[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mów mi Kosta.Nie Konstantin i nie pan Vitale,po prostu Kosta.Nie odpowiedziała.- Wszyscy tak do mnie mówią - przekonywał ją.- Tutaj wLondynie, w biurze w Mediolanie, w Nowym Jorku.Nawet mójprawnik nie zwraca się do mnie inaczej, a jego na pewno nie możnaposądzić o brak profesjonalizmu.Spójrz tylko na rachunki, jakie mi comiesiąc przysyła!- Niech ci będzie, poddaję się! - zawołała i jakby na próbę, dodała: -Kosta.- Sama widzisz, że to nie było aż tak trudne.Mam rację? - I spojrzałna nią z uśmiechem.Jego oczy były jak zielone liście rozświetlonesłońcem.W piątkowy wieczór Annis ledwie trzymała się na nogach.Przysiadłana chwilę za biurkiem i podparła głowę, chcąc pozbierać myśli.Konstantin wrócił właśnie z jakiegoś spotkania.- Na dzisiaj wystarczy - oświadczył, zdejmując z wieszaka jejpłaszcz.- Odwiozę cię do domu.- Nie, nie - zaprotestowała słabo.- Nie chcę nawet słyszeć słowa sprzeciwu.Jesteś wykończona.Annis uśmiechnęła się, słysząc tak zdecydowany głos, ale tym razemnie protestowała.Usiadła wygodniej w fotelu i przeciągnęła sięswobodnie.Jej ciemne, proste włosy opadły do tyłu, odsłaniając śladblizny na czole.- Co to takiego? - Konstantin zrobił kilka kroków w jej kierunku ipochylił się nad nią.Annis, spłoszona, poderwała się z miejsca i gwałtownym ruchem rękizaczesała włosy na czoło.Za pózno.- To jakaś dawna rana? Pozwól, że zobaczę.Wziął delikatnie jej twarz w obie dłonie.Starała się wyrwać, alepowstrzymał ją spojrzeniem.Powoli, ostrożnie odgarnął włosy zczoła.Jego palce były tak delikatne, że Annis niemal nie czuła ichdotyku.Przymknęła oczy.- Jak to się stało? Wyrwała się i odwróciła wzrok.- To dawna historia.Nie próbował ponownie jej dotknąć, ale nie spuszczał z niej wzroku,jakby nie chcąc uronić ani słowa z tego, co usłyszy.- To widzę.Ale jak do tego doszło?Zignorowała pytanie i zajęła się układaniem papierów na biurku.Zupełnie jakby od tego miało zależeć czyjeś życie.Przytrzymał jej dłonie, próbując zmusić ją, by na niego spojrzała.- Jak? - powtórzył.- Czy ktoś cię zranił?Annis przełknęła ślinę.- Spadłam z konia - wyszeptała, jakby wspomnienie tamtego zdarzenianadal było dla niej bolesne.Kosta nie odezwał się.Po chwili delikatnie, by jej nie spłoszyć,opuszkami palców dotknął blizny na czole, niczym lekarzsprawdzający stan rany.- Musiało boleć - usłyszała jego zmieniony głos.- Nie tak bardzo - szepnęła.- Na początku szok sprawił, że prawienie czułam bólu.Pózniej dostawałam jakieś środki. Jej twarz jest potwornie zeszpecona.Nie mogę na nią patrzeć!" - jakecho powróciły przypadkiem usłyszane słowa matki. Jej twarz jestpotwornie zeszpecona".Annis skrzywiła się boleśnie.- Ile miałaś wtedy lat? - zapytał Kosta tak cicho, że ledwie gousłyszała.- Dziewięć, może dziesięć.Nie pamiętam już dobrze.To byłodawno.- I po tylu latach nadal nie potrafisz zapomnieć o tej niewielkiejbliznie na czole? - Był zszokowany. Jej twarz jest potwornie zeszpecona.zeszpecona.zeszpecona.".- Nie jest taka niewielka.- Wciągnęła głęboko powietrze.- Poza tymona.- Ona.co?- Nic.- Przestań, nie rób tego.- poprosił.- Nie robić.czego? - zaperzyła się.- Nie zachowuj się jak gąbka.Nie nasiąkaj tym wszystkim, cousłyszysz, tak jak ostatnio, w domu twego ojca.Obserwowałem cięwtedy.Przełknęła ślinę.- Nigdy nie okazujesz swoich uczuć, wszystko zamykasz w sobie.Nierób tego.Annis zamarła.Rzeczywiście, musiał być doskonałym obserwatorem.Co jeszcze o niej wiedział? Spojrzała w jego twarz, ale nie potrafiła zniej nic wyczytać.Jego oczy były jak zwykle ciemnozielone.- To nie ma sensu, wiesz o tym.I co najważniejsze, nie pozwalasznikomu się do siebie zbliżyć.- Muszę już iść - powiedziała, jakby nie słysząc jego ostatnich słów.- W takim razie odwiozę cię.Któregoś dnia.opowiesz mi owszystkim.I wcale nie zabrzmiało to jak grozba.Raczej jak obietnica.Wyszli w milczeniu, nie patrząc na siebie, każde zajęte swoimimyślami.Kosta otworzył przed nią drzwiczki samochodu.W środku pachniałomęską wodą toaletową.Annis zapięła pasy.- Zastanawiam się nad twoim trybem życia - zagadnęła po chwili.-Czy w każdym porcie" masz samochód? Zgadłam?- Nie.Tak jak nie w każdym mam dziewczynę, jeśli takie miało byćtwoje następne pytanie.- Nie trafiłeś.- Wcale się nie speszyła.- Następne pytanie miałobrzmieć: Jak spędzasz wolny czas, kiedy jesteś poza Londynem?- To zależy.- Kosta zjechał ze skrzyżowania w cichą, wąską uliczkę.- W Nowym Jorku tylko wynajmuję mieszkanie, w Sydney niemieszkam sam, w Mediolanie przede wszystkim pracuję. W Sydney nie mieszkam sam." - powtórzyła w myślach Annis,zupełnie jakby z całej wypowiedzi dotarło do niej tylko to jednozdanie.A nawet jeśli, to jakie to może mieć dla mnie znaczenie,upomniała się w myślach.Owinęła się ciaśniej połami płaszcza.- Zimno? - zaniepokoił się.- Może włączę dodatkowe ogrzewanie?- Nie, nie trzeba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Mów mi Kosta.Nie Konstantin i nie pan Vitale,po prostu Kosta.Nie odpowiedziała.- Wszyscy tak do mnie mówią - przekonywał ją.- Tutaj wLondynie, w biurze w Mediolanie, w Nowym Jorku.Nawet mójprawnik nie zwraca się do mnie inaczej, a jego na pewno nie możnaposądzić o brak profesjonalizmu.Spójrz tylko na rachunki, jakie mi comiesiąc przysyła!- Niech ci będzie, poddaję się! - zawołała i jakby na próbę, dodała: -Kosta.- Sama widzisz, że to nie było aż tak trudne.Mam rację? - I spojrzałna nią z uśmiechem.Jego oczy były jak zielone liście rozświetlonesłońcem.W piątkowy wieczór Annis ledwie trzymała się na nogach.Przysiadłana chwilę za biurkiem i podparła głowę, chcąc pozbierać myśli.Konstantin wrócił właśnie z jakiegoś spotkania.- Na dzisiaj wystarczy - oświadczył, zdejmując z wieszaka jejpłaszcz.- Odwiozę cię do domu.- Nie, nie - zaprotestowała słabo.- Nie chcę nawet słyszeć słowa sprzeciwu.Jesteś wykończona.Annis uśmiechnęła się, słysząc tak zdecydowany głos, ale tym razemnie protestowała.Usiadła wygodniej w fotelu i przeciągnęła sięswobodnie.Jej ciemne, proste włosy opadły do tyłu, odsłaniając śladblizny na czole.- Co to takiego? - Konstantin zrobił kilka kroków w jej kierunku ipochylił się nad nią.Annis, spłoszona, poderwała się z miejsca i gwałtownym ruchem rękizaczesała włosy na czoło.Za pózno.- To jakaś dawna rana? Pozwól, że zobaczę.Wziął delikatnie jej twarz w obie dłonie.Starała się wyrwać, alepowstrzymał ją spojrzeniem.Powoli, ostrożnie odgarnął włosy zczoła.Jego palce były tak delikatne, że Annis niemal nie czuła ichdotyku.Przymknęła oczy.- Jak to się stało? Wyrwała się i odwróciła wzrok.- To dawna historia.Nie próbował ponownie jej dotknąć, ale nie spuszczał z niej wzroku,jakby nie chcąc uronić ani słowa z tego, co usłyszy.- To widzę.Ale jak do tego doszło?Zignorowała pytanie i zajęła się układaniem papierów na biurku.Zupełnie jakby od tego miało zależeć czyjeś życie.Przytrzymał jej dłonie, próbując zmusić ją, by na niego spojrzała.- Jak? - powtórzył.- Czy ktoś cię zranił?Annis przełknęła ślinę.- Spadłam z konia - wyszeptała, jakby wspomnienie tamtego zdarzenianadal było dla niej bolesne.Kosta nie odezwał się.Po chwili delikatnie, by jej nie spłoszyć,opuszkami palców dotknął blizny na czole, niczym lekarzsprawdzający stan rany.- Musiało boleć - usłyszała jego zmieniony głos.- Nie tak bardzo - szepnęła.- Na początku szok sprawił, że prawienie czułam bólu.Pózniej dostawałam jakieś środki. Jej twarz jest potwornie zeszpecona.Nie mogę na nią patrzeć!" - jakecho powróciły przypadkiem usłyszane słowa matki. Jej twarz jestpotwornie zeszpecona".Annis skrzywiła się boleśnie.- Ile miałaś wtedy lat? - zapytał Kosta tak cicho, że ledwie gousłyszała.- Dziewięć, może dziesięć.Nie pamiętam już dobrze.To byłodawno.- I po tylu latach nadal nie potrafisz zapomnieć o tej niewielkiejbliznie na czole? - Był zszokowany. Jej twarz jest potwornie zeszpecona.zeszpecona.zeszpecona.".- Nie jest taka niewielka.- Wciągnęła głęboko powietrze.- Poza tymona.- Ona.co?- Nic.- Przestań, nie rób tego.- poprosił.- Nie robić.czego? - zaperzyła się.- Nie zachowuj się jak gąbka.Nie nasiąkaj tym wszystkim, cousłyszysz, tak jak ostatnio, w domu twego ojca.Obserwowałem cięwtedy.Przełknęła ślinę.- Nigdy nie okazujesz swoich uczuć, wszystko zamykasz w sobie.Nierób tego.Annis zamarła.Rzeczywiście, musiał być doskonałym obserwatorem.Co jeszcze o niej wiedział? Spojrzała w jego twarz, ale nie potrafiła zniej nic wyczytać.Jego oczy były jak zwykle ciemnozielone.- To nie ma sensu, wiesz o tym.I co najważniejsze, nie pozwalasznikomu się do siebie zbliżyć.- Muszę już iść - powiedziała, jakby nie słysząc jego ostatnich słów.- W takim razie odwiozę cię.Któregoś dnia.opowiesz mi owszystkim.I wcale nie zabrzmiało to jak grozba.Raczej jak obietnica.Wyszli w milczeniu, nie patrząc na siebie, każde zajęte swoimimyślami.Kosta otworzył przed nią drzwiczki samochodu.W środku pachniałomęską wodą toaletową.Annis zapięła pasy.- Zastanawiam się nad twoim trybem życia - zagadnęła po chwili.-Czy w każdym porcie" masz samochód? Zgadłam?- Nie.Tak jak nie w każdym mam dziewczynę, jeśli takie miało byćtwoje następne pytanie.- Nie trafiłeś.- Wcale się nie speszyła.- Następne pytanie miałobrzmieć: Jak spędzasz wolny czas, kiedy jesteś poza Londynem?- To zależy.- Kosta zjechał ze skrzyżowania w cichą, wąską uliczkę.- W Nowym Jorku tylko wynajmuję mieszkanie, w Sydney niemieszkam sam, w Mediolanie przede wszystkim pracuję. W Sydney nie mieszkam sam." - powtórzyła w myślach Annis,zupełnie jakby z całej wypowiedzi dotarło do niej tylko to jednozdanie.A nawet jeśli, to jakie to może mieć dla mnie znaczenie,upomniała się w myślach.Owinęła się ciaśniej połami płaszcza.- Zimno? - zaniepokoił się.- Może włączę dodatkowe ogrzewanie?- Nie, nie trzeba [ Pobierz całość w formacie PDF ]