[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten wstał, spojrzał na wiernychw autobusie i wyszedł na dwór.Małgorzata wyskoczyła za nim i ukradkiem włączyładyktafon.Ludzie ruszyli za swoim księdzem.Szli jak żołnierze za przywódcą, nie zwracali uwagi -bo i on nie zwracał - na obsługę szpitala, na portiera i zdziwione pielęgniarki.Szybko dotarlido sali, w której - jak zorientowała się Małgosia - leżał ów Kocik.Na twarzy młodzieńca napierwszy rzut oka widać było upośledzenie umysłowe, jak się wydało dziennikarce - niezbytgłębokie, chociaż na pewno wystarczające, by postawić go poza nawiasem lokalnejspołeczności.Postanowiła nie zadawać pytań, na pytania czas będzie jutro, dzisiaj tylkoobserwuje.Przyzwyczają się do niej, opatrzą z jej buzką, jutro będzie łatwiej. Ksiądz podszedł do łóżka chorego, inni zgromadzili się przy drzwiach i przysiedli natrzech pustych teraz łóżkach.Na widok kapłana Kocik podniósł chorą głowę i uśmiechnął sięsłabo.Jego skórę pokrywały wybroczyny, oddychał z trudnością, a na twarzy zaschła cienkaścieżka krwi, od nosa, przez policzek, wpadająca do jeziora brązowej plamy na poduszce.Kruk wrócił, Teofilu, kruk wrócił.Kruk wrócił i chociaż nie wbił pazurów między skórę iczaszkę, to krąży nad nami, kruk krąży nad tobą, Teofilu, i nad księdzem, nad tą wsią, nadtym światem i kracze.Zatruł ci krew, czujesz, jak cieknie w żyłach, przelewa się, zatruta,zdradziecka, zapalona, zatruł, bo się wściekł, że Czarny Dziadek cię wyrwał, to znaczywyrwał ci głosy z głowy, ale to nic, to nic, Teofilu, niech ciecze zatruta, cóż takiego, każdyprzecież musi umrzeć, a kruk jest wściekły, ale przecież nic ci nie może zrobić.- Wiedziałem, że ksiądz przyjdzie.Odpowie mi ksiądz na moje pytanie? I mam jeszczejedno: czy Duch Zwięty, proszę księdza, pochodzi od Boga Ojca, czy od Syna, czy od obunaraz? Chciałbym to wiedzieć, proszę księdza, zanim umrę - powiedział cicho.Kretyn - teolog.Ciekawe, czy gdyby wiedział, jakie konsekwencje może nieść zadawanietakich pytań, dalej by je zadawał.- Nie umrzesz, Kocik, nie umrzesz - powiedział ksiądz i wyjął czystą chusteczkę do nosa.Zwilżył ją wodą mineralną i otarł Kocikowi twarz.Chłopak chwycił dłoń księdza i przycisnąłdo piersi.- Ja bym chciał żyć, proszę księdza.Ale mi jest pisane umrzeć, ja wiem to.Kruk mniezatruł, zepsuł mi krew, bo jest wściekły, zły, że nie jestem już jego, proszę księdza.Ale to nic,to nic.Ksiądz Janeczek zamknął oczy i położył drugą, wolną dłoń na czole chłopca.Kocikzerwał się z łóżka i krzyknął:- Idz precz! Precz!Kruku! Przebrałeś się za księdza, czarne ramiona sutanny jak twoje czarne skrzydła,dlaczego dotykasz Teofila swoimi pazurami, które wciągnąłeś pod paznokcie czystych dłoniksiędza, kruku! Nie, Teofilu, nie zgódz się na to, nie pozwól krukowi znowu wczepić się wtwoją głowę!Dobroczyńcy i domownicy Kocika rzucili się do chorego i przytrzymali go za głowę i zawszystkie kończyny, jednak on nie przestawał krzyczeć, ktoś więc zatkał mu usta dłonią.Ksiądz, zmieszany, dotknął jeszcze raz czoła mężczyzny, znowu zamknął oczy i poczuł jegochorobę, poczuł złą krew płynącą w żyłach, roznoszącą zakażenie do każdej tkanki i każdegonarządu.Wyczuł coś jeszcze.Pytania Kocika nie były stawiane, jak mu się do tej porywydawało, z nieudolnej przewrotności, nie były marnymi próbami złapania księdza na niekonsekwencji.Teofil Kocik miał potężną wiarę, której starczyłoby pewnie dla setki księży.Pytał, bo chciał wiedzieć więcej.Teofil Kocik oddał swoje życie Jezusowi - no, przynajmniejtakiemu Jezusowi, jakiego znał - i od księdza chciał sakramentów, nie uzdrowienia.Niezbadane są ścieżki Pana, który jest tylko metaforą, pomyślał ksiądz Janeczek i zniszczyłchorobę, ukoił zakażenia, uzdrowił rozjątrzone wnętrzności chłopca, wreszcie na końcu zdjąłgorączkę.- Będziesz musiał dużo jeść, ale jesteś już zdrowy - powiedział po chwili.- Puśćcie go,już jest zdrowy.Parafianie odstąpili od łóżka chorego.Kocik, zupełnie przytomny, wsłuchiwał się w swoje ciało.Teofilu, gdzie podział się ogień, zły, brudny ogień, co płynął w twoich żyłach? Gdzietrucizna, którą zatruł cię kruk? Czy zniknęła? Czujesz swoje nogi i ręce, i plecy, i brzuch, ipierś -i nic, i głowa też nic, Teofilu.Umierałeś, Teofilu, gdzie więc podziała się twoja śmierć?Czy to Pan Jezus wyssał truciznę z żył? Czy to Pan Jezus zgasił ten zły, brudny ogień, któryspalał twoje ręce i nogi od środka, Teofilu? Jak byłeś chory, kiedyś, kiedy mieszkałeś w domuz bordową dermą, leżałeś w łóżku i miałeś kruka w głowie, on nie chciał, żebyś był chory, izabrał ci chorobę z płuc, on teraz też zabrać może chorobę, wciśnięty w tego księdzaubranego na czarno, i bije rękami o boki, kruk, jakby frunął, bo kto związał, ten możerozwiązać, Teofilu, ten może rozwiązać, tak, ten może rozwiązać.Raptownie, obiema rękami chwycił księdza za kołnierz i przyciągnął do siebie.Mieszkańcy Drobczyc gorliwie rzucili się na pomoc, lecz ksiądz powstrzymał ich ruchemręki.- Pan Jezus nie oszukuje - powiedział Kocik nieswoim głosem.Ksiądz Janeczek otworzył usta, aby bronić swojej nowej wiary - bo Bóg nie, lecz ludziemogą fałszować wszystko, ale zamilkł w ostatniej chwili, przypomniawszy sobie zalecenieJezusa, by nie zdradzać się z Drugim Objawieniem.- Gdzie zgubił ksiądz Pana Jezusa? - wyszeptał Kocik księdzu do ucha.- I skąd przyszedłten kruk, który siedzi w księdzu? Którędy wszedł? On czasem wbija się w skórę, ale możewejść do środka, przez ucho, jak szczypawka, kurczy się, najpierw wbija w ucho dziób ipotem przeciska się do środka, wkłada skrzydła w ręce, łapy wciska w nogi, dziobem wybijasobie otwór w czole, żeby widzieć świat, albo podgląda oczy od środka.Wikary uwolnił się z wątłych rąk chłopaka.Kim on jest, żeby mu pleść o krukach! Nicnie wie, nic nie widział! A to do niego, księdza Janka, przyszedł Jezus, to on jest nowymJanem! Wstał i oznajmił:- Już jest zdrowy.Gada od rzeczy, ale to z wycieńczenia.Wezwijcie lekarzy, niech gozbadają.Parafianie z Drobczyc zaczęli bić brawo, ksiądz przeszedł między nimi i ruszył doautobusu.Jezus, ukryty w szafie na parafii, uśmiechał się szeroko do kiwającego głowąarchanioła Michała.Dziennikarka została w szpitalnej sali, usiadła na krześle przy ścianie i czekała, bomusiała mieć pewność.Po chwili przyszedł starszy, łysy lekarz w niebieskim kitlu i dotknąłczoła Teofila Kocika.Podrapał się po czubku łysiny, z kieszonki wyciągnął termometr iwetknął chłopcu do ust.- Teofilu, Teofilu! - zawołała ćma.Teofilu, nie słuchaj ćmy, nie słuchaj nikogo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl