[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zresztą mniejsza o to powiedział kapitan Corsican lepiej, że się to skończy. Czy mam prosić doktora Pitferge, by był obecny przy pojedynku jako lekarz? Owszem, dobrze pan zrobi.Corsican opuścił mnie, by poszukać Fabiana.W tej chwili zadzwonił dzwon namostku kapitańskim.Spytałem sternika, co znaczy to niezwykłe dzwonienie.Człowiek ten wyjaśnił mi, że dzwoniono na pogrzeb majtka, zmarłego tej nocy.Rzeczywiście, wkrótce miała się dokonać ta smutna ceremonia.Tymczasem pogoda,do tej pory piękna, zaczęła się zmieniać.Wielkie, ciężkie chmury zbierały się odpołudniowej strony.Na odgłos dzwonu podróżni tłumnie zgromadzili się przy prawej burcie.Mostki,tambory, parapety, wanty, zawieszone na szlupbelkach łodzie zapełniły się widzami.Oficerowie, majtkowie, palacze, nie będący na służbie, ustawili się szeregiem napokładzie.O drugiej godzinie grupa marynarzy pojawiła się na końcu wielkiej nadbudówki iprzeszła koło maszyny sterowej.Czterech ludzi niosło, umieszczone na desce, ciałozmarłego, zaszyte w kawał płótna, z kulą w nogach.Flaga brytyjska okrywała trupa.Tragarze, za którymi szli wszyscy towarzysze zmarłego, posuwali się wolno pośródobecnych, którzy podczas ich przejścia zdejmowali kapelusze.Przybywszy na tył koła przy prawej burcie pochód zatrzymał się i ciało złożonona podeście trapu kończącego się na wysokości pokładu, przy otworze trapowym.Przed szpalerem widzów, którzy ulokowali się na tamborze, stał, razem znajważniejszymi oficerami, kapitan Anderson w galowym mundurze.Kapitan trzymałw ręku książkę do nabożeństwa.Pokłonił się i przez kilka minut, pośród głębokiegomilczenia, którego nawet wiatr nie przerywał, czytał poważnym głosem modlitwę zazmarłych.Wśród tej ciężkiej, dusznej atmosfery, bez żadnego szmeru, bez żadnegopodmuchu, można było słyszeć wyraznie każde jego słowo.Kilku podróżnychodpowiadało cichym głosem.Na znak kapitana, ciało, podniesione przez tragarzy, zsunęło się w morze.Nachwilę wynurzyło się z wody w pionowym położeniu, następnie zniknęło wśródpiany.W tym momencie z bocianiego gniazda rozległ się krzyk majtka: Ziemia!Rozdział XXXIZiemia, ukazująca się w chwili, gdy morze zamykało się nad ciałem biednego majtka,była żółta i prawie płaska.Ta linia wzgórz, niezbyt wysokich, to Long Island, długawyspa, piaszczysta ławica, ożywiona roślinnością pokrywającą brzegi amerykańskieod miejscowości Montank do Brooklynu, będącego uzupełnieniem Nowego Jorku.Liczne statki kabotażowe171uwijały się koło tej wyspy, pokrytej willami i domkamiwypoczynkowymi.Jest to okolica preferowana przez nowojorczyków.Każdy podróżny powitał ręką tę ziemię, tak upragnioną po zbyt długiejprzeprawie, która nie była pozbawiona przykrych wypadków.Wszystkie lornetkiskierowane były na ten pierwszy okaz lądu amerykańskiego, a każdy spoglądał naniego innymi oczami, poprzez swe smutki lub nadzieje.Jankesi witali w nim swojąojczyznę.Południowcy172z pewną pogardą patrzyli na tę ziemię Północy, z pogardązwyciężonego dla zwycięzcy.Kanadyjczycy przypatrywali się jej jako ludzie, którymwystarczy zrobić jeden krok, by zostać obywatelami Unii.Kalifornijczycyprzebywali myślą wszystkie te równiny Far Westu i przekraczali Góry Skaliste,stawiając już nogę na swych niewyczerpanych placerach.173Mormoni z podniesionągłową i pogardą na ustach zaledwie rzucili okiem na te wybrzeża, wpatrując się dalej,w swoją niedostępną pustynię, swoje Słone Jezioro i Miasto Zwiętych.Co domłodych narzeczonych, to dla nich ten kawałek lądu był ziemią obiecaną.Niebo tymczasem poczęło chmurzyć się coraz bardziej.Cały horyzont zpołudniowej strony był prawie czarny.Wielkie chmury podchodziły do zenitu.Ciężkość powietrza wzrastała.Duszące gorąco przytłaczało, jak gdyby lipcowesłońce stało nad głową.Czyż jeszcze nie skończyliśmy z przygodami tej nieskończonej przeprawy? Chciałby pan, abym pana wprawił w zdumienie? zapytał doktor Pitferge,spotkawszy się ze mną na pomoście. Niech mnie pan wprawi. Oto, będziemy mieli burzę; być może nawałnica zerwie się jeszcze nim dzień sięskończy. Burza w kwietniu! krzyknąłem. Great Eastern drwi sobie z pór roku odparł Dean Pitferge, wzruszającramionami jest to burza specjalnie dla niego przygotowana.Niech się panprzypatrzy tym chmurom o złych minach, zasłaniających niebo.Podobne są dozwierząt z dawnych epok geologicznych, które wkrótce poczną się pożerać. Przyznaję powiedziałem że horyzont wygląda złowieszczo; gdyby to było otrzy miesiące pózniej, podzieliłbym pańskie zdanie, mój drogi doktorze, ale dziś nie. A ja powtarzam panu odparł Dean Pitferge, ożywiając się że nim kilkagodzin upłynie, wybuchnie burza.Ja czuję to, jak barometr.Niech pan patrzy jakobłoki gromadzą się w górze.Jak te cirrusy,174 jak te kocie ogony zlewają się wjedną chmurę i jak te gęste pierścienie ściskają horyzont.Wkrótce nastąpi nagłezgęszczanie się par i w konsekwencji zacznie wytwarzać się elektryczność.Dodatkowo i barometr spadł nagle do siedemset dwudziestu jeden milimetrów idominującym wiatrem jest południowo-zachodni, jedyny, który sprowadza burzępodczas zimy. Spostrzeżenia pańskie mogą być trafne, doktorze odpowiedziałem jakczłowiek nie chcący poddać się ale czy ktoś kiedyś, w tym wieku i pod takąszerokością geograficzną doświadczył burzy? Są, są o tym wzmianki w rocznikach.Aagodne zimy często odznaczają sięburzami.Gdyby pan żył w roku 1772 albo choć w 1824, mógłby słyszeć grzmot, wpierwszym przypadku w lutym, a w drugim w grudniu.W roku 1837, w styczniu,piorun uderzył koło Drammen w Norwegii i wyrządził znaczne szkody; ubiegłegoroku w lutym, w kanale La Manche, rybackie łodzie z Treport także uszkodził piorun.Gdybym miał czas zajrzeć do statystyk, zadziwiłbym pana. Zresztą, doktorze, jeśli pan tego chce, zobaczymy.Pan, przynajmniej, nieobawia się piorunu? Ja! zawołał doktor. Piorun to mój przyjaciel.Lepiej jeszcze, to mój lekarz. Pana lekarz? Oczywiście.Jak mnie pan tu widzi, rażony raz byłem piorunem w łóżku, dnia 13lipca 1867 roku w Kiew, koło Londynu; piorun ten wyleczył mi prawą rękę zparaliżu, który opierał się wszelkim wysiłkom medycyny. %7łartuje pan? Bynajmniej.Jest to leczenie ekonomiczne leczenie za pomocą elektryczności [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. Zresztą mniejsza o to powiedział kapitan Corsican lepiej, że się to skończy. Czy mam prosić doktora Pitferge, by był obecny przy pojedynku jako lekarz? Owszem, dobrze pan zrobi.Corsican opuścił mnie, by poszukać Fabiana.W tej chwili zadzwonił dzwon namostku kapitańskim.Spytałem sternika, co znaczy to niezwykłe dzwonienie.Człowiek ten wyjaśnił mi, że dzwoniono na pogrzeb majtka, zmarłego tej nocy.Rzeczywiście, wkrótce miała się dokonać ta smutna ceremonia.Tymczasem pogoda,do tej pory piękna, zaczęła się zmieniać.Wielkie, ciężkie chmury zbierały się odpołudniowej strony.Na odgłos dzwonu podróżni tłumnie zgromadzili się przy prawej burcie.Mostki,tambory, parapety, wanty, zawieszone na szlupbelkach łodzie zapełniły się widzami.Oficerowie, majtkowie, palacze, nie będący na służbie, ustawili się szeregiem napokładzie.O drugiej godzinie grupa marynarzy pojawiła się na końcu wielkiej nadbudówki iprzeszła koło maszyny sterowej.Czterech ludzi niosło, umieszczone na desce, ciałozmarłego, zaszyte w kawał płótna, z kulą w nogach.Flaga brytyjska okrywała trupa.Tragarze, za którymi szli wszyscy towarzysze zmarłego, posuwali się wolno pośródobecnych, którzy podczas ich przejścia zdejmowali kapelusze.Przybywszy na tył koła przy prawej burcie pochód zatrzymał się i ciało złożonona podeście trapu kończącego się na wysokości pokładu, przy otworze trapowym.Przed szpalerem widzów, którzy ulokowali się na tamborze, stał, razem znajważniejszymi oficerami, kapitan Anderson w galowym mundurze.Kapitan trzymałw ręku książkę do nabożeństwa.Pokłonił się i przez kilka minut, pośród głębokiegomilczenia, którego nawet wiatr nie przerywał, czytał poważnym głosem modlitwę zazmarłych.Wśród tej ciężkiej, dusznej atmosfery, bez żadnego szmeru, bez żadnegopodmuchu, można było słyszeć wyraznie każde jego słowo.Kilku podróżnychodpowiadało cichym głosem.Na znak kapitana, ciało, podniesione przez tragarzy, zsunęło się w morze.Nachwilę wynurzyło się z wody w pionowym położeniu, następnie zniknęło wśródpiany.W tym momencie z bocianiego gniazda rozległ się krzyk majtka: Ziemia!Rozdział XXXIZiemia, ukazująca się w chwili, gdy morze zamykało się nad ciałem biednego majtka,była żółta i prawie płaska.Ta linia wzgórz, niezbyt wysokich, to Long Island, długawyspa, piaszczysta ławica, ożywiona roślinnością pokrywającą brzegi amerykańskieod miejscowości Montank do Brooklynu, będącego uzupełnieniem Nowego Jorku.Liczne statki kabotażowe171uwijały się koło tej wyspy, pokrytej willami i domkamiwypoczynkowymi.Jest to okolica preferowana przez nowojorczyków.Każdy podróżny powitał ręką tę ziemię, tak upragnioną po zbyt długiejprzeprawie, która nie była pozbawiona przykrych wypadków.Wszystkie lornetkiskierowane były na ten pierwszy okaz lądu amerykańskiego, a każdy spoglądał naniego innymi oczami, poprzez swe smutki lub nadzieje.Jankesi witali w nim swojąojczyznę.Południowcy172z pewną pogardą patrzyli na tę ziemię Północy, z pogardązwyciężonego dla zwycięzcy.Kanadyjczycy przypatrywali się jej jako ludzie, którymwystarczy zrobić jeden krok, by zostać obywatelami Unii.Kalifornijczycyprzebywali myślą wszystkie te równiny Far Westu i przekraczali Góry Skaliste,stawiając już nogę na swych niewyczerpanych placerach.173Mormoni z podniesionągłową i pogardą na ustach zaledwie rzucili okiem na te wybrzeża, wpatrując się dalej,w swoją niedostępną pustynię, swoje Słone Jezioro i Miasto Zwiętych.Co domłodych narzeczonych, to dla nich ten kawałek lądu był ziemią obiecaną.Niebo tymczasem poczęło chmurzyć się coraz bardziej.Cały horyzont zpołudniowej strony był prawie czarny.Wielkie chmury podchodziły do zenitu.Ciężkość powietrza wzrastała.Duszące gorąco przytłaczało, jak gdyby lipcowesłońce stało nad głową.Czyż jeszcze nie skończyliśmy z przygodami tej nieskończonej przeprawy? Chciałby pan, abym pana wprawił w zdumienie? zapytał doktor Pitferge,spotkawszy się ze mną na pomoście. Niech mnie pan wprawi. Oto, będziemy mieli burzę; być może nawałnica zerwie się jeszcze nim dzień sięskończy. Burza w kwietniu! krzyknąłem. Great Eastern drwi sobie z pór roku odparł Dean Pitferge, wzruszającramionami jest to burza specjalnie dla niego przygotowana.Niech się panprzypatrzy tym chmurom o złych minach, zasłaniających niebo.Podobne są dozwierząt z dawnych epok geologicznych, które wkrótce poczną się pożerać. Przyznaję powiedziałem że horyzont wygląda złowieszczo; gdyby to było otrzy miesiące pózniej, podzieliłbym pańskie zdanie, mój drogi doktorze, ale dziś nie. A ja powtarzam panu odparł Dean Pitferge, ożywiając się że nim kilkagodzin upłynie, wybuchnie burza.Ja czuję to, jak barometr.Niech pan patrzy jakobłoki gromadzą się w górze.Jak te cirrusy,174 jak te kocie ogony zlewają się wjedną chmurę i jak te gęste pierścienie ściskają horyzont.Wkrótce nastąpi nagłezgęszczanie się par i w konsekwencji zacznie wytwarzać się elektryczność.Dodatkowo i barometr spadł nagle do siedemset dwudziestu jeden milimetrów idominującym wiatrem jest południowo-zachodni, jedyny, który sprowadza burzępodczas zimy. Spostrzeżenia pańskie mogą być trafne, doktorze odpowiedziałem jakczłowiek nie chcący poddać się ale czy ktoś kiedyś, w tym wieku i pod takąszerokością geograficzną doświadczył burzy? Są, są o tym wzmianki w rocznikach.Aagodne zimy często odznaczają sięburzami.Gdyby pan żył w roku 1772 albo choć w 1824, mógłby słyszeć grzmot, wpierwszym przypadku w lutym, a w drugim w grudniu.W roku 1837, w styczniu,piorun uderzył koło Drammen w Norwegii i wyrządził znaczne szkody; ubiegłegoroku w lutym, w kanale La Manche, rybackie łodzie z Treport także uszkodził piorun.Gdybym miał czas zajrzeć do statystyk, zadziwiłbym pana. Zresztą, doktorze, jeśli pan tego chce, zobaczymy.Pan, przynajmniej, nieobawia się piorunu? Ja! zawołał doktor. Piorun to mój przyjaciel.Lepiej jeszcze, to mój lekarz. Pana lekarz? Oczywiście.Jak mnie pan tu widzi, rażony raz byłem piorunem w łóżku, dnia 13lipca 1867 roku w Kiew, koło Londynu; piorun ten wyleczył mi prawą rękę zparaliżu, który opierał się wszelkim wysiłkom medycyny. %7łartuje pan? Bynajmniej.Jest to leczenie ekonomiczne leczenie za pomocą elektryczności [ Pobierz całość w formacie PDF ]