[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zcieżka prowadziła nad wodą w dół rzeki, a wzdłuż niej leżały ogrody opactwa,rozciągające się na żyznej równinie.Trzej czy czterej bracia przepikowywali tam sadzonkikapusty.Dalej ciągnęły się sady - jabłonie, grusze i śliwy, słodkie wiśnie, dwa wielkieorzechy i niskie krzaki drobnego kwaśnego agrestu, który dopiero zaczynał się barwić.Znajdował się tam jeszcze na końcu sadów jeden nieczynny młyn, a ostatnim gruntemopactwa było pole pszenicy.Potem skraj lasu schodził w dół, drzewa pochylały się nad wodą,a wiry podcinały brzeg pod ich korzeniami.Za tą szeroką rzeką wznosiło się rozległą przestrzenią zieleni wzgórze Shrewsburyuwieńczone niczym koroną murami miasta.Dwie czy trzy furtki w murach dawały dostęp doogrodów i łąk rozciągających się pod nimi.Przejścia te można było bez trudu zamknąć izablokować w razie napaści, a rozległy widok, jakim dysponowała tak wyniesiona w górętwierdza, ułatwiał dostrzeżenie wroga.Zamek wypełniał newralgiczny pas ziemi, którego niechroniła woda, zamykając pierścień murów.Było to miejsce zarówno mocne, jak piękne, ajednak król Stefan zdobył je szturmem przed czterema laty i od tego czasu dzierżył je rękamiswoich szeryfów. Cały ten szmat naszej ziemi - myślał Cadfael zadumany nad jego bujną zieleniąjestjednak obserwowany z setek domów i gospodarstw spoza murów.Ileż może być chwil wciągu dnia, kiedy ktoś nie wygląda z okna przy tej pogodzie albo nie łowi ryb w rzece, albonie pierze, albo dzieci nie bawią się czy kąpią? Niewiele, nawet o tak wczesnej porze.I niktnie wspomniał o walce ani o ucieczce, ani o noszeniu czegoś ciężkiego o ludzkich kształtach.Nie, nie tędy.Tu nasz krajobraz jest otwarty i niewinny.Ukryć się można jedynie przymoście albo pod nim, gdzie drzewa i krzewy dają osłonę.Brnął przez krzaki ku łukowi mostu, a resztki rosy przyciemniły mu sandały i skrajhabitu, ale przetrwała ona tylko tu, w głębokim zielonym cieniu.Pod kamiennym łukiemwoda cofnęła się jedynie o stopę od najwyższego poziomu, pozostawiając bielejący pas trawyi wodorostów.Można by przejść tędy suchą stopą, gdyby nie rosa.Poziom wody nawet wczasie zimowej odwilży albo wiosennych roztopów nigdy nie zbliżał się bardziej niż na sześćstóp do zwornika łuku.Tu zieleń była soczysta, bujna i splątana, sycąca się żyzną, wilgotnąziemią.Ktoś był tu przed nim, bo trawa została rozdzielona i odsunięta na boki po przejściu conajmniej jednej osoby.Nic w tym niezwykłego, bo chłopcy włóczyli się wszędzie podczasswoich zabaw i psot.Bardziej zastanawiające było wgłębienie wyciśnięte w wilgotnej ziemiodsłoniętej po ostatnim obniżeniu się poziomu wody i przedłużające się w trawie powyżej.Jakaś łódz została tu wyciągnięta na brzeg i to niedawno.Przy miejskim końcu mostu zawszeznajdowały się łodzie, wyjęte na brzeg albo przycumowane dla wygody właścicieli.Alerzadko tutaj.Cadfael przykucnął, żeby przyjrzeć się ziemi.Trawa ukryła wszelkie odciski stóp pozanajniższym skrawkiem brzegu, a tam z pewnością co najmniej jeden człowiek zdeptałwilgotny grunt, ale na śliskim mule ślady były pozacierane.Jedna lub dwie osoby, bo lepkimuł ukazywał wgłębienia po obu stronach dziobu łodzi.Gdyby nie siedział na własnychpiętach, nigdy by nie dostrzegł tej jedynej obcej rzeczy, gdyż pod łukiem mostu nie byłoświatła słońca, które mogło ją zdradzić.Ale znajdowała się tam, wdeptana w muł, metalicznażyłka, niczym czerwo - nozłota słomka, nie dłuższa niż górna część kciuka.Wydobył ją i otona jego dłoni leżał grot strzały, nieco odkształcony na skutek zdeptania.Pochylił się, by goopłukać, i wyniósł na słońce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Zcieżka prowadziła nad wodą w dół rzeki, a wzdłuż niej leżały ogrody opactwa,rozciągające się na żyznej równinie.Trzej czy czterej bracia przepikowywali tam sadzonkikapusty.Dalej ciągnęły się sady - jabłonie, grusze i śliwy, słodkie wiśnie, dwa wielkieorzechy i niskie krzaki drobnego kwaśnego agrestu, który dopiero zaczynał się barwić.Znajdował się tam jeszcze na końcu sadów jeden nieczynny młyn, a ostatnim gruntemopactwa było pole pszenicy.Potem skraj lasu schodził w dół, drzewa pochylały się nad wodą,a wiry podcinały brzeg pod ich korzeniami.Za tą szeroką rzeką wznosiło się rozległą przestrzenią zieleni wzgórze Shrewsburyuwieńczone niczym koroną murami miasta.Dwie czy trzy furtki w murach dawały dostęp doogrodów i łąk rozciągających się pod nimi.Przejścia te można było bez trudu zamknąć izablokować w razie napaści, a rozległy widok, jakim dysponowała tak wyniesiona w górętwierdza, ułatwiał dostrzeżenie wroga.Zamek wypełniał newralgiczny pas ziemi, którego niechroniła woda, zamykając pierścień murów.Było to miejsce zarówno mocne, jak piękne, ajednak król Stefan zdobył je szturmem przed czterema laty i od tego czasu dzierżył je rękamiswoich szeryfów. Cały ten szmat naszej ziemi - myślał Cadfael zadumany nad jego bujną zieleniąjestjednak obserwowany z setek domów i gospodarstw spoza murów.Ileż może być chwil wciągu dnia, kiedy ktoś nie wygląda z okna przy tej pogodzie albo nie łowi ryb w rzece, albonie pierze, albo dzieci nie bawią się czy kąpią? Niewiele, nawet o tak wczesnej porze.I niktnie wspomniał o walce ani o ucieczce, ani o noszeniu czegoś ciężkiego o ludzkich kształtach.Nie, nie tędy.Tu nasz krajobraz jest otwarty i niewinny.Ukryć się można jedynie przymoście albo pod nim, gdzie drzewa i krzewy dają osłonę.Brnął przez krzaki ku łukowi mostu, a resztki rosy przyciemniły mu sandały i skrajhabitu, ale przetrwała ona tylko tu, w głębokim zielonym cieniu.Pod kamiennym łukiemwoda cofnęła się jedynie o stopę od najwyższego poziomu, pozostawiając bielejący pas trawyi wodorostów.Można by przejść tędy suchą stopą, gdyby nie rosa.Poziom wody nawet wczasie zimowej odwilży albo wiosennych roztopów nigdy nie zbliżał się bardziej niż na sześćstóp do zwornika łuku.Tu zieleń była soczysta, bujna i splątana, sycąca się żyzną, wilgotnąziemią.Ktoś był tu przed nim, bo trawa została rozdzielona i odsunięta na boki po przejściu conajmniej jednej osoby.Nic w tym niezwykłego, bo chłopcy włóczyli się wszędzie podczasswoich zabaw i psot.Bardziej zastanawiające było wgłębienie wyciśnięte w wilgotnej ziemiodsłoniętej po ostatnim obniżeniu się poziomu wody i przedłużające się w trawie powyżej.Jakaś łódz została tu wyciągnięta na brzeg i to niedawno.Przy miejskim końcu mostu zawszeznajdowały się łodzie, wyjęte na brzeg albo przycumowane dla wygody właścicieli.Alerzadko tutaj.Cadfael przykucnął, żeby przyjrzeć się ziemi.Trawa ukryła wszelkie odciski stóp pozanajniższym skrawkiem brzegu, a tam z pewnością co najmniej jeden człowiek zdeptałwilgotny grunt, ale na śliskim mule ślady były pozacierane.Jedna lub dwie osoby, bo lepkimuł ukazywał wgłębienia po obu stronach dziobu łodzi.Gdyby nie siedział na własnychpiętach, nigdy by nie dostrzegł tej jedynej obcej rzeczy, gdyż pod łukiem mostu nie byłoświatła słońca, które mogło ją zdradzić.Ale znajdowała się tam, wdeptana w muł, metalicznażyłka, niczym czerwo - nozłota słomka, nie dłuższa niż górna część kciuka.Wydobył ją i otona jego dłoni leżał grot strzały, nieco odkształcony na skutek zdeptania.Pochylił się, by goopłukać, i wyniósł na słońce [ Pobierz całość w formacie PDF ]