[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To fais do-do, przyjęcie w akadyjskim stylu - odpowiedziała pani Declouet, kłaniając się statecznie starszejkobiecie, która odwzajemniła się równie godnym skinieniem głowy.- Przychodzą wszyscy - dodała Chloe.- Jedzą, piją, słuchają muzyki, a kiedy dzieci idą spać, dorośli i parynarzeczonych tańczą przez resztę nocy.Wszyscy razem pójdą na poranną mszę, a dopiero pózniej rozjadą się dodomów.W Felicianas nie było tylu Akadyjczyków, nazywanych przez Amerykanów Kajunami, co tutaj nad rozlewiskamiLafourche lub Teche.Amelia słyszała już o fais do-do, ale po raz pierwszy przyglądała się czemuś takiemu zbliska.- Zdaje się, że będą mieli wcale dobrą zabawę.- O tak, bardzo dobrą - przytaknęła Chloe.- Tak samo jak my!Wbrew przewidywaniom młodej dziewczyny sobota upłynęła spokojnie.Rozgościli się w apartamencie, któryskładał się z szeregu sypialni przylegających do małego salonu.Amelia odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że mapokój wyłącznie do swojej dyspozycji.Po wcześniejszym obiedzie wyszli na górną galerię hotelu - zbudowanego zczerwonej cegły na planie kwadratu - aby cieszyć oczy widokiem Teche, toczącej swe wody po ich prawej stronie.Natychmiast zostali wciągnięci do rozmowy przez sąsiadów, wśród których znajdowały się dwie starsze damyOudry oraz wnuczka jednej z nich, panna Callot.W pobliżu kręcili się członkowie zespołu operowego, którzyrównież zatrzymali się w hotelu.Po pewnym czasie Jerzy, najwidoczniej mający już dość przyglądania się, jak Chloe wprost chłonie słowa dośćprzysadzistego tenora, wyprowadził ją na przechadzkę do grobu Emmeline Labiche, znanej powszechnie jakopierwowzór postaci Evangeline z książki Longfellowa.Julian ulotnił się w zamiarze sprawdzenia, jakie innerozrywki ma do zaoferowania miasto.Pani Declouet wdała się w długą dyskusję z paniami Oudry nad wzoremnowego sukna, które miało przyozdobić ołtarz w kościele.Natomiast Robert zaczął opowiadać pewnemuplantatorowi o zbiorach trzciny i nowej maszynie do cukrowni, którą zakupił ostatnio aż w Filadelfii.Jednakżekilka minut pózniej zjawił się służący plantatora z wiadomością od jego żony, że jedno z dzieci ma kłopoty zzaśnięciem w obcym pokoju, i Robert został sam.Amelia obserwowała, jak kuzyn Juliana wstał z krzesła, podszedł do balustrady, zatrzymał się i zapatrzył wstronę rzeki, opierając się barkiem o kolumnę.Odczekała kilka chwil, następnie podniosła się i wolnym krokiempokonała niewielką odległość, by dotrzymać mu towarzystwa.Wzdłuż poręczy przy balustradzie wiły sięciemnozielone pnącza, a samą balustradę pokrywały małe, białe gwiazdki jaśminu.Wciągnęła głęboko ich zapach,kiedy stanęła przy Robercie, ocierając się o nie skrajem sukienki.Odwrócił się, by przesłać jej nikły uśmiech,potem znowu przeniósł wzrok na rozlewisko.%7łółtobrązowe, spokojne wody Teche toczyły się powoli w niewielkim oddaleniu.Trudno było sobie wyobrazić,że nie tak dawno wystąpiły z brzegów i zalały ulice miasta.Rząd domów wzdłuż brzegu stał za zasłoną z trzcin ihiszpańskiego mchu, porastającego opadające ramiona dębów.Tuż przed hotelem rosło wiekowe drzewonazywane Dębem Evangeline, upamiętniające rzekomo miejsce, do którego niegdyś przybyła łodzią EmmelineLabiche u kresu swej długiej i niebezpiecznej podróży z Nowej Szkocji.Tutaj ponoć miała się dowiedzieć odLouisa, że nie dochował jej wiary.Lekka bryza szeptała w listowiu, trącała paprocie, które porastały niższerozwidlenia gałęzi, i kołysała szarymi serpentynami mchu.Amelia zwilżyła usta.Nie patrząc na Roberta, powiedziała:- Czy wiesz, że hiszpański mech jest indiańskim symbolem żałoby?- Tak?- Podobno dawno temu pewna księżniczka i wojownik żyli nad brzegiem Teche.Kochali się bardzo i mielipołączyć się węzłem małżeńskim.Potem księżniczka zachorowała i umarła.Została pochowana pod dębem.31Wojownik, pogrążony w rozpaczy po stracie ukochanej, poprosił o jej warkocze i powiesił je na drzewie nad jejgrobem.Po jakimś czasie warkocze posiwiały ze starości, a wiatr poroznosił kosmyki od drzewa do drzewa.Wkońcu wszystkie drzewa w krainie Teche, od zródeł po ujście, okryły się żałobą.- Urocza legenda - powiedział tonem raczej ciepłym, ale zabarwionym pobłażliwą nutą.- Opowiedział mi ją Sir Bent.Skinął głową w kierunku dębu przed hotelem.- Czy wiesz, co Akadyjczycy mówią o Emmeline i Louisie oraz o ich drzewie?- %7łe spotkali się pod nim? - Zerwała liść z jaśminowego pnącza i zaczęła go bezwiednie zwijać między palcami.Potrząsnął głową z uśmiechem.- Nie.Chodzi o zakończenie całej historii.To urodzeni optymiści i wolą szczęśliwe zakończenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- To fais do-do, przyjęcie w akadyjskim stylu - odpowiedziała pani Declouet, kłaniając się statecznie starszejkobiecie, która odwzajemniła się równie godnym skinieniem głowy.- Przychodzą wszyscy - dodała Chloe.- Jedzą, piją, słuchają muzyki, a kiedy dzieci idą spać, dorośli i parynarzeczonych tańczą przez resztę nocy.Wszyscy razem pójdą na poranną mszę, a dopiero pózniej rozjadą się dodomów.W Felicianas nie było tylu Akadyjczyków, nazywanych przez Amerykanów Kajunami, co tutaj nad rozlewiskamiLafourche lub Teche.Amelia słyszała już o fais do-do, ale po raz pierwszy przyglądała się czemuś takiemu zbliska.- Zdaje się, że będą mieli wcale dobrą zabawę.- O tak, bardzo dobrą - przytaknęła Chloe.- Tak samo jak my!Wbrew przewidywaniom młodej dziewczyny sobota upłynęła spokojnie.Rozgościli się w apartamencie, któryskładał się z szeregu sypialni przylegających do małego salonu.Amelia odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że mapokój wyłącznie do swojej dyspozycji.Po wcześniejszym obiedzie wyszli na górną galerię hotelu - zbudowanego zczerwonej cegły na planie kwadratu - aby cieszyć oczy widokiem Teche, toczącej swe wody po ich prawej stronie.Natychmiast zostali wciągnięci do rozmowy przez sąsiadów, wśród których znajdowały się dwie starsze damyOudry oraz wnuczka jednej z nich, panna Callot.W pobliżu kręcili się członkowie zespołu operowego, którzyrównież zatrzymali się w hotelu.Po pewnym czasie Jerzy, najwidoczniej mający już dość przyglądania się, jak Chloe wprost chłonie słowa dośćprzysadzistego tenora, wyprowadził ją na przechadzkę do grobu Emmeline Labiche, znanej powszechnie jakopierwowzór postaci Evangeline z książki Longfellowa.Julian ulotnił się w zamiarze sprawdzenia, jakie innerozrywki ma do zaoferowania miasto.Pani Declouet wdała się w długą dyskusję z paniami Oudry nad wzoremnowego sukna, które miało przyozdobić ołtarz w kościele.Natomiast Robert zaczął opowiadać pewnemuplantatorowi o zbiorach trzciny i nowej maszynie do cukrowni, którą zakupił ostatnio aż w Filadelfii.Jednakżekilka minut pózniej zjawił się służący plantatora z wiadomością od jego żony, że jedno z dzieci ma kłopoty zzaśnięciem w obcym pokoju, i Robert został sam.Amelia obserwowała, jak kuzyn Juliana wstał z krzesła, podszedł do balustrady, zatrzymał się i zapatrzył wstronę rzeki, opierając się barkiem o kolumnę.Odczekała kilka chwil, następnie podniosła się i wolnym krokiempokonała niewielką odległość, by dotrzymać mu towarzystwa.Wzdłuż poręczy przy balustradzie wiły sięciemnozielone pnącza, a samą balustradę pokrywały małe, białe gwiazdki jaśminu.Wciągnęła głęboko ich zapach,kiedy stanęła przy Robercie, ocierając się o nie skrajem sukienki.Odwrócił się, by przesłać jej nikły uśmiech,potem znowu przeniósł wzrok na rozlewisko.%7łółtobrązowe, spokojne wody Teche toczyły się powoli w niewielkim oddaleniu.Trudno było sobie wyobrazić,że nie tak dawno wystąpiły z brzegów i zalały ulice miasta.Rząd domów wzdłuż brzegu stał za zasłoną z trzcin ihiszpańskiego mchu, porastającego opadające ramiona dębów.Tuż przed hotelem rosło wiekowe drzewonazywane Dębem Evangeline, upamiętniające rzekomo miejsce, do którego niegdyś przybyła łodzią EmmelineLabiche u kresu swej długiej i niebezpiecznej podróży z Nowej Szkocji.Tutaj ponoć miała się dowiedzieć odLouisa, że nie dochował jej wiary.Lekka bryza szeptała w listowiu, trącała paprocie, które porastały niższerozwidlenia gałęzi, i kołysała szarymi serpentynami mchu.Amelia zwilżyła usta.Nie patrząc na Roberta, powiedziała:- Czy wiesz, że hiszpański mech jest indiańskim symbolem żałoby?- Tak?- Podobno dawno temu pewna księżniczka i wojownik żyli nad brzegiem Teche.Kochali się bardzo i mielipołączyć się węzłem małżeńskim.Potem księżniczka zachorowała i umarła.Została pochowana pod dębem.31Wojownik, pogrążony w rozpaczy po stracie ukochanej, poprosił o jej warkocze i powiesił je na drzewie nad jejgrobem.Po jakimś czasie warkocze posiwiały ze starości, a wiatr poroznosił kosmyki od drzewa do drzewa.Wkońcu wszystkie drzewa w krainie Teche, od zródeł po ujście, okryły się żałobą.- Urocza legenda - powiedział tonem raczej ciepłym, ale zabarwionym pobłażliwą nutą.- Opowiedział mi ją Sir Bent.Skinął głową w kierunku dębu przed hotelem.- Czy wiesz, co Akadyjczycy mówią o Emmeline i Louisie oraz o ich drzewie?- %7łe spotkali się pod nim? - Zerwała liść z jaśminowego pnącza i zaczęła go bezwiednie zwijać między palcami.Potrząsnął głową z uśmiechem.- Nie.Chodzi o zakończenie całej historii.To urodzeni optymiści i wolą szczęśliwe zakończenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]