[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Michał Borzęcki miał rację.W narożnym pokoju, w którym zginął Jan Borzęcki, paliło sięświatło! Znowu ktoś tam był  wyszeptał Wawrzyniec Dolański. Nie tylko b y ł, ale i j e s t!.Słyszycie?To, co usłyszeli, było odgłosem bardzo prozaicznej czynności, mianowicie siąkanianosa. A zatem tam jest człowiek! Pan myślał, że krokodyl?Michał Borzęcki spojrzał z politowaniem na Wawrzyńca, nacisnął klamkę, pchnął drzwiz całej siły, wpadł do narożnego pokoju z impetem, a za nim Ludwik i Wawrzyniec. O! Jaka niespodzianka!W fotelu stojącym najbliżej drzwi siedział rzekomo zaginiony Witold. Czy drogi kuzynek jest bardzo zaskoczony naszą nieoczekiwaną wizytą?  spytałkpiąco Ludwik, choć w rzeczywistości on sam był znacznie więcej zaskoczony tym spotka-niem niż Witold Przybysz.Michał wolał zadać pytanie bardziej rzeczowe: W jakim celu przyszedł pan do tego pokoju? Po książkę. Ach, po książkę!  Ludwik parsknął szyderczym śmiechem. W tę noc, w którązamordowano stryja, wyszedłeś ze swojego pokoju podobno po karafkę z wodą, a dzisiajznów po książkę.Kapitalne!.Ale tym razem nie udało ci się, bratku; Lidia ż y j e! Lidia?  Gniew ustąpił miejsca szczeremu zdziwieniu i Witold przeniósł pytającywzrok na Michała. Co to znaczy  Lidia żyje ? Czyżby ją również napadnięto, tak jakmnie?! Nie! Tego dłużej słuchać nie mogę! Jego bezczelny cynizm przekracza wszelkiegranice! Spokojnie, panie Ludwiku, spokojnie.W taki sposób nie posuniemy sprawy ani okrok naprzód  perswadował Michał. Zamiast tracić czas na docinki i gubienie się wdomysłach pozwólmy panu Witoldowi wyjaśnić powody jego eskapady do tego pokoju.Udało mu się wreszcie uspokoić Ludwika, po czym Witold Przybysz przystąpił doodmalowania im swojej dzisiejszej przygody. Położyłem się do łóżka po dziesiątej  zaczął  i zabrałem się do czytania.Jestemdzieckiem wielkiego miasta, nie zasypiam nigdy przed godziną pierwszą, toteż zmartwiłomnie, gdy dzisiaj wcześniej ukończyłem swoją lekturę.W dodatku powieść była zajmująca i. Przepraszam, że przerywam; jaka to była powieść?  Przygoda w Biarritz  brzmiała odpowiedz  o, tam leży.Leży w tym samymmiejscu, gdzie ja runąłem napadnięty znienacka.W dodatku, powtarzam, powieść była inte-resująca, a przy końcu jej znalazłem dopisek, że posiada tak zwany ciąg dalszy.Michał Borzęcki schylił się, podniósł książkę leżącą na dywanie tuż obok drzwi; prze-rzucił szybko jej kartki; na przedostatniej znajdował się dopisek wydawcy następującej treści:Dalsze losy bohaterów  Przygody w Biarritz opisał autor w powieści pt. UlubieniecSeniorit. Jak dotychczas, wszystko się zgadza  stwierdził  proszę mówić dalej. Prawdę mówiąc, nie bardzo mi się chciało wstawać i maszerować po  dalszy ciąg powieści aż na pierwsze piętro, lecz z dwojga złego było to mniejsze zło niż przewracać się włóżku z boku na bok.Bo żeby tam nie wiem co, nie zasnę nigdy przed pierwszą, jak wam jużpowiedziałem.Po krótkim wahaniu opuściłem pokój i. A która to była wtedy godzina? Mniej więcej dwunasta. Północccc!  syknął Wawrzyniec Dolański patrząc z uznaniem na kuzyna. Niebałeś się wchodzić do tego pokoju o północy?Witold Przybysz spojrzał na mówiącego ze zdziwieniem. Nie rozumiem, czego miałbym się lękać. No, choćby spotkania z.z.duchem.Z duchem Jana! Pomijając już absurdalność takiej sytuacji, muszę ci powiedzieć, że nie zląkłbym siętego spotkania; mam czyste sumienie. U-chum  chrząknął Ludwik sceptycznie. I co dalej? Niewiele już.Odemknąwszy te drzwi, wszedłem tutaj.W tej samej chwili ktośpalnął mnie czymś w głowę tak, że straciłem przytomność.Ocknąłem się dopiero przedchwilą.Podniosłem się, zapaliłem światło i dobrnąłem do najbliższego fotela.Dalej nie mo-głem z powodu silnego zawrotu głowy.To już wszystko, co mogę wam powiedzieć o moimwypadku. Nie wszystko, panie Witoldzie.Jeszcze musi mi pan łaskawie odpowiedzieć na kilkapytań.A więc primo, czy te drzwi były zamknięte na klucz, czy otwarte? Otwarte, jeśli pomnę.Tak, otwarte, na pewno. Czy.to bardzo ważne.czy szedł pan tutaj p o c i c h u? Nie.W jakim celu miałbym się skradać? Szedłem sobie całkiem normalnie, a raznawet, gdy potknąłem się o stopień schodów, zakląłem głośno. Aha! Wtedy właśnie napastnik pana usłyszał, wtedy zrozumiał, że ktoś tutaj idzie,ukrył się więc za drzwiami i ogłuszył pana.A potem, uciekając panicznie, wpadł w ciemno-ściach na panią Lidię i.może nawet niechcący.zepchnął ją ze schodów.Teraz wiemywszystko. Nie bardzo  mruknął Wawrzyniec  nie wiemy jeszcze, czego ten drab tutaj szu-kał. Czego szukał ten drab?!  wrzasnął Ludwik patrząc wyzywająco na Witolda.Oczywiście pieniędzy! Naszych wspólnych pieniędzy, które łotr chciałby zagrabić wyłączniedla siebie.Co za podłość! Ale to mu się nie uda, dopóki ja żyję, słyszysz jeden z drugim?Zatłukę jak psa! Słyszymy i wobec takich pogróżek, forsy nie zagrabimy  wtrącił Michał żartobli-wie, nie chcąc dopuścić do awantury pomiędzy Ludwikiem a Witoldem. Warto by terazsprawdzić, czy ów tajemniczy wizytator tego pokoju nie zostawił tu znowu jakiejś pamiątki. Znowu?! Ano, ano, jak mawia wuj Wacław.Bo na przykład wczoraj znalazłem tutaj dwaniedopałki papierosów.Zobaczymy, co dzisiaj będzie. Co? Nie chcę być trywialnym, więc powiem krócej  nic  odburknął LudwikBorzęcki.Zająwszy tak pesymistyczne stanowisko w tej sprawie, Ludwik nie zamierzał oczywi-ście fatygować się daremnymi poszukiwaniami.Wawrzyniec był za leniwy, Witold nazbytosłabiony po otrzymanym tu ciosie w głowę, toteż Michał Borzęcki musiał sam szukać pamiątek pobytu zagadkowego osobnika w narożnym pokoju.Było mu to poniekąd na rękę.Ukląkł więc, pochylił się i na czworakach rozpoczął serię mozolnych wędrówek od ściany dościany.Wawrzyniec zasnął od razu, a Witold w kilka minut pózniej.Ludwika senność ogarnęła również i korciło go, by powrócić do swojego pokoju, ale wrodzona podejrzliwość zrazuprzezwyciężyła te pokusy; nie chciał pozostawić tutaj  kochanych kuzynków bez swojejopieki, wolał znosić niewygody wraz z nimi.Dotrzymywał im więc towarzystwa, siedząc wfotelu naprzeciw Witolda, aż w końcu zdrzemnął się także. Dzień dobry panom!  wrzasnął ktoś na całe gardło.Ocknęli się ze snu natychmiast i zaczęli się rozglądać dokoła ze zdziwieniem, bowiemgabinet był zalany słońcem; na parapecie otwartego na oścież okna siedział Michał Borzęcki ipatrzał na nich z uśmiechem. Dzień dobry panom  powtórzył [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl