[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Oj, Vuku, Vuku, i ty, i ja wiemy, że tu nic nie pójdzie dobrze.Tu wszyscy tańczą wtakim tańcu, który wiruje wkoło i ciągle wraca w to samo miejsce.To zaklęty krąg.Inaczejnie umiemy.- Nie! Jesteś zbyt młoda i zbyt mądra, aby tak mówić!- Polaku, tu ludzie żyją po trzysta lat.Wasze normalne życie tu biegnie trzy razyinaczej.Ja czasem myślę, że mogłabym być twoją matką.- Vesna.- Brenner niespodziewanie dla samego siebie wstał i objął dziewczynę.Przytulił ją tak mocno, że czuł, jak tłucze się w niej niespokojne serce.- Vuku!.Całkiem mnie zaczarujesz tymi swoimi dzikimi oczami, idz się ogolić, bodrapiesz - uśmiechnęła się, jednocześnie delikatnie wyswobodziła się z jego objęcia.Jej policzki, mimo smagłej barwy, nabiegły rumieńcem.Stała o krok od niego iuśmiechała się niepewnie.- Muszę uważać na tego Vuka, bo to obcy zwierz, nie wiadomo, co czai się w tychoczach - udawała beztroski ton, chcąc pewnie ukryć rosnące zakłopotanie.- Te wszystkie bugenwille po drodze dziś specjalnie tak pachniały, Vesniczko.- Głupi.- Nie, Vesna.Po prostu czuję się jak chłopiec.Jak mały Andrzej.Dziękuję.- No to ja ucieknę, zanim się stanie zbyt słodko - prychnęła i jeszcze raz pocałowałaBrennera w policzek.- Kiedy się znów zobaczymy? - rzucił za oddalającą się w wesołych podskokachdziewczyną.- Nie wiem.To ty jesteś vukiem - odkrzyknęła, rozpływając się w gromadce żywo oczymś rozprawiających albańskich kobiet.Powoli dopił kawę, zapalił papierosa i rozparł się na szerokim krześle.Wszystkie czekające go teraz zdarzenia nabrały łagodniejszej barwy.Miał poczucie,że zło, które czuł od dawna na karku, odstąpiło o kilka kroków i speszone łypie na niego spodoka.Czuł, że jeśli nie zrobi fałszywego kroku, to już nigdy nie poczuje na szyi jego uścisku. Teraz słońce świeciło przyjemnie, przebiegające obok dzieci uśmiechały sięsympatycznie, pachniały bugenwille i magnolie.Teraz Prisztina była wschodnią obietnicą.- Jedziemy, Jędruś, wszystko w naszych rękach.Może już za kilka dni będziemy gonićpanienki pod palmami.Rozpoczynajcie obiad powitalny.Trzym się, bracie - głos spokojnegozazwyczaj Witka teraz lekko drżał z emocji.Brenner mocniej ścisnął słuchawkę telefonu.- Wiciu, niech was dobry los prowadzi - mruknął i zaraz, siląc się na zimny ton, dodał:- Wódka się mrozi i czeka na twoje gardło, skurczybyku.- A jak tam dziewczyny? Fajne?Brenner wiedział, że teraz droczy się z przyjacielem.Witek znał Kosowo i wiedział,jak piękne są jego mieszkanki.- Jak dla ciebie, smoku, to aż za fajne.Tylko pamiętaj, że jak którą ruszysz, tobędziesz się musiał z nią ożenić.Takie są słodziutkie, ale jak chcesz je zjeść, szykuj obrączkę.Nie ma rady, inaczej jej rodzina urwie ci jaja.No, a teraz idz spać.- Brenner odłożyłsłuchawkę.Recepcjonistka jak zwykle uśmiechała się do niego zalotnie, dojrzał jej równiutkie jakperełki zęby.- Ten wasz język jest taki miły.Nie rozumiem ani słowa, ale czuję, że u was tokobiety muszą mieć cudownie.Codziennie rano słyszą te wasze szczszczś.Jak to miłołaskocze w uszy - przekomarzała się.- Jest pan dziś bardzo interesującym mężczyzną, panieBrenner, gdyby nie mój chłopak, to pewnie nie miałby pan spokoju.Chyba coś miłego panaspotkało, jakoś tak lepiej mi się na pana patrzy.No, ale teraz dzień się skończy i pan pewnieteż przepadnie jak sen - dziewczyna wyraznie bawiła się zakłopotaniem Andrzeja.Odpowiedział jej uśmiechem i pobiegł do pokoju.Nie włączył telewizora.Nie zapaliłświatła.Sprawdził jedynie, czy pozostawiony w szczelinie drzwi papierek nadal tam tkwi.Tym razem jego pokoju nie odwiedzali nieproszeni goście.Usiadł przy oknie i spojrzał na przyodziewające się w noc niebo nad miastem.Z daladobiegały cichnące odgłosy ulicy.Gdyby umiał się modlić, to pewnie uczyniłby to w tejchwili.Wolałby jednak usłyszeć Boga i rozmawiać z Nim.Wytłumaczyć Mu to, co zamierzazrobić, i to, co niespodziewanie zaczęło kiełkować w jego głowie i ciele.To pierwsze go tu przywiodło, to drugie zasiało wątpliwości.Bez jednego nieistniałoby drugie, razem jednak nie składały się w całość, miały zupełnie inne kierunki.Oto nikomu niepotrzebny, oschły i samolubny Polak, gdzieś na końcu Europy, wjakiejś abstrakcyjnej dziurze, spotkał kogoś. Sen po raz pierwszy przyszedł delikatnie, spokojnie i poprowadził go do ranka.Enver przyjechał po niego o świcie.Wsiedli do yugo i ruszyli jemu tylko znanymiścieżkami wśród niewysokich wzgórz.Mijali wymarłe wioski, opuszczone plantacje papryki ipomidorów.%7łwirowata górska ziemia nie dawała zbyt wielu plonów, ale owoce, które na niejwyrastały, były słodkie i napełnione słonecznym posmakiem.Około południa przystanęli niedaleko wyludnionej wioski, chcieli coś zjeść.Dostrzegłich wracający z pola staruszek w tradycyjnej sukiennej plisie na głowie.Porozmawiał chwilę z Enverem.Wypowiadali jakieś charkliwe wyrazy i żywowymachiwali rękami.Okazało się, że obaj zostali zaproszeni na obiad do domu staruszka.Chcąc nie chcąc, zabrali siwego chłopa i ruszyli we wskazanym przez niego kierunku.Budynek, który ukazał się ich oczom, był raczej dziwnym skrzyżowaniem małejtwierdzy z piramidą.Zbudowany z nieobrobionych polnych kamieni, spojonych chropowatązaprawą z dużą ilością wapna, składał się z trzech kondygnacji.Pierwsza z nich - parterowa - była oborą, w której stały chude krowy, kozy i owce.Kondygnację wyżej zajmowały kobiety, a nad nimi zbudowane było piętro dla mężczyzn zmiejscem do modlenia się, narad i przyjmowania gości.W izbie narad wisiała oczywiściemakatka z symbolem Mekki.Kobiety zachodziły tu jedynie po to, aby donosić strawę.Dom miał także tradycyjny system ogrzewania.W głównej części oparty był nakonwekcji, przenikaniu na wyższe kondygnacje ciepła wydzielanego przez zwierzęta.Siedząc w kucki, zjedli ostro przyprawioną baraninę i suszone na słońcu śliwki.Dopicia podano rodzaj lemoniady z polną miętą.Gospodarz, starzec o pobrużdżonej twarzy, w swetrze i plisie na głowie, przyłożyłprawą rękę do serca i wypowiedział cichym głosem kilka niezrozumiałych zdań.- To Sheh Medini, hodża.On tu mieszka.Nigdy nie powiedział o nikim złego słowa.Opowiada, że Allach przynosi kamienie na pole, a człowiek ma je stamtąd odnosić.My, ja ity, jesteśmy nosicielami kamieni - przetłumaczył Enver.Kilka następnych zdań wywołało powagę na twarzach przybyszów.- To Allach niesie nas na ziemię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl