[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kreci korytarz wydłużał się i szedł w górę.Teraz już byłamzupełnie pewna, że wyjdę, i zaczęłam zastanawiać się, co zrobiępotem.Melancholijnie pogodziłam się z tym, że pracę w Daniistraciłam bezpowrotnie i nie mam tam po co jechać.Porzucanie nie ukończonych rysunków na krótko przedterminem i niknięcie z oczu współpracowników i szefa nigdzienie jest dobrze widziane, a tym bardziej w tym upiorniesolidnym, porządnym kraju.Pozostawiony tam mój dobytekniewątpliwie zabezpieczyła Alicja i to mi już nie zginie.Trzebasię będzie jakoś z nią porozumieć… Trzeba będzie ukraść temubucefałowi moje dokumenty, bo jeszcze mi tylko tego brakuje,żeby za brak paszportu wsadziły mnie do mamra ojczystewładze.Do cichej celi w Białołęce jakoś zupełnie straciłamserce i nie wydawała mi się już szczytem marzeń.Nie, dziękujębardzo, żadnych cel!!!…Na samym końcu moich rozmyślań, w czarnej głębiwykopywanego korytarza, świeciła mi jak gwiazda nafirmamencie słodka chwila powrotu do Polski.Tam był mójdom, tam była moja SUCHA pościel, tam była moja własnawanna w łazience, tam była ukochana, prawdziwa, polskamilicja, tam czekała na mnie, czy może płakała już po mnie, cojakiś czas dając na mszę za moją duszę, cała moja rodzina, tamczekał Diabeł…Tu moje rzewne rozmyślania urywały się nagle.Nie, to niebył temat stosowny jako rozrywka w czarnej jamie.Z Diabłemnie było dobrze…Za długo mnie tam nie było, za długo plątałam się po innychkrajach.Nie miałam już rozeznania terenu na miejscu, wWarszawie, a rzadkie i nieco dziwne listy raczej wzmagaływątpliwości zamiast je rozpraszać.Od długiego czasu coś siępsuło, nie pozwalając się naprawiać i prawdę mówiąc mójostatni wyjazd był ucieczką od niego.To już nie był ten samczłowiek co niegdyś.Zmienił się i do reszty przestałam gorozumieć.Czasami wydawało mi się, że jeszcze mu na mniezależy, czasami zaś robił, co mógł, żeby mnie do siebiezniechęcić.Doprawdy, dziwne rzeczy robił… Niekiedy miałamwrażenie, że kwitnące między nami uczucia bardziejprzypominają nienawiść niż cokolwiek innego.Uporczywiewmawiałam w siebie, że się mylę, że jednak on mnie kochajakoś tam po swojemu i że nie powinnam się czepiaćdrobiazgów.Drobiazgi gromadziły się w olbrzymią piramidę…Pchały mi się do głowy rozmaite przypuszczenia ipodejrzenia, które z wysiłkiem sama odrzucałam, bo były zbytokropne, i nie życzyłam sobie, żeby były prawdziwe.Jak każdazwyczajna, głupia kobieta hodowałam na dnie serca nadzieję.Wszelkimi siłami pragnęłam, żeby owe głupie podejrzeniaokazały się wyłącznie wytworem mojej zwyrodniałej imaginacjii tym bardziej teraz, wykopując się na świat ześredniowiecznych kazamatów, rozpaczliwie chciałamugruntować w sobie pewność, że tam czeka na mnie niezakamieniały wróg, ale kochający i ukochany mężczyzna,najbliższy człowiek, któremu będę mogła wypłakać wkamizelkę cały ten ponury koszmar.Na samą myśl, że tegoczłowieka już nie ma, opadłyby mi teraz ręce.Nie, nie mogłamsobie na to pozwolić! Żadnych podejrzeń i wątpliwości.Wierzyć w Diabła i koniec!Z sił fizycznych opadałam coraz wyraźniej, ale szalejąca wmojej duszy furia nie ulegała zmniejszeniu.Furia dziubała zamnie wilgotną ziemię pagórka i ciągnęła naładowaną plandekę.Furia deptała i ubijała, rozsypując w miarę możności równo pocałym pomieszczeniu.Furia odwalała za mnie gigantycznąpracę.Przez całe życie nienawidziłam czegoś takiego.Miałamśmiertelną awersję do ciasnych, ciemnych korytarzy i doprzebywania pod ziemią.Nie znosiłam czołgania się iprzeciskania przez jakieś idiotyczne, podziemne przejścia.Iwłaśnie coś takiego musiało stać się moim udziałem!Dziko zacięta, w szale, we wściekłym uporze, z zaciśniętymizębami i nienawiścią w sercu, dusząc się i opływając potem,pchałam się coraz dalej i dalej, rozpaczliwym wysiłkiemwyłażąc z tego grobu na wolność.Nie zastanawiałam się nadtym, że właściwie robię coś, co jest zupełnie niemożliwe.Niedopuszczałam do siebie zwątpienia w rezultaty.Wykluczałammyśl, że mogłabym natrafić na jakąś przeszkodę nie dopokonania, że mogłoby mi się w końcu nie udać.Zaniechałamsnucia planów na później, żeby nie uroczyć.Wszelkimi siłamistarałam się nie widzieć warunków, w jakich żyłam, hamowaćwstręt, hamować niecierpliwość i nie myśleć! Nie myśleć! Niemyśleć!!!…Korytarz wydłużał się coraz bardziej.Poziom podłogi wcałym lochu podniósł mi się o metr ze spadkiem w kierunkudziury.Pod przeciwległą ścianą leżał potworny zwał i takiesame zwały zaczynały rosnąć już przy pozostałych ścianach.Barykadująca drzwi kupa kamieni zmniejszała kubaturę.Wyraźnie zanosiło się na to, że niedługo znajdę się pod samymzwornikiem.Kontakty z cieciem ograniczałam coraz bardziej.Wczołganiu się dochodziłam wprawdzie do perfekcji, ale wciążjeszcze był to sposób poruszania się niedostatecznie szybki, aza to dostatecznie uciążliwy, żebym nie miała ochoty miotać siębez potrzeby wzdłuż dusznej kichy.Odzywałam się do niego jużnie co drugi dzień, a co trzeci, żądając przy tym, żebysamodzielnie wytrząsał z koszyka chleb, butelkę i papierosy.Twierdziłam, że jestem zmęczona i nie chce mi się ruszyć zmiejsca, co nawet niezbyt mijało się z prawdą.Popoczątkowych protestach zaczął przywiązywać drugi sznurekdo dna koszyka i w razie potrzeby przewracał go do górynogami.Plastykowych butelek miał widać duży zapas, bozgadzał się odbierać je ode mnie hurtem.Nie poprzestając na uciążliwych dla obsługi grymasach,dowiadywałam się też starannie o poczynania szefa.Wyjeżdżałbardzo często, czasem na jeden dzień, a czasem na kilka.Ciećwyznał mi nawet, że w ogóle tak długi pobyt zwierzchnika wzamku jest spowodowany wyłącznie moją obecnością,poprzednio bowiem nie widywano go tu całymi miesiącami.Skorupy z dzbanków pokruszyły mi się na drobne kawałki imusiałam uzyskać nowe narzędzie do kopania.Narzędzie niemogło budzić podejrzeń.Zażądałam znów rozmowy z szefem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Kreci korytarz wydłużał się i szedł w górę.Teraz już byłamzupełnie pewna, że wyjdę, i zaczęłam zastanawiać się, co zrobiępotem.Melancholijnie pogodziłam się z tym, że pracę w Daniistraciłam bezpowrotnie i nie mam tam po co jechać.Porzucanie nie ukończonych rysunków na krótko przedterminem i niknięcie z oczu współpracowników i szefa nigdzienie jest dobrze widziane, a tym bardziej w tym upiorniesolidnym, porządnym kraju.Pozostawiony tam mój dobytekniewątpliwie zabezpieczyła Alicja i to mi już nie zginie.Trzebasię będzie jakoś z nią porozumieć… Trzeba będzie ukraść temubucefałowi moje dokumenty, bo jeszcze mi tylko tego brakuje,żeby za brak paszportu wsadziły mnie do mamra ojczystewładze.Do cichej celi w Białołęce jakoś zupełnie straciłamserce i nie wydawała mi się już szczytem marzeń.Nie, dziękujębardzo, żadnych cel!!!…Na samym końcu moich rozmyślań, w czarnej głębiwykopywanego korytarza, świeciła mi jak gwiazda nafirmamencie słodka chwila powrotu do Polski.Tam był mójdom, tam była moja SUCHA pościel, tam była moja własnawanna w łazience, tam była ukochana, prawdziwa, polskamilicja, tam czekała na mnie, czy może płakała już po mnie, cojakiś czas dając na mszę za moją duszę, cała moja rodzina, tamczekał Diabeł…Tu moje rzewne rozmyślania urywały się nagle.Nie, to niebył temat stosowny jako rozrywka w czarnej jamie.Z Diabłemnie było dobrze…Za długo mnie tam nie było, za długo plątałam się po innychkrajach.Nie miałam już rozeznania terenu na miejscu, wWarszawie, a rzadkie i nieco dziwne listy raczej wzmagaływątpliwości zamiast je rozpraszać.Od długiego czasu coś siępsuło, nie pozwalając się naprawiać i prawdę mówiąc mójostatni wyjazd był ucieczką od niego.To już nie był ten samczłowiek co niegdyś.Zmienił się i do reszty przestałam gorozumieć.Czasami wydawało mi się, że jeszcze mu na mniezależy, czasami zaś robił, co mógł, żeby mnie do siebiezniechęcić.Doprawdy, dziwne rzeczy robił… Niekiedy miałamwrażenie, że kwitnące między nami uczucia bardziejprzypominają nienawiść niż cokolwiek innego.Uporczywiewmawiałam w siebie, że się mylę, że jednak on mnie kochajakoś tam po swojemu i że nie powinnam się czepiaćdrobiazgów.Drobiazgi gromadziły się w olbrzymią piramidę…Pchały mi się do głowy rozmaite przypuszczenia ipodejrzenia, które z wysiłkiem sama odrzucałam, bo były zbytokropne, i nie życzyłam sobie, żeby były prawdziwe.Jak każdazwyczajna, głupia kobieta hodowałam na dnie serca nadzieję.Wszelkimi siłami pragnęłam, żeby owe głupie podejrzeniaokazały się wyłącznie wytworem mojej zwyrodniałej imaginacjii tym bardziej teraz, wykopując się na świat ześredniowiecznych kazamatów, rozpaczliwie chciałamugruntować w sobie pewność, że tam czeka na mnie niezakamieniały wróg, ale kochający i ukochany mężczyzna,najbliższy człowiek, któremu będę mogła wypłakać wkamizelkę cały ten ponury koszmar.Na samą myśl, że tegoczłowieka już nie ma, opadłyby mi teraz ręce.Nie, nie mogłamsobie na to pozwolić! Żadnych podejrzeń i wątpliwości.Wierzyć w Diabła i koniec!Z sił fizycznych opadałam coraz wyraźniej, ale szalejąca wmojej duszy furia nie ulegała zmniejszeniu.Furia dziubała zamnie wilgotną ziemię pagórka i ciągnęła naładowaną plandekę.Furia deptała i ubijała, rozsypując w miarę możności równo pocałym pomieszczeniu.Furia odwalała za mnie gigantycznąpracę.Przez całe życie nienawidziłam czegoś takiego.Miałamśmiertelną awersję do ciasnych, ciemnych korytarzy i doprzebywania pod ziemią.Nie znosiłam czołgania się iprzeciskania przez jakieś idiotyczne, podziemne przejścia.Iwłaśnie coś takiego musiało stać się moim udziałem!Dziko zacięta, w szale, we wściekłym uporze, z zaciśniętymizębami i nienawiścią w sercu, dusząc się i opływając potem,pchałam się coraz dalej i dalej, rozpaczliwym wysiłkiemwyłażąc z tego grobu na wolność.Nie zastanawiałam się nadtym, że właściwie robię coś, co jest zupełnie niemożliwe.Niedopuszczałam do siebie zwątpienia w rezultaty.Wykluczałammyśl, że mogłabym natrafić na jakąś przeszkodę nie dopokonania, że mogłoby mi się w końcu nie udać.Zaniechałamsnucia planów na później, żeby nie uroczyć.Wszelkimi siłamistarałam się nie widzieć warunków, w jakich żyłam, hamowaćwstręt, hamować niecierpliwość i nie myśleć! Nie myśleć! Niemyśleć!!!…Korytarz wydłużał się coraz bardziej.Poziom podłogi wcałym lochu podniósł mi się o metr ze spadkiem w kierunkudziury.Pod przeciwległą ścianą leżał potworny zwał i takiesame zwały zaczynały rosnąć już przy pozostałych ścianach.Barykadująca drzwi kupa kamieni zmniejszała kubaturę.Wyraźnie zanosiło się na to, że niedługo znajdę się pod samymzwornikiem.Kontakty z cieciem ograniczałam coraz bardziej.Wczołganiu się dochodziłam wprawdzie do perfekcji, ale wciążjeszcze był to sposób poruszania się niedostatecznie szybki, aza to dostatecznie uciążliwy, żebym nie miała ochoty miotać siębez potrzeby wzdłuż dusznej kichy.Odzywałam się do niego jużnie co drugi dzień, a co trzeci, żądając przy tym, żebysamodzielnie wytrząsał z koszyka chleb, butelkę i papierosy.Twierdziłam, że jestem zmęczona i nie chce mi się ruszyć zmiejsca, co nawet niezbyt mijało się z prawdą.Popoczątkowych protestach zaczął przywiązywać drugi sznurekdo dna koszyka i w razie potrzeby przewracał go do górynogami.Plastykowych butelek miał widać duży zapas, bozgadzał się odbierać je ode mnie hurtem.Nie poprzestając na uciążliwych dla obsługi grymasach,dowiadywałam się też starannie o poczynania szefa.Wyjeżdżałbardzo często, czasem na jeden dzień, a czasem na kilka.Ciećwyznał mi nawet, że w ogóle tak długi pobyt zwierzchnika wzamku jest spowodowany wyłącznie moją obecnością,poprzednio bowiem nie widywano go tu całymi miesiącami.Skorupy z dzbanków pokruszyły mi się na drobne kawałki imusiałam uzyskać nowe narzędzie do kopania.Narzędzie niemogło budzić podejrzeń.Zażądałam znów rozmowy z szefem [ Pobierz całość w formacie PDF ]