawiło ją tchu.Objęłasię rękami i wbiła paznokcie w przedramiona, żeby niewybuchnąć płaczem.To nie był Jay.Jaya nigdy by nie usłyszała.Gdyby to był on, po prostu nagleby się pojawił.Nie wiadomo skąd.Bezgłośnie.Tymczasem tenczłowiek szedł za nią, trzymając się ścieżki.Przybył tą samądrogą, co ona.- Siobhan, jego tu nie ma!Pochyliła głowę i starała się uspokoić.Zdążyła wiele razynabrać powietrza, zanim Tommy stanął obok niej.Czuła, żeodzyskała panowanie nad sobą, tylko jej kolana wciąż drżały, aletego nie mógł widzieć.- Dlaczego mnie śledzisz? - spytała chłodno [ Pobierz całość w formacie PDF ]