[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozstanie z nim będzie straszliwą torturą.Ale ludzie głodują,umierają, trzeba ich z tego koszmaru wyratować.Tonina musi iść sama,bez dziecka, bo nie może go narażać na takie niebezpieczeństwo.No imusi się spieszyć.Droga daleka: z powrotem do doliny Anahuac, przezrówninę do miejscowości Amecameca, gdzie jak mówił handlarzbębnami, u podnóża Białej Niewiasty znajdują się święte jaskinie.Czarodziejska moc jaskiń i czerwonego kwiatu podpowiedzą jej wtedy,co robić, dadzą jej siłę, a być może zaprowadzą ją wprost do ojca.Jeśli zdołam uratować Cheveya i przyprowadzić go tutaj.Ale co będzie, jeśli spotka Kaana? Ta możliwość równocześnieprzerażała ją i napawała radością.Ale mniejsza z tym.Przede wszystkimtrzeba ratować lud.Tonina postanowiła ruszać przed świtem.Wymknie się zobozowiska, gdy wszyscy jeszcze będą spali.Wiedziała, że Ixchel iH'meen zatroszczą się o dziecko.Będzie miało wszelką opiekę, a o to, bynie było głodne, zadbają inne karmiące matki.Usłyszała jakieś krzyki, hałasy, tupot przebiegających ludzi.Wyszłaz szałasu, a gdy zobaczyła powód zamieszania, zmartwiała.Kaan!Wynurzył się z lasu.Przed nim szło trzech mężczyzn, w którychwymierzył grot swojej włóczni.Na ramionach niósł zakrwawionąmartwą pumę.Trzech mężczyzn rozpoznano jako dwóch braci i ich wuja, którzydołączyli do grupy w Cuauhnahuac.Dwaj nieśli toboły Kaana, jeden zaśjego opończę.Szli, potykając się, bo Kaan popędzał ich ostrzem włóczni.Usta mieli pomazane krwią.Wkroczywszy na centralny plac obozowiska, Kaan zdjął z ramionmartwą pumę i rzucił ją u stóp Ixchel, a następnie bez słowa minąłzdumione towarzystwo, podszedł do Toniny i wziął ją w ramiona.- Myślałem, że już cię nie odnajdę - wymruczał w jej włosy.- Kaanie! - wyszeptała.Puścił ją i zwrócił się do Ixchel:- Niech ci bogowie błogosławią, czcigodna pani.- Cieszę się, że cię widzę, szlachetny Tenochu - rzekła z przejęciem.- Ci mężczyzni upolowali pumę.Nakryłem ich, jak próbowali jązjeść w ukryciu przed resztą grupy.Kot był już częściowo wypatroszony.Jednooki z pomocą dwóchinnych ludzi odciągnęli zwierzę, aby je oprawić do końca i upiec.- Jedli na surowo, aby nie zdradził ich ogień i woń pieczonegomięsa.- Popatrzył na trzech mężczyzn z pogardą.Chcieli w ukryciuzjeść całe mięso.Złoczyńcy klęczeli z pochylonymi głowami.Wokół gromadził sięwrogi tłum, samosąd wisiał w powietrzu.- Zjedli, odejmując dzieciom od ust - wyszeptała Ixchel ze zgrozą.- Co mam z nimi uczynić, czcigodna pani?Ixchel popatrzyła po twarzach zgromadzonych - blade, zapadniętepoliczki, udręczone spojrzenia - i powiedziała:- Oddajcie ich do dyspozycji matek.Niech one postanowią, jak ichukarać.Kaan pokiwał głową ze zrozumieniem.- Niech tak będzie - rzekł, a przez tłum przepchnęły się kobiety,matki umierających z głodu dzieci, i chwyciły trzech winowajców zakarki.Ci błagali o litość, gdy ich ciągnięto na miejsce kazni.Nieliczni ztłumu poszli, by być świadkami egzekucji, ale większość pozostała,napawając oczy odzyskanym bohaterem.Nie miał na sobie opończy, a jego szerokie bary i pierś umazanebyły krwią niesionej pumy.Przedstawiał sobą obraz zdrowia i siły.Wyglądał jak bóstwo.Gdy przemówił, jego głos rozległ się donośnie irozkazująco.- W tamtych lasach są jelenie, czcigodna Ixchel - rzekł, wskazująckierunek, skąd przybył.- Jutro zorganizuję polowanie.Wkrótce twój ludnaje się do syta.Zebrani wybuchnęli aplauzem, po policzkach kobiet popłynęły łzywdzięczności.Kaan podszedł do Toniny i spojrzał jej głęboko w oczy.- Tak się o ciebie martwiłem - powiedział takim tonem, jakby byli wtym lesie sami we dwoje - gdy usłyszałem, że przez te góry wędrujegromada pielgrzymów na skraju śmierci głodowej.- Wziął ją zaramiona.- Wszystko u ciebie w porządku?- Tak - odparła, zatopiona w jego oczach, zahipnotyzowana jegobliskością.Czy to jawa czy sen?- A dziecko zdrowe?Wzięła go za rękę i zaprowadziła do szałasu.Odsunęła zasłonę zeskóry jelenia, by mógł zajrzeć do środka.- To chłopiec - powiedziała bez tchu.Spomiędzy drzew dobiegły wrzaski, ale równie dobrze mogłyrozlegać się na księżycu, tak mało obchodziły Kaana i Toninę.- Jest śliczny - szepnął Kaan.- Jak mamusia.Uśmiechnęła się, on tymczasem spoważniał.- To nie jest dziecko Turkusowego Dymu.Wrzaski na zewnątrz nasiliły się, uderzyły w niebo i odbiły echemod pobliskich szczytów.Matki głodujących dzieci obdzierały ze skórytrzech mężczyzn, którzy nie chcieli się podzielić pożywieniem.Tonina spojrzała na niego z ukosa:- Ojcem jest ktoś inny.Ale nieślubne dzieci są wszędzie otoczonepogardą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Rozstanie z nim będzie straszliwą torturą.Ale ludzie głodują,umierają, trzeba ich z tego koszmaru wyratować.Tonina musi iść sama,bez dziecka, bo nie może go narażać na takie niebezpieczeństwo.No imusi się spieszyć.Droga daleka: z powrotem do doliny Anahuac, przezrówninę do miejscowości Amecameca, gdzie jak mówił handlarzbębnami, u podnóża Białej Niewiasty znajdują się święte jaskinie.Czarodziejska moc jaskiń i czerwonego kwiatu podpowiedzą jej wtedy,co robić, dadzą jej siłę, a być może zaprowadzą ją wprost do ojca.Jeśli zdołam uratować Cheveya i przyprowadzić go tutaj.Ale co będzie, jeśli spotka Kaana? Ta możliwość równocześnieprzerażała ją i napawała radością.Ale mniejsza z tym.Przede wszystkimtrzeba ratować lud.Tonina postanowiła ruszać przed świtem.Wymknie się zobozowiska, gdy wszyscy jeszcze będą spali.Wiedziała, że Ixchel iH'meen zatroszczą się o dziecko.Będzie miało wszelką opiekę, a o to, bynie było głodne, zadbają inne karmiące matki.Usłyszała jakieś krzyki, hałasy, tupot przebiegających ludzi.Wyszłaz szałasu, a gdy zobaczyła powód zamieszania, zmartwiała.Kaan!Wynurzył się z lasu.Przed nim szło trzech mężczyzn, w którychwymierzył grot swojej włóczni.Na ramionach niósł zakrwawionąmartwą pumę.Trzech mężczyzn rozpoznano jako dwóch braci i ich wuja, którzydołączyli do grupy w Cuauhnahuac.Dwaj nieśli toboły Kaana, jeden zaśjego opończę.Szli, potykając się, bo Kaan popędzał ich ostrzem włóczni.Usta mieli pomazane krwią.Wkroczywszy na centralny plac obozowiska, Kaan zdjął z ramionmartwą pumę i rzucił ją u stóp Ixchel, a następnie bez słowa minąłzdumione towarzystwo, podszedł do Toniny i wziął ją w ramiona.- Myślałem, że już cię nie odnajdę - wymruczał w jej włosy.- Kaanie! - wyszeptała.Puścił ją i zwrócił się do Ixchel:- Niech ci bogowie błogosławią, czcigodna pani.- Cieszę się, że cię widzę, szlachetny Tenochu - rzekła z przejęciem.- Ci mężczyzni upolowali pumę.Nakryłem ich, jak próbowali jązjeść w ukryciu przed resztą grupy.Kot był już częściowo wypatroszony.Jednooki z pomocą dwóchinnych ludzi odciągnęli zwierzę, aby je oprawić do końca i upiec.- Jedli na surowo, aby nie zdradził ich ogień i woń pieczonegomięsa.- Popatrzył na trzech mężczyzn z pogardą.Chcieli w ukryciuzjeść całe mięso.Złoczyńcy klęczeli z pochylonymi głowami.Wokół gromadził sięwrogi tłum, samosąd wisiał w powietrzu.- Zjedli, odejmując dzieciom od ust - wyszeptała Ixchel ze zgrozą.- Co mam z nimi uczynić, czcigodna pani?Ixchel popatrzyła po twarzach zgromadzonych - blade, zapadniętepoliczki, udręczone spojrzenia - i powiedziała:- Oddajcie ich do dyspozycji matek.Niech one postanowią, jak ichukarać.Kaan pokiwał głową ze zrozumieniem.- Niech tak będzie - rzekł, a przez tłum przepchnęły się kobiety,matki umierających z głodu dzieci, i chwyciły trzech winowajców zakarki.Ci błagali o litość, gdy ich ciągnięto na miejsce kazni.Nieliczni ztłumu poszli, by być świadkami egzekucji, ale większość pozostała,napawając oczy odzyskanym bohaterem.Nie miał na sobie opończy, a jego szerokie bary i pierś umazanebyły krwią niesionej pumy.Przedstawiał sobą obraz zdrowia i siły.Wyglądał jak bóstwo.Gdy przemówił, jego głos rozległ się donośnie irozkazująco.- W tamtych lasach są jelenie, czcigodna Ixchel - rzekł, wskazująckierunek, skąd przybył.- Jutro zorganizuję polowanie.Wkrótce twój ludnaje się do syta.Zebrani wybuchnęli aplauzem, po policzkach kobiet popłynęły łzywdzięczności.Kaan podszedł do Toniny i spojrzał jej głęboko w oczy.- Tak się o ciebie martwiłem - powiedział takim tonem, jakby byli wtym lesie sami we dwoje - gdy usłyszałem, że przez te góry wędrujegromada pielgrzymów na skraju śmierci głodowej.- Wziął ją zaramiona.- Wszystko u ciebie w porządku?- Tak - odparła, zatopiona w jego oczach, zahipnotyzowana jegobliskością.Czy to jawa czy sen?- A dziecko zdrowe?Wzięła go za rękę i zaprowadziła do szałasu.Odsunęła zasłonę zeskóry jelenia, by mógł zajrzeć do środka.- To chłopiec - powiedziała bez tchu.Spomiędzy drzew dobiegły wrzaski, ale równie dobrze mogłyrozlegać się na księżycu, tak mało obchodziły Kaana i Toninę.- Jest śliczny - szepnął Kaan.- Jak mamusia.Uśmiechnęła się, on tymczasem spoważniał.- To nie jest dziecko Turkusowego Dymu.Wrzaski na zewnątrz nasiliły się, uderzyły w niebo i odbiły echemod pobliskich szczytów.Matki głodujących dzieci obdzierały ze skórytrzech mężczyzn, którzy nie chcieli się podzielić pożywieniem.Tonina spojrzała na niego z ukosa:- Ojcem jest ktoś inny.Ale nieślubne dzieci są wszędzie otoczonepogardą [ Pobierz całość w formacie PDF ]