[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I wtedy,odwracając się w stronę hotelu, w ostatniej chwili dojrzał wychudzone brudne członki, którewystawały spod brezentu.Zawołał policjanta, wskazując na kobiety i krew, i próbował wyjaśnić, co się właśnie sta-ło.Ale policjant wziął go za ramię i zawrócił do hotelu.Nie chciał słyszeć o zabójstwie, do któ-rego doszło tuż pod jego nosem.Chciał tylko, żeby obcokrajowiec poszedł z powrotem do swo-jego pokoju.Lindhagen stał przez chwilę przy drzwiach kuchni, oszołomiony i zdezorientowany.Wszystko, co widział w Moskwie do tej pory, napełniało go nadzieją.Pomimo lat wojny, eko-nomicznej destabilizacji, zniesienia pieniędzy (ta kwestia wciąż wywoływała wiele sporów) byłpod wrażeniem porządku i dobrobytu stolicy.Gdziekolwiek się udał - a raczej, gdziekolwiek gozabierano - on i jego towarzysze byli witani przez komitety dobrze odżywionych, przyzwoicieubranych robotników.Nawet w zakładach pracy słyszał śpiewy i wyrazy sympatii dla proleta-riatu jego ojczyzny, który nadal pracował ciężko pod jarzmem burżuazyjnego kapitalizmu.Lu-dzie wszędzie umieszczali zdjęcia Lenina, nawet nad drzwiami cerkwi.Napisał do żony, szczę-śliwy, że może zaprzeczyć doniesieniom o masakrach wieśniaków, że to tylko antybolszewickaSR propaganda.Ale oto właśnie zobaczył małego ulicznika, zadeptanego na śmierć za kradzieżkilku garści obierek ziemniaczanych.Wówczas dojrzał dziewczynkę.Tkwiła skulona za słupkiem bramy po drugiej stronieulicy i patrzyła na niego.Jej czarne włosy były matowe i bardzo brudne.Zapadnięte policzkisprawiały, że kości policzkowe wystawały nienaturalnie, jak u starej kobiety.A jednak tak naprawdę nie patrzyła na niego.Wlepiła wzrok w coś leżącego kawałek da-lej.Odwrócił się i zobaczył, że coś zostało po całej tej szamotaninie: kromka chleba, cała wziemi, ale za to wielkości połowy jego pięści.W tym momencie Zeth Hglund przerwał tę opowieść.Wokół nich członkowie innychdelegacji wyciągali szyje, zastanawiając się, o czym tak szepczą szwedzcy towarzysze.Kilbomi Frederic Strm odprowadzili Lindhagena do jego pokoju, podczas gdy pozostali poszli szukaćlekarza.Lindhagen usiadł na łóżku, a oni go umyli i wciąż rozmawiając, przecierali ranę na jegoczole.Ruszył w kierunku dziewczynki, rzekł.Sam nie wiedział, dlaczego to robi.Widziała, jakkobiety zaatakowały chłopca, i też była głodna.Chciał jej pomóc.Ale gdy tylko zrobił krok wjej stronę, uciekła, gnała przed siebie ulicą, znikając w cieniu starej arkady, gdzie wystawysklepowe były schowane za wielkimi czerwonymi sztandarami.Pomyślał, że przestraszyła sięwidoku brzytwy.Szedł za nią, wołając, żeby na niego zaczekała.Ale ona biegła wciąż dalej, minęła szeregopuszczonych straganów, po czym zniknęła w krętej alei za cerkwią.Lindhagen podążał za nią,chciał wiedzieć, co ją tak potwornie przeraziło, zły, że się nie zatrzymała.Nie potrafił określić, jak długo tak biegł.Może tylko kilka minut.Nawet jak na wczesnyranek ulice były zadziwiająco puste.Napis na tablicy na rogu jednej z głównych ulic brzmiał:Ochotnyj Riad.Kiedyś była to ruchliwa dzielnica handlowa, ale teraz niemal wszystkie witrynysklepów zabito deskami.Przez dwa minione lata handel prywatny był nielegalny, ostatnia zaśzmiana polityki w tej kwestii ogłoszona przez Lenina najwyrazniej nie weszła jeszcze w życie.Zdawało się, jakby śródmieście otoczono kordonem sanitarnym.Lindhagen odnosił wrażenie,że zabłądził w jakiejś części miasta, gdzie nie powinien był się znalezć.Kiedy minął go samo-chód, prowadzony przez czekistów - tych samych żołnierzy widział przed hotelem - instynk-townie schował się w cieniu.SR Pomyślał, że zgubił dziewczynkę, ale kiedy już zawracał, znów ją zobaczył w odległymkońcu ulicy.Teraz wydawała się taka słaba, jakby miała się przewrócić.Idąc, opierała się ościany.Lindhagen poszedł za nią, tym razem trzymał się z daleka, żeby go nie dostrzegła.Wi-dział pod łachmanami, że była strasznie chuda; był to niemal ludzki szkielet.I tak dotarł do torów kolejowych.Po drugiej stronie zniszczonego ogrodzenia także zo-baczył tory, te najbliższe porośnięte były zielskiem.Patrząc przez dziurę, dojrzał rozpadającesię ceglane budy stłoczone pod mostem.Ku nim właśnie zdążała dziewczynka.Ruszył za nią,przeszedł pod łukiem mostu, zatykając nos i zakrywając usta, żeby nie wdychać wszechobec-nego smrodu.Roiło się tam od much.Wpadały mu na twarz, usta, bzyczały rozszalałe wuszach, jakby chciały dostać się do jego mózgu.Jakaś jego część pragnęła się wycofać, ale dru-ga część chciała to zobaczyć.Potknął się o stertę szmat, które się poruszyły.Odskoczył z myślą: szczury.To musiałybyć szczury.Ale wtedy pokazały się oczy, ludzkie oczy, i spojrzały na niego.Zluz międzyspuchniętymi powiekami, żółta skóra naciągnięta na kościach, dzikie, złe spojrzenie.Kiedy takpatrzył, pomyślał o spreparowanych ludzkich głowach, o horrorze z muzeum antropologiczne-go [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl