[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.24.ClareClare spędziła cały ranek z mamą Cornelii na pieczeniu i stojąc teraz z Cornelią nafrontowej werandzie domu pani Goldberg, nadal czuła we włosach zapach pierniczków.Przezchwilę miała wrażenie, jakby ten zapach nie unosił się z niej, tylko z samego domu, z jego cegieł,kolumn i dachu.Dom jak z bajki, ale bez żadnych złych czarownic w środku, była tego pewna.Mimo to, kiedy Cornelia przekręciła klucz i Clare usłyszała szczęk zasuwy, na chwilę wstrzymałaoddech.I kiedy wchodziły do środka, przez cały czas miała wzrok utkwiony w plecach Cornelii,w miejscu pomiędzy jej łopatkami.Po chwili się rozejrzała i głośno wciągnęła powietrze.To rzeczywiście było magicznemiejsce, ale wyglądało inaczej, niż się spodziewała.Meble nie były nakryte prześcieradłamizmieniającymi je w samotne duchy.Nie panowała tu też aksamitna, ciemnofioletowa, przy-kurzona cisza, przypominająca płatki fiołków afrykańskich.Zamiast tego była magia domu, którynie jest nawiedzony, lecz żyje i czeka.Przez okna wpływało do wnętrza światło, rozlewające sięblaskiem po podłogach i stołach.Salon, pomyślała Clare, pokój, w którym normalnie toczy siężycie.I nadal nie było tu nic martwego, nic zapomnianego.Nawet sofa jakby otwierała przed niąswe ramiona, toteż Clare, niewiele myśląc, podeszła do niej i usiadła.- Och - usłyszała głos Cornelii.Po chwili jeszcze raz: - Och - po czym Cornelia zrobiładwa kroki w głąb pokoju i opadła powoli na kolana jak w kościele.Clare siedziała w milczeniu,pozwalając jej być sam na sam z domem.Po kilku sekundach Cornelia usiadła ze skrzyżowanyminogami i zdjęła płaszcz.- Witaj, domku - powiedziała radosnym głosem.- On żyje - zauważyła Clare.- Tak.Rozejrzały się po pokoju, przyglądając się jasnozłotej tapecie i dwóm srebrnymkandelabrom na półce nad kominkiem oraz samemu marmurowemu kominkowi, a Clarezastanawiała się, czy Cornelia oczekiwała, tak jak ona, że na knotach pojawią się płomyki i pochwili na palenisku będzie buzował pomarańczowy, trzaskający i śpiewający ogień.Po chwili do Clare dotarł jeszcze inny zapach, nie pierników, tylko bardziej delikatny iSRchłodny.Wyprostowała się i przyjrzała dokładniej wazie z białymi kwiatami stojącej przed nią nastoliku.Pochyliła się i wciągnęła powietrze, a potem ostrożnie dotknęła palcem jednego zkremowych płatków.Cofnęła rękę i wpatrzyła się rozszerzonymi oczami w Cornelię.- Prawdziwe - szepnęła.- One też są żywe.Cornelia podeszła i dotknęła kwiatów, a Clareuświadomiła sobie, że przez kilka chwil obie wierzyły w cud.Potem Cornelia powiedziała cichym, smutnym głosem:- Gardenie.Oczywiście, gardenie.- I dodała: - Marielle.- Marielle?Cornelia otarła oczy i uśmiechnęła się do niej.- Ona sprzątała dom pani Goldberg, od kiedy pamiętam.Moja mama mówiła, że Ruth iBern zatrudnili ją, żeby przychodziła co kilka tygodni odkurzyć i przewietrzyć dom.Pewnieprzyszła tu dziś tuż po pogrzebie.- I zostawiła dla nas kwiaty - powiedziała Clare.- Może.Tego nie wiem.Nie byłabym zdziwiona, gdyby się okazało, że zostawia je zakażdym razem, kiedy tu przychodzi.Pani Goldberg uwielbiała gardenie.Clare poczuła nagle, że nie mniej magiczne niż przetrwanie żywych kwiatów przez latajest to, że jedna kobieta mogła tak bardzo kochać drugą, że nie przestaje wykonywać dla niejmiłych gestów, mimo że tamta już odeszła.Tak jakby miłość była nawykiem, z którym nie możnazerwać.- Pokażę ci wszystko.Cały dom.Salonik z muszlami morskimi, dwustuletni stółkuchenny.już niedługo - mówiła Cornelia z błyszczącymi oczami.- Ale teraz pójdzmy prosto nastrych.Co ty na to?- Zgadzam się - odparła Cornelia.- Od razu.Idąc za Cornelią schodami na strych, uświadomiła sobie, że nie tyle idzie, ile stawiaprecyzyjnie stopy i płynnie przesuwa dłonią po poręczy, jakby wspinanie się do miejsca, któreCornelia najbardziej kochała, było tańcem, czymś, co należy zrobić we właściwy sposób.Apotem jednym gładkim ruchem, jakby wniesione przez wiatr, Clare i Cornelia znalazły się podrugiej stronie drzwi i stały pośród pochylonych, miodowobrązowych ścian strychu paniGoldberg.25.CorneliaPokazałam Clare zdjęcie pani Goldberg jako jedenastoletniej dziewczynki.SR- W moim wieku.- Kiedy to mówiła, brakowało jej tchu i widziałam, że czuje w tympokoju to samo co ja: oczarowanie.W całym domu, ale w tym pokoju szczególnie.Nawet gdyzaczęłam opowiadać, i to przyciszonym, rytmicznym głosem, jakiego zawsze używała paniGoldberg, Clare nie odrywała wzroku od fotografii.- Rodzina pani Goldberg mieszkała w Nowym Jorku, ale gdy pani Goldberg miałajedenaście lat, spędzała wakacje w domu cioci i wujka na farmie niedaleko stąd.Jej kuzynkaSarah też miała jedenaście lat i obydwie przyglądały się, jak brat Sarah Albert i jego koledzy graliw baseball.Jeden z chłopców był wyższy od pozostałych i miał poważne, niebieskie oczy.PaniGoldberg nie zwracała jeszcze uwagi na chłopców, ale jego zauważyła.- Zerknęłam na Clare.- Ja czasem zauważam chłopców - odpowiedziała Clare nieśmiało.- No, może niechłopców w moim wieku, ale.- Urwała i uśmiechnęła się.- Hmmm - powiedziałam.- Ciekawe, kogo masz na myśli.W każdym razie ten chłopiecteż nie był w jej wieku.Miał siedemnaście lat- Och! - wykrzyknęła Clare, jakby zwrócenie uwagi na siedemnastolatka było bardziejzdumiewające niż na mężczyznę trzydziestoczteroletniego.- A kiedy ona mu się przyglądała, on stał na polu zewnętrznym, a jej kuzyn Albert odbiłpiłkę prosto w niego.Wysoki chłopiec nie zdołał jej złapać i uderzyła go w bok głowy.- Ooooch.- Clare się wzdrygnęła.- A pani Goldberg nie zdołała się powstrzymać i wybuchnęła śmiechem.- To straszne.- Ona też tak uznała.Była przerażona.Podbiegła do miejsca, gdzie chłopiec zwijał się naziemi, uklękła przy nim, przedstawiła się i przeprosiła go.Chłopiec uśmiechnął się leniwie,wyciągnął do niej rękę i powiedział: Jestem Gordon Goldberg.I przypuszczam, że rzeczywiściewyglądałem zabawnie, padając jak zestrzelona kaczka". Bardziej jak zbity kręgiel", odparła paniGoldberg, a Gordon się roześmiał i zemdlał.- I zakochali się w sobie.- Ona się zakochała.On potrzebował na to jeszcze około sześciu lat, ale wtedy wpadł bezreszty.Byli małżeństwem przez ponad trzydzieści lat, aż do jego śmierci.- A ona nie poślubiła już nikogo innego - uzupełniła z przekonaniem Clare.- Jest tylkojedna prawdziwa miłość dla każdego, prawda? - Kapitalne pytanie.Nadzwyczajne.- Nie wiem.Może niektórym ludziom pisana jest więcej niż jedna - powiedziałam.Niepowiedziałam natomiast: Och, niech to będzie prawda, niech to będzie prawda.Jeśli nie, tojestem ugotowana".SRPrzez chwilę obie milczałyśmy bez skrępowania, przyglądając się zdjęciom cudzejrodziny.Potem poczułam na sobie spojrzenie Clare i podniosłam wzrok.- Moja mama wyszła za mąż za mojego tatę - powiedziała z zastanowieniem.- To dziwne,nie? Musieli być w sobie zakochani.A potem mama nie wyszła już za nikogo innego.To znaczy,do tej pory.Ale chyba nie dlatego, że mój ojciec był jej prawdziwą miłością, co?- Nie wiem - odparłam szczerze.Przypomniałam sobie rudowłosą kobietę z jegopogrzebu.To, że ja nie potrafiłam pokochać Martina, nie oznaczało jeszcze, że nikt nie potrafił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.24.ClareClare spędziła cały ranek z mamą Cornelii na pieczeniu i stojąc teraz z Cornelią nafrontowej werandzie domu pani Goldberg, nadal czuła we włosach zapach pierniczków.Przezchwilę miała wrażenie, jakby ten zapach nie unosił się z niej, tylko z samego domu, z jego cegieł,kolumn i dachu.Dom jak z bajki, ale bez żadnych złych czarownic w środku, była tego pewna.Mimo to, kiedy Cornelia przekręciła klucz i Clare usłyszała szczęk zasuwy, na chwilę wstrzymałaoddech.I kiedy wchodziły do środka, przez cały czas miała wzrok utkwiony w plecach Cornelii,w miejscu pomiędzy jej łopatkami.Po chwili się rozejrzała i głośno wciągnęła powietrze.To rzeczywiście było magicznemiejsce, ale wyglądało inaczej, niż się spodziewała.Meble nie były nakryte prześcieradłamizmieniającymi je w samotne duchy.Nie panowała tu też aksamitna, ciemnofioletowa, przy-kurzona cisza, przypominająca płatki fiołków afrykańskich.Zamiast tego była magia domu, którynie jest nawiedzony, lecz żyje i czeka.Przez okna wpływało do wnętrza światło, rozlewające sięblaskiem po podłogach i stołach.Salon, pomyślała Clare, pokój, w którym normalnie toczy siężycie.I nadal nie było tu nic martwego, nic zapomnianego.Nawet sofa jakby otwierała przed niąswe ramiona, toteż Clare, niewiele myśląc, podeszła do niej i usiadła.- Och - usłyszała głos Cornelii.Po chwili jeszcze raz: - Och - po czym Cornelia zrobiładwa kroki w głąb pokoju i opadła powoli na kolana jak w kościele.Clare siedziała w milczeniu,pozwalając jej być sam na sam z domem.Po kilku sekundach Cornelia usiadła ze skrzyżowanyminogami i zdjęła płaszcz.- Witaj, domku - powiedziała radosnym głosem.- On żyje - zauważyła Clare.- Tak.Rozejrzały się po pokoju, przyglądając się jasnozłotej tapecie i dwóm srebrnymkandelabrom na półce nad kominkiem oraz samemu marmurowemu kominkowi, a Clarezastanawiała się, czy Cornelia oczekiwała, tak jak ona, że na knotach pojawią się płomyki i pochwili na palenisku będzie buzował pomarańczowy, trzaskający i śpiewający ogień.Po chwili do Clare dotarł jeszcze inny zapach, nie pierników, tylko bardziej delikatny iSRchłodny.Wyprostowała się i przyjrzała dokładniej wazie z białymi kwiatami stojącej przed nią nastoliku.Pochyliła się i wciągnęła powietrze, a potem ostrożnie dotknęła palcem jednego zkremowych płatków.Cofnęła rękę i wpatrzyła się rozszerzonymi oczami w Cornelię.- Prawdziwe - szepnęła.- One też są żywe.Cornelia podeszła i dotknęła kwiatów, a Clareuświadomiła sobie, że przez kilka chwil obie wierzyły w cud.Potem Cornelia powiedziała cichym, smutnym głosem:- Gardenie.Oczywiście, gardenie.- I dodała: - Marielle.- Marielle?Cornelia otarła oczy i uśmiechnęła się do niej.- Ona sprzątała dom pani Goldberg, od kiedy pamiętam.Moja mama mówiła, że Ruth iBern zatrudnili ją, żeby przychodziła co kilka tygodni odkurzyć i przewietrzyć dom.Pewnieprzyszła tu dziś tuż po pogrzebie.- I zostawiła dla nas kwiaty - powiedziała Clare.- Może.Tego nie wiem.Nie byłabym zdziwiona, gdyby się okazało, że zostawia je zakażdym razem, kiedy tu przychodzi.Pani Goldberg uwielbiała gardenie.Clare poczuła nagle, że nie mniej magiczne niż przetrwanie żywych kwiatów przez latajest to, że jedna kobieta mogła tak bardzo kochać drugą, że nie przestaje wykonywać dla niejmiłych gestów, mimo że tamta już odeszła.Tak jakby miłość była nawykiem, z którym nie możnazerwać.- Pokażę ci wszystko.Cały dom.Salonik z muszlami morskimi, dwustuletni stółkuchenny.już niedługo - mówiła Cornelia z błyszczącymi oczami.- Ale teraz pójdzmy prosto nastrych.Co ty na to?- Zgadzam się - odparła Cornelia.- Od razu.Idąc za Cornelią schodami na strych, uświadomiła sobie, że nie tyle idzie, ile stawiaprecyzyjnie stopy i płynnie przesuwa dłonią po poręczy, jakby wspinanie się do miejsca, któreCornelia najbardziej kochała, było tańcem, czymś, co należy zrobić we właściwy sposób.Apotem jednym gładkim ruchem, jakby wniesione przez wiatr, Clare i Cornelia znalazły się podrugiej stronie drzwi i stały pośród pochylonych, miodowobrązowych ścian strychu paniGoldberg.25.CorneliaPokazałam Clare zdjęcie pani Goldberg jako jedenastoletniej dziewczynki.SR- W moim wieku.- Kiedy to mówiła, brakowało jej tchu i widziałam, że czuje w tympokoju to samo co ja: oczarowanie.W całym domu, ale w tym pokoju szczególnie.Nawet gdyzaczęłam opowiadać, i to przyciszonym, rytmicznym głosem, jakiego zawsze używała paniGoldberg, Clare nie odrywała wzroku od fotografii.- Rodzina pani Goldberg mieszkała w Nowym Jorku, ale gdy pani Goldberg miałajedenaście lat, spędzała wakacje w domu cioci i wujka na farmie niedaleko stąd.Jej kuzynkaSarah też miała jedenaście lat i obydwie przyglądały się, jak brat Sarah Albert i jego koledzy graliw baseball.Jeden z chłopców był wyższy od pozostałych i miał poważne, niebieskie oczy.PaniGoldberg nie zwracała jeszcze uwagi na chłopców, ale jego zauważyła.- Zerknęłam na Clare.- Ja czasem zauważam chłopców - odpowiedziała Clare nieśmiało.- No, może niechłopców w moim wieku, ale.- Urwała i uśmiechnęła się.- Hmmm - powiedziałam.- Ciekawe, kogo masz na myśli.W każdym razie ten chłopiecteż nie był w jej wieku.Miał siedemnaście lat- Och! - wykrzyknęła Clare, jakby zwrócenie uwagi na siedemnastolatka było bardziejzdumiewające niż na mężczyznę trzydziestoczteroletniego.- A kiedy ona mu się przyglądała, on stał na polu zewnętrznym, a jej kuzyn Albert odbiłpiłkę prosto w niego.Wysoki chłopiec nie zdołał jej złapać i uderzyła go w bok głowy.- Ooooch.- Clare się wzdrygnęła.- A pani Goldberg nie zdołała się powstrzymać i wybuchnęła śmiechem.- To straszne.- Ona też tak uznała.Była przerażona.Podbiegła do miejsca, gdzie chłopiec zwijał się naziemi, uklękła przy nim, przedstawiła się i przeprosiła go.Chłopiec uśmiechnął się leniwie,wyciągnął do niej rękę i powiedział: Jestem Gordon Goldberg.I przypuszczam, że rzeczywiściewyglądałem zabawnie, padając jak zestrzelona kaczka". Bardziej jak zbity kręgiel", odparła paniGoldberg, a Gordon się roześmiał i zemdlał.- I zakochali się w sobie.- Ona się zakochała.On potrzebował na to jeszcze około sześciu lat, ale wtedy wpadł bezreszty.Byli małżeństwem przez ponad trzydzieści lat, aż do jego śmierci.- A ona nie poślubiła już nikogo innego - uzupełniła z przekonaniem Clare.- Jest tylkojedna prawdziwa miłość dla każdego, prawda? - Kapitalne pytanie.Nadzwyczajne.- Nie wiem.Może niektórym ludziom pisana jest więcej niż jedna - powiedziałam.Niepowiedziałam natomiast: Och, niech to będzie prawda, niech to będzie prawda.Jeśli nie, tojestem ugotowana".SRPrzez chwilę obie milczałyśmy bez skrępowania, przyglądając się zdjęciom cudzejrodziny.Potem poczułam na sobie spojrzenie Clare i podniosłam wzrok.- Moja mama wyszła za mąż za mojego tatę - powiedziała z zastanowieniem.- To dziwne,nie? Musieli być w sobie zakochani.A potem mama nie wyszła już za nikogo innego.To znaczy,do tej pory.Ale chyba nie dlatego, że mój ojciec był jej prawdziwą miłością, co?- Nie wiem - odparłam szczerze.Przypomniałam sobie rudowłosą kobietę z jegopogrzebu.To, że ja nie potrafiłam pokochać Martina, nie oznaczało jeszcze, że nikt nie potrafił [ Pobierz całość w formacie PDF ]