[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Saga chciała myśleć o czymś przyjemniejszym.- Teraz twoja kolej, Marcel!Ale Paula to nie interesowało.Zatrzymał się.- Ciii! - szepnął.- Słyszeliście?Saga i Marcel zaczęli nasłuchiwać.Las nie był już taki gęsty, przeważnie rosły tu wysokiesosny, dumne i proste, otwierał się wspaniały widok - daleko, daleko ponad porośniętązielonym mchem ziemią.Saga słyszała tylko jakieś pełne skargi nawoływanie z oddali, jakby echo słów, które umilkłydawno temu.Ale w tym wołaniu słychać było strach i Saga miała wrażenie, że skierowanejest ono do niej - jak ostrzeżenie wykrzykiwane bez nadziei, że zostanie usłyszane.47ROZDZIAA V- Co ty słyszałeś, Paul? - zapytał Marcel niskim, trochę jakby świszczącym głosem.Paul przestał nasłuchiwać.- Jakąś rozmowę, tak mi się zdawało.Blisko nas.Marcel rozejrzał się uważnie.- Musiało to nie być tak blisko.Jeśli Paul dostrzegł ironię, to w każdym razie nie dał tego po sobie poznać.- Chyba masz rację.Przestrzeń jest tu otwarta jak na morzu.Tylko bardzo szczupłe istotymogłyby się ukrywać za tymi sosnami.Człowiek sobie wyobraża różne rzeczy.- Idziemy już bardzo długo.Gdybyśmy teraz usiedli tam, przy tych zaroślach, to nikt by nasnie zobaczył, a my mielibyśmy widok na całą okolicę.- Bardzo rozsądna uwaga.Ja także zgłodniałem.Słońce chyliło się ku zachodowi.Sagę przenikał dreszcz na myśl o zmroku.Nawet drzewawydawały jej się grozne, niemal wrogie, ale to oczywiście pobudzona wyobraznia podsuwałajej takie wizje.Przerażał ją ten dręczący lęk, dotychczas zupełnie nie znany.Ale ona też zrobiła się głodna.Ponieważ nie wiedzieli, kiedy dojdą do jakichśzamieszkanych okolic, musieli oszczędzać prowiant.Paul nie miał już wina, butelki były zbytciężkie, żeby je transportować w tych warunkach.Marcel, przyzwyczajony do takichpodróży, odkroił tylko cienki kawałek ze swojego bochenka chleba i zjadł odrobinęsuszonego mięsa, więc i Saga starała się wytłumaczyć sobie, że głód jest taki dokuczliwytylko pierwszego dnia.Ona też oszczędnie korzystała z zapasów.Poza tym miała nadzieję, że wędrówka rychło dobiegnie końca.Martwiło ją to, że traci tutajcenny czas, zadanie czeka na nią w parafii Grastensholm, a ona się tu włóczy pobezdrożach z dwoma obcymi.Choć przecież Marcel nie jest obcym.To jej kuzyn, ponadto łączy ich teraz bardzo piękneporozumienie, wzajemne zaufanie.Nie musieli na siebie patrzeć, nie musieli się dotykać.Odczuwali nawzajem własną obecność.- Marcel, teraz koniecznie muszę usłyszeć twoją historię - powiedziała Saga.- Nadalstanowisz dla mnie zagadkę.Marcel uśmiechnął się blado, a Paul z nagłym zainteresowaniem zaczął obserwować zdzbłotrawy.48- Tak naprawdę to nie ma we mnie niczego zagadkowego - powiedział Marcel.- Jeśli już, toraczej moje przeżycia określiłbym jako tragikomiczne.Podobnie jak ty, Paul, byłemrodzinnym geniuszem, tak przynajmniej wszyscy uważali.Myślę, że wywierali na mnie wielkinacisk, kiedy byłem młodszy.Oczekiwano, że poradzę sobie ze wszystkim, z wszystkimiszkołami, z każdą sprawą, której się podejmę.- Mieszkałeś wśród Walonów? - zapytała Saga.- Czasy się zmieniły - odparł.- Walonowie nie są już taką zamkniętą grupą, zaczęli bardziejwchodzić w społeczeństwo szwedzkie.Ale oczywiście to moja walońska rodzina wywierałana mnie presję.A ja się poddawałem, brałem na siebie zbyt wiele.- Mówiłeś, że byłeś lekarzem?Marcel westchnął.- Nie tak od razu.Studiowałem bardzo poważnie wiele przedmiotów.Teologię, historię,filozofię.aż w końcu zająłem się medycyną.Tak, zostałem lekarzem.Ale stawiałem sobiezbyt wielkie wymagania, podjąłem się leczenia bardzo trudnego przypadku, czego niepowinienem był robić.Nie udało mi się.Paul i Saga siedzieli bez słowa.- Czy chory zmarł? - zapytała Saga, gdy milczenie się przeciągało.Marcel wpatrywał się w ziemię pomiędzy swoimi zgiętymi kolanami.- Coś w tym rodzaju.Nie udała mi się operacja i zniszczyłem cudze życie.Naturalniestraciłem pracę.Pózniej wędrowałem z miejsca na miejsce, a teraz jestem w drodze doNorwegii i mam nadzieję, że tam powiedzie mi się lepiej.No, czy nie powinniśmy ruszać? Imdalej dzisiaj zajdziemy, tym lepiej.Wstawali opieszale.Saga stwierdziła, że skóra jej stóp jest bardzo wrażliwa.I na pewnobędzie miała pęcherz na stopie, jeśli natychmiast nie opatrzy otarcia.Usiadła na powrót izdjęła but.Marcel ukląkł przy niej i uważnie obejrzał nogę.- Połóż tutaj liść - zalecił.- O, ja mam lepsze środki - uśmiechnęła się Saga.- Czy nie zechciałbyś przynieść z wózkamojego kuferka?Kiedy zobaczył jej zbiór środków leczniczych, najpierw zaniemówił, a potem rzekł:- Boże drogi, kto tu jest lekarzem? Ja czy ty?49- Och, to tylko niewielka część zbioru Ludzi Lodu.Ja rzadko tego używam, bo też i skarb niedo mnie należy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Saga chciała myśleć o czymś przyjemniejszym.- Teraz twoja kolej, Marcel!Ale Paula to nie interesowało.Zatrzymał się.- Ciii! - szepnął.- Słyszeliście?Saga i Marcel zaczęli nasłuchiwać.Las nie był już taki gęsty, przeważnie rosły tu wysokiesosny, dumne i proste, otwierał się wspaniały widok - daleko, daleko ponad porośniętązielonym mchem ziemią.Saga słyszała tylko jakieś pełne skargi nawoływanie z oddali, jakby echo słów, które umilkłydawno temu.Ale w tym wołaniu słychać było strach i Saga miała wrażenie, że skierowanejest ono do niej - jak ostrzeżenie wykrzykiwane bez nadziei, że zostanie usłyszane.47ROZDZIAA V- Co ty słyszałeś, Paul? - zapytał Marcel niskim, trochę jakby świszczącym głosem.Paul przestał nasłuchiwać.- Jakąś rozmowę, tak mi się zdawało.Blisko nas.Marcel rozejrzał się uważnie.- Musiało to nie być tak blisko.Jeśli Paul dostrzegł ironię, to w każdym razie nie dał tego po sobie poznać.- Chyba masz rację.Przestrzeń jest tu otwarta jak na morzu.Tylko bardzo szczupłe istotymogłyby się ukrywać za tymi sosnami.Człowiek sobie wyobraża różne rzeczy.- Idziemy już bardzo długo.Gdybyśmy teraz usiedli tam, przy tych zaroślach, to nikt by nasnie zobaczył, a my mielibyśmy widok na całą okolicę.- Bardzo rozsądna uwaga.Ja także zgłodniałem.Słońce chyliło się ku zachodowi.Sagę przenikał dreszcz na myśl o zmroku.Nawet drzewawydawały jej się grozne, niemal wrogie, ale to oczywiście pobudzona wyobraznia podsuwałajej takie wizje.Przerażał ją ten dręczący lęk, dotychczas zupełnie nie znany.Ale ona też zrobiła się głodna.Ponieważ nie wiedzieli, kiedy dojdą do jakichśzamieszkanych okolic, musieli oszczędzać prowiant.Paul nie miał już wina, butelki były zbytciężkie, żeby je transportować w tych warunkach.Marcel, przyzwyczajony do takichpodróży, odkroił tylko cienki kawałek ze swojego bochenka chleba i zjadł odrobinęsuszonego mięsa, więc i Saga starała się wytłumaczyć sobie, że głód jest taki dokuczliwytylko pierwszego dnia.Ona też oszczędnie korzystała z zapasów.Poza tym miała nadzieję, że wędrówka rychło dobiegnie końca.Martwiło ją to, że traci tutajcenny czas, zadanie czeka na nią w parafii Grastensholm, a ona się tu włóczy pobezdrożach z dwoma obcymi.Choć przecież Marcel nie jest obcym.To jej kuzyn, ponadto łączy ich teraz bardzo piękneporozumienie, wzajemne zaufanie.Nie musieli na siebie patrzeć, nie musieli się dotykać.Odczuwali nawzajem własną obecność.- Marcel, teraz koniecznie muszę usłyszeć twoją historię - powiedziała Saga.- Nadalstanowisz dla mnie zagadkę.Marcel uśmiechnął się blado, a Paul z nagłym zainteresowaniem zaczął obserwować zdzbłotrawy.48- Tak naprawdę to nie ma we mnie niczego zagadkowego - powiedział Marcel.- Jeśli już, toraczej moje przeżycia określiłbym jako tragikomiczne.Podobnie jak ty, Paul, byłemrodzinnym geniuszem, tak przynajmniej wszyscy uważali.Myślę, że wywierali na mnie wielkinacisk, kiedy byłem młodszy.Oczekiwano, że poradzę sobie ze wszystkim, z wszystkimiszkołami, z każdą sprawą, której się podejmę.- Mieszkałeś wśród Walonów? - zapytała Saga.- Czasy się zmieniły - odparł.- Walonowie nie są już taką zamkniętą grupą, zaczęli bardziejwchodzić w społeczeństwo szwedzkie.Ale oczywiście to moja walońska rodzina wywierałana mnie presję.A ja się poddawałem, brałem na siebie zbyt wiele.- Mówiłeś, że byłeś lekarzem?Marcel westchnął.- Nie tak od razu.Studiowałem bardzo poważnie wiele przedmiotów.Teologię, historię,filozofię.aż w końcu zająłem się medycyną.Tak, zostałem lekarzem.Ale stawiałem sobiezbyt wielkie wymagania, podjąłem się leczenia bardzo trudnego przypadku, czego niepowinienem był robić.Nie udało mi się.Paul i Saga siedzieli bez słowa.- Czy chory zmarł? - zapytała Saga, gdy milczenie się przeciągało.Marcel wpatrywał się w ziemię pomiędzy swoimi zgiętymi kolanami.- Coś w tym rodzaju.Nie udała mi się operacja i zniszczyłem cudze życie.Naturalniestraciłem pracę.Pózniej wędrowałem z miejsca na miejsce, a teraz jestem w drodze doNorwegii i mam nadzieję, że tam powiedzie mi się lepiej.No, czy nie powinniśmy ruszać? Imdalej dzisiaj zajdziemy, tym lepiej.Wstawali opieszale.Saga stwierdziła, że skóra jej stóp jest bardzo wrażliwa.I na pewnobędzie miała pęcherz na stopie, jeśli natychmiast nie opatrzy otarcia.Usiadła na powrót izdjęła but.Marcel ukląkł przy niej i uważnie obejrzał nogę.- Połóż tutaj liść - zalecił.- O, ja mam lepsze środki - uśmiechnęła się Saga.- Czy nie zechciałbyś przynieść z wózkamojego kuferka?Kiedy zobaczył jej zbiór środków leczniczych, najpierw zaniemówił, a potem rzekł:- Boże drogi, kto tu jest lekarzem? Ja czy ty?49- Och, to tylko niewielka część zbioru Ludzi Lodu.Ja rzadko tego używam, bo też i skarb niedo mnie należy [ Pobierz całość w formacie PDF ]