[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marianne super.Pózniej napiszę więcej.Przechodzi mi przez myśl, że relacjonuję całą tę wizytę jakoznacznie bardziej udaną, niż jest naprawdę.Nagle zadaję sobie pytanie,co chcę w ten sposób udowodnić.W tym momencie przychodziwiadomość od Belindy: Wow, czad! Zrób jej zdjęcie!.Nie ma szans, myślę i chowam telefon z powrotem do torby.Zaczynamy powoli wspinać się po schodach, a Marianne kontynuujeswój płynny, kompetentny wykład.Mówi, że kiedy powstawałomuzeum, nie tylko wielu krytyków sztuki, ale też wielu artystówprotestowało przeciwko projektowi Wrighta, twierdząc, że zaokrągloneściany i nisze nie pozwolą odpowiednio zaprezentować ich dzieł.Jajednak, podobnie jak wtedy, gdy czytałyśmy gazetę, nie jestem w staniew pełni skupić się na jej słowach ani na eksponatach, gdyż rozpraszamnie brzmienie jej głosu i widok jej rozpromienionej twarzy, kiedy mipokazuje swoje ulubione obrazy Chagalla czy Picassa.Kiedy dochodzimy do ostatniego poziomu, Marianne mówi: Wiesz, co jest w tym wszystkim najdziwniejsze? Nie odpowiadam z nadzieją, że wreszcie usłyszę coś, co będziemiało dla mnie znaczenie.Marianne spogląda na mnie, a potem w dół, na westybul. Stałam kiedyś o, tutaj.Dokładnie w tym miejscu.I myślałam otobie.Zastanawiałam się, gdzie jesteś.I czy jesteś szczęśliwa.Nie potrafię powstrzymać ciepłego drżenia w sercu, ale niepozwalam, żeby jej słowa zmieniły moje podejście.Mówię więc tylko: No to teraz już wiesz. Tak odpowiada Marianne. Teraz wiem.*Wypogodziło się, a ulice nabrzmiały tłumem.Wychodzimy zpowrotem na chodnik.Zdejmuję bluzę i zawiązuję ją w pasie, a potemruszamy Piątą Aleją.Przystajemy na chwilę na schodach przed Met,przyglądając się ludziom, a potem spacerujemy chodnikiem w stronęcienistego Central Parku, aż dochodzimy do hotelu Plaza, w którymmieszkała Eloiza7.Przechodzimy przez ulicę na wysokości wielkiegosklepu z zabawkami FAO Schwartz i ruszamy dalej Madison Avenue,aż, zgodnie z przewidywaniami Petera, dochodzimy do Barneys. Lubisz łazić po sklepach? pyta Marianne. Aha odpowiadam, chociaż tak naprawdę nie cierpię zakupów.Po pierwsze, nigdy w niczym dobrze nie wyglądam, albo raczej: wewszystkim przypominam dziesięciolatkę.Ewentualnie chłopca.Podrugie, nie jesteśmy bogaci, przez co takie wypady są zazwyczajfrustrujące i sprawiają, że czuję się niezręcznie.A po trzecie, milion razybardziej wolałabym wydać pieniądze na muzykę z iTunes, nuty albobilety na jakiś koncert niż na ciuchy.Ale wiem, że ona spodziewa sięinnej odpowiedzi, więc kiwam głową i posyłam jej uśmiech podtytułem: a która dziewczyna nie lubi?.Marianne, widząc to, uśmiecha się od ucha do ucha.Wchodzimy dośrodka, mijamy ochronę, konsjerża oraz witrynę pełną torebek, którewyglądają, jakby były z plastiku, i są oznaczone logo, którego nierozpoznaję.Podchodzimy do dużych szklanych gablotek z biżuterią.Widać, że Marianne zna to miejsce na pamięć, bo biega z kąta w kąt,pokazując mi rzeczy od swoich ulubionych projektantów: JamiegoWolfa, Irene Neuwirth, Marka Davisa.Bla, bla, bla.Kiwam głową, zastanawiając się, czy te błyskotki są warte kilkaset,czy kilka tysięcy dolarów.Nie żeby to miało znaczenie dla kogoś, kogona nie nie stać.Obejrzawszy gabloty, idziemy dalej w głąb sali, mijającwystawę torebek o egzotycznych nazwach, które nie wiadomo jakwymawiać: Balenciaga, Nina Ricci, Givenchy.Marianne zatrzymuje sięna chwilę i zdejmuje z wieszaka szarą torbę Balenciagi.Zarzuca ją naramię i przegląda się w przymocowanym do kolumny lustrze. I jak? pyta, marszcząc brwi. Nie jest przypadkiem za duża?Nie wiem, co powiedzieć, więc przytakuję: Yhm.Tak.Całkiem spora.Marianne kiwa głową i odwiesza torbę, po czym prowadzi mnie doruchomych schodów i wjeżdżamy kilka poziomów wyżej, na piętropełne pięknie wyeksponowanych ubrań, z mnóstwem przestrzenipomiędzy wieszakami.Powoli przechadzamy się po pomieszczeniu, aMarianne zatrzymuje się co chwilę, żeby przeglądać spodnie, sukienki ibluzki, rzadko kiedy sprawdzając cenę na metce, jakby to nie miałożadnego znaczenia.Nagle wpadamy na elegancko, artystycznie przyodzianą kobietę odługich, gęstych włosach, która ściska Marianne i zewschodnioeuropejskim akcentem mówi: Właśnie miałam do ciebie dzwonić.Mam cudowną suknięGiambattisty Valli.Musisz ją przymierzyć.Szmaragdowa zieleń.Cudo.Naprawdę jakby uszyta specjalnie dla ciebie.Mam też kardigan L WrenScott, róż, ale nie tak mocny jak ten fuksjowy, który ci ostatniopokazywałam.Znajdziesz chwilę? Klientka z pierwszej właśnieodwołała wizytę, więc jestem wolna. Kobieta spogląda na mnie, aMarianne waha się przez moment, po czym dokonuje prezentacji: Och, przepraszam.Agnes, to jest Kirby. Po niezręcznej chwiliciszy dodaje: Kirby przyjechała z wizytą z St.Louis. Mglistość tegowyjaśnienia nie umyka mojej uwadze, a tymczasem Marianne mówidalej, już nieco pewniejszym tonem: Kirby, to jest Agnes.Zawdzięczam jej swój styl.Agnes parska śmiechem i woła: Nie wierz jej! Marianne ma własny styl od urodzenia. Mierzymnie wzrokiem od stóp do głów, ale w jej spojrzeniu nie madezaprobaty. Masz cudną figurę.Chodzisz w spódnicach? Tylko kiedy noszę szkolny mundurek odpowiadam. A pozatym głównie w dżinsach.Agnes oświadcza, że jeśli chodzi o dżinsy, jestem we właściwymmiejscu i że z radością poprosi swoją asystentkę, żeby zeszła na dół iczegoś dla mnie poszukała. Przymierzysz parę rzeczy? Pewnie odpowiada za mnie Marianne i już po chwili stoję wprzymierzalni w gabinecie Agnes, a obok leży sterta spodni oraz z tuzinmodnych bluzek z aplikacjami.Mam na sobie superobcisłe dżinsy JBrand i koturny od Prady.Dziewczyny z mojej szkoły umarłyby zzazdrości.Robię sobie fotkę w lustrze i wysyłam ją Belindzie: Jestem wBarneys.Całkiem jak w Plotkarze.Pstrykam jeszcze osobno zbliżeniesamych butów, a potem metki z ceną na pudełku.Pieprzone czterystapięćdziesiąt dolarów.Po kilku sekundach telefon zaczyna bzyczeć i na ekraniku wyświetlasię odpowiedz Belindy: Wow! Nie gadaj!!! Farciara!.Zaczynam odpisywać, gdy nagle słyszę, jak Agnes pyta Marianne,skąd mnie zna.Zamieram bez ruchu i wyciągam szyję w stronę drzwiprzymierzalni z nadzieją, że Marianne nie tylko powie Agnes prawdę,ale nawet powie jej to z dumą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Marianne super.Pózniej napiszę więcej.Przechodzi mi przez myśl, że relacjonuję całą tę wizytę jakoznacznie bardziej udaną, niż jest naprawdę.Nagle zadaję sobie pytanie,co chcę w ten sposób udowodnić.W tym momencie przychodziwiadomość od Belindy: Wow, czad! Zrób jej zdjęcie!.Nie ma szans, myślę i chowam telefon z powrotem do torby.Zaczynamy powoli wspinać się po schodach, a Marianne kontynuujeswój płynny, kompetentny wykład.Mówi, że kiedy powstawałomuzeum, nie tylko wielu krytyków sztuki, ale też wielu artystówprotestowało przeciwko projektowi Wrighta, twierdząc, że zaokrągloneściany i nisze nie pozwolą odpowiednio zaprezentować ich dzieł.Jajednak, podobnie jak wtedy, gdy czytałyśmy gazetę, nie jestem w staniew pełni skupić się na jej słowach ani na eksponatach, gdyż rozpraszamnie brzmienie jej głosu i widok jej rozpromienionej twarzy, kiedy mipokazuje swoje ulubione obrazy Chagalla czy Picassa.Kiedy dochodzimy do ostatniego poziomu, Marianne mówi: Wiesz, co jest w tym wszystkim najdziwniejsze? Nie odpowiadam z nadzieją, że wreszcie usłyszę coś, co będziemiało dla mnie znaczenie.Marianne spogląda na mnie, a potem w dół, na westybul. Stałam kiedyś o, tutaj.Dokładnie w tym miejscu.I myślałam otobie.Zastanawiałam się, gdzie jesteś.I czy jesteś szczęśliwa.Nie potrafię powstrzymać ciepłego drżenia w sercu, ale niepozwalam, żeby jej słowa zmieniły moje podejście.Mówię więc tylko: No to teraz już wiesz. Tak odpowiada Marianne. Teraz wiem.*Wypogodziło się, a ulice nabrzmiały tłumem.Wychodzimy zpowrotem na chodnik.Zdejmuję bluzę i zawiązuję ją w pasie, a potemruszamy Piątą Aleją.Przystajemy na chwilę na schodach przed Met,przyglądając się ludziom, a potem spacerujemy chodnikiem w stronęcienistego Central Parku, aż dochodzimy do hotelu Plaza, w którymmieszkała Eloiza7.Przechodzimy przez ulicę na wysokości wielkiegosklepu z zabawkami FAO Schwartz i ruszamy dalej Madison Avenue,aż, zgodnie z przewidywaniami Petera, dochodzimy do Barneys. Lubisz łazić po sklepach? pyta Marianne. Aha odpowiadam, chociaż tak naprawdę nie cierpię zakupów.Po pierwsze, nigdy w niczym dobrze nie wyglądam, albo raczej: wewszystkim przypominam dziesięciolatkę.Ewentualnie chłopca.Podrugie, nie jesteśmy bogaci, przez co takie wypady są zazwyczajfrustrujące i sprawiają, że czuję się niezręcznie.A po trzecie, milion razybardziej wolałabym wydać pieniądze na muzykę z iTunes, nuty albobilety na jakiś koncert niż na ciuchy.Ale wiem, że ona spodziewa sięinnej odpowiedzi, więc kiwam głową i posyłam jej uśmiech podtytułem: a która dziewczyna nie lubi?.Marianne, widząc to, uśmiecha się od ucha do ucha.Wchodzimy dośrodka, mijamy ochronę, konsjerża oraz witrynę pełną torebek, którewyglądają, jakby były z plastiku, i są oznaczone logo, którego nierozpoznaję.Podchodzimy do dużych szklanych gablotek z biżuterią.Widać, że Marianne zna to miejsce na pamięć, bo biega z kąta w kąt,pokazując mi rzeczy od swoich ulubionych projektantów: JamiegoWolfa, Irene Neuwirth, Marka Davisa.Bla, bla, bla.Kiwam głową, zastanawiając się, czy te błyskotki są warte kilkaset,czy kilka tysięcy dolarów.Nie żeby to miało znaczenie dla kogoś, kogona nie nie stać.Obejrzawszy gabloty, idziemy dalej w głąb sali, mijającwystawę torebek o egzotycznych nazwach, które nie wiadomo jakwymawiać: Balenciaga, Nina Ricci, Givenchy.Marianne zatrzymuje sięna chwilę i zdejmuje z wieszaka szarą torbę Balenciagi.Zarzuca ją naramię i przegląda się w przymocowanym do kolumny lustrze. I jak? pyta, marszcząc brwi. Nie jest przypadkiem za duża?Nie wiem, co powiedzieć, więc przytakuję: Yhm.Tak.Całkiem spora.Marianne kiwa głową i odwiesza torbę, po czym prowadzi mnie doruchomych schodów i wjeżdżamy kilka poziomów wyżej, na piętropełne pięknie wyeksponowanych ubrań, z mnóstwem przestrzenipomiędzy wieszakami.Powoli przechadzamy się po pomieszczeniu, aMarianne zatrzymuje się co chwilę, żeby przeglądać spodnie, sukienki ibluzki, rzadko kiedy sprawdzając cenę na metce, jakby to nie miałożadnego znaczenia.Nagle wpadamy na elegancko, artystycznie przyodzianą kobietę odługich, gęstych włosach, która ściska Marianne i zewschodnioeuropejskim akcentem mówi: Właśnie miałam do ciebie dzwonić.Mam cudowną suknięGiambattisty Valli.Musisz ją przymierzyć.Szmaragdowa zieleń.Cudo.Naprawdę jakby uszyta specjalnie dla ciebie.Mam też kardigan L WrenScott, róż, ale nie tak mocny jak ten fuksjowy, który ci ostatniopokazywałam.Znajdziesz chwilę? Klientka z pierwszej właśnieodwołała wizytę, więc jestem wolna. Kobieta spogląda na mnie, aMarianne waha się przez moment, po czym dokonuje prezentacji: Och, przepraszam.Agnes, to jest Kirby. Po niezręcznej chwiliciszy dodaje: Kirby przyjechała z wizytą z St.Louis. Mglistość tegowyjaśnienia nie umyka mojej uwadze, a tymczasem Marianne mówidalej, już nieco pewniejszym tonem: Kirby, to jest Agnes.Zawdzięczam jej swój styl.Agnes parska śmiechem i woła: Nie wierz jej! Marianne ma własny styl od urodzenia. Mierzymnie wzrokiem od stóp do głów, ale w jej spojrzeniu nie madezaprobaty. Masz cudną figurę.Chodzisz w spódnicach? Tylko kiedy noszę szkolny mundurek odpowiadam. A pozatym głównie w dżinsach.Agnes oświadcza, że jeśli chodzi o dżinsy, jestem we właściwymmiejscu i że z radością poprosi swoją asystentkę, żeby zeszła na dół iczegoś dla mnie poszukała. Przymierzysz parę rzeczy? Pewnie odpowiada za mnie Marianne i już po chwili stoję wprzymierzalni w gabinecie Agnes, a obok leży sterta spodni oraz z tuzinmodnych bluzek z aplikacjami.Mam na sobie superobcisłe dżinsy JBrand i koturny od Prady.Dziewczyny z mojej szkoły umarłyby zzazdrości.Robię sobie fotkę w lustrze i wysyłam ją Belindzie: Jestem wBarneys.Całkiem jak w Plotkarze.Pstrykam jeszcze osobno zbliżeniesamych butów, a potem metki z ceną na pudełku.Pieprzone czterystapięćdziesiąt dolarów.Po kilku sekundach telefon zaczyna bzyczeć i na ekraniku wyświetlasię odpowiedz Belindy: Wow! Nie gadaj!!! Farciara!.Zaczynam odpisywać, gdy nagle słyszę, jak Agnes pyta Marianne,skąd mnie zna.Zamieram bez ruchu i wyciągam szyję w stronę drzwiprzymierzalni z nadzieją, że Marianne nie tylko powie Agnes prawdę,ale nawet powie jej to z dumą [ Pobierz całość w formacie PDF ]