[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pewnie była towa-rzyszką jego dzieciństwa wraz ze znaczkami i etykietkami z pudełek odzapałek.Lupa była na swoim miejscu.Przez dobrych piętnaście minut szoro-wałam ją pod kranem, usiłując usunąć z niej obrzydliwy nalot, zgroma-dzony przez długie lata bezczynnego leżenia w szufladzie.Doprowadziw-szy ją jako tako do stanu używalności, uniosłam ją nad fotografią.Jednak nie dość, że poszczególne przedmioty na zdjęciu się nie zbli-żyły, to na dodatek się jeszcze rozmazały (Oj, Warwara, Warwara! Niepowinnaś oglądać tylu lichych filmów!).Ałła Kodrina została sfotografowana z dosyć bliska, dlatego na zdjęciuzmieścił się jedynie fragment jakiejś szafy z książkami.Za nieboszczkąwidać było okno.W jego ciemnej dolnej części zauważyłam trzy świecącelitery.Jedna pod drugą.Nie znajdowały się w centrum zdjęcia, jednakłatwo je odczytałam: „PAR”.Pewnie to fragment jakiegoś szyldu na do-mu.Ale co mogą oznaczać te litery: „parodia życia”, „paranoja”, „parujejuż mój mózg”, „partaczyć to ja wszystko potrafię”?Nie doszłam jeszcze nawet do połowy domniemanej listy możliwychznaczeń, ukrytych pod tymi literami, gdy przyszła mi do głowy genialnamyśl.Wiedziałam, że ojczyzną tych liter jest Kronsztad.A przecież to jestmałe miasteczko.Znalezienie szyldu zawierającego w sobie „PAR” niepowinno sprawić większego kłopotu.A potem wystarczy sprawdzić, zjakich okien go widać.Właśnie tam była Ałła, gdy sfotografowano ją wtowarzystwie róży.Ktoś musiał ją spotkać.Ktoś musiał ją znać.Odchyliłam się na krześle.Postanowione.Jeszcze dzisiaj po spotka-niu z Akopem udam się do Kronsztadu.I znajdę ten piekielny szyld.Iznajdę dom, w którym, w otoczeniu marcowych refleksów, została sfoto-grafowana Ałła.Świetnie.Będę miała dziś sporo zajęć.Jako drugi punkt programu występujekwit z salonu „Turkus” z panem Schamne pod rękę.Jego też nie zawadziprzyprzeć do muru, tego uczniaka z wytrzeszczem!Z takimi planami dotarłam do „Sevana” o godzinie wpół do drugiej popołudniu.Akop, którego ani trochę nie zdziwiło moje pojawienie się w barze, wmilczeniu wstał zza stołu, zebrał nardy, po czym chwycił mnie za rękę.- Jedziemy - rzucił przez zaciśnięte usta.- Dokąd?- Na spotkanie.Tu niedaleko.Do sauny.- Chcesz mi umyć plecy?- Z przyjemnością bym umył.- chrząknął, posyłając mi znaczącespojrzenie -.jednak nie sądzę, że będziemy mieli na to czas.- A namydlisz mi chociaż kark?- Przekonasz się.* * *Sauna była ormiańska i rozbrzmiewała żywiołowym Tańcem z sza-blami.W skromnym kąciku przed dębowymi drzwiami zostałam przeka-zana do rąk grubego kędzierzawego łaziebnego.Ten bez słowa wręczyłmi woreczek z gumowymi klapkami i frotowym ręcznikiem.Następnieuchylił drzwi i wepchnął mnie w kłęby pary.Po omacku dotarłam do małego pomieszczenia, w którym znajdowałasię kanapa, dwa skórzane fotele i niski stolik.Na nim stała butelka ko-niaku i jakaś potrawa z winogronami.„Chardonnay”.Ależ oczywiście! „Chardonnay”! Ulubiony gatunek Montezumy-Schokolade.- Monti! - krzyknęłam.- Monti, gdzie jesteś?!W odpowiedzi rozległ się cichy plusk wody.Montezuma najwyraźniejrozkoszowała się wodą w basenie.Szybko się rozebrałam, założyłamklapki i ruszyłam w stronę, z której dochodziło pluskanie.Po kilku chwi-lach spostrzegłam pełną wdzięku głowę Montezumy, lekko unoszącą sięnad taflą wody.Monti pomachała mi ręką: „Wskakuj!”.Wzięłam rozpęd i wskoczyłam do wody.Już po chwili znalazłam sięobok zuchwale pięknej i pięknie zuchwałej Monti, która złapała mnie zakrótko ostrzyżoną głowę i wepchnęła pod wodę.- Cała, zdrowa i na wolności? - powitała mnie.- To dobrze!- Względnie żywa.Dziękuję za pieniądze.Odpracuję.Jak tylkoskończy się ten cały koszmar.- Nie wygłupiaj się.Nie jesteś mi nic winna.Nic a nic.Wiedziałam, że nie ma sensu się z nią kłócić.Zmieniłam więc temat.Interesowało mnie, co zrobiła z Lemieszonkiem:- A jak u ciebie? Jak twój „ogon”?- Odrąbałam - rzuciła krótko.- O, to ciekawe.W jaki sposób?- Poskarżyłam się na niego jednemu w miarę obrotnemu stróżowiprawa.Został wezwany na dywanik, a ja w tym czasie zwiałam.Gnida!Kanalia! Hiena! Cholerne bezmózgowce! Fiutogłowy pioruńskie! Za jajapowinno się ich wieszać!Dalsza część jej wypowiedzi przekroczyła już wszelkie granice.Byłazbyt wulgarna.Nawet jak na zaślepioną nienawiścią do mężczyzn Mon-tezumę.Bluzgała jak najgorszy zbir.Zmieszała z błotem nieszczęsnegoLemieszonka najpierw po rosyjsku, potem przeszła na estoński, następ-nie posłużyła się wiązanką ormiańskich przekleństw, aż w końcu uciekłasię do nazwania biedaka „bezczelnym kawałem specdupka” w językuszwedzkim.- Tylko po to mnie wezwałaś? - cierpliwie odczekałam, aż z wulkanu onazwie Karine Surienowna Arzumanian wypłynie cała lawa.- Nie tylko.Chodźmy się ogrzać.Zaraz ci wszystko opowiem.Wyszłyśmy z wody i skierowałyśmy się do sauny.Montezuma wycią-gnęła się na ręczniku, po czym obróciła głowę w moją stronę.- Masz pozdrowienia od Kaje - powiedziała.- Też ją ode mnie pozdrów.I przekaż, że zdobyłam dla niej autografCzarskiej.- O Chryste Panie! - Monti wywróciła oczami.- Dostanie ode mnie przy najbliższej okazji.- Ona też coś dla ciebie zdobyła.A raczej dla nas wszystkich.W Pe-tersburgu zjawił się wiedeński adwokat Kiwi.Jego pełnomocnik.Natychmiast przypomniałam sobie, że Kaje rzeczywiście wspominałao jakimś prawniku.I o tym, że Olew Kiwi zapisał w testamencie swojejżonie cały majątek.- No i?- No i tu zaczyna się najciekawsze - Montezuma wytarła pot pod no-sem.- Jak wiesz, Olew Kiwi kopnął w kalendarz.Ale jego żona zdążyłakopnąć jeszcze wcześniej.Ponad rok był wdowcem, ale nie zdążył zmie-nić testamentu! Nie przepisał na nikogo innego! Przez cały ten czas zaj-mował się nie wiadomo czym, a kiedy wreszcie wykitował, to wiesz, ktookazał się jego jedynym spadkobiercą?-Kto?- Brat Ałły, Filip Donatowicz Kodrin.No i jego żona.Nieźle, co? Tenadwokat przyjechał teraz na wstępne rozmowy.Ustalenia spadkowe.Łączna kwota [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Pewnie była towa-rzyszką jego dzieciństwa wraz ze znaczkami i etykietkami z pudełek odzapałek.Lupa była na swoim miejscu.Przez dobrych piętnaście minut szoro-wałam ją pod kranem, usiłując usunąć z niej obrzydliwy nalot, zgroma-dzony przez długie lata bezczynnego leżenia w szufladzie.Doprowadziw-szy ją jako tako do stanu używalności, uniosłam ją nad fotografią.Jednak nie dość, że poszczególne przedmioty na zdjęciu się nie zbli-żyły, to na dodatek się jeszcze rozmazały (Oj, Warwara, Warwara! Niepowinnaś oglądać tylu lichych filmów!).Ałła Kodrina została sfotografowana z dosyć bliska, dlatego na zdjęciuzmieścił się jedynie fragment jakiejś szafy z książkami.Za nieboszczkąwidać było okno.W jego ciemnej dolnej części zauważyłam trzy świecącelitery.Jedna pod drugą.Nie znajdowały się w centrum zdjęcia, jednakłatwo je odczytałam: „PAR”.Pewnie to fragment jakiegoś szyldu na do-mu.Ale co mogą oznaczać te litery: „parodia życia”, „paranoja”, „parujejuż mój mózg”, „partaczyć to ja wszystko potrafię”?Nie doszłam jeszcze nawet do połowy domniemanej listy możliwychznaczeń, ukrytych pod tymi literami, gdy przyszła mi do głowy genialnamyśl.Wiedziałam, że ojczyzną tych liter jest Kronsztad.A przecież to jestmałe miasteczko.Znalezienie szyldu zawierającego w sobie „PAR” niepowinno sprawić większego kłopotu.A potem wystarczy sprawdzić, zjakich okien go widać.Właśnie tam była Ałła, gdy sfotografowano ją wtowarzystwie róży.Ktoś musiał ją spotkać.Ktoś musiał ją znać.Odchyliłam się na krześle.Postanowione.Jeszcze dzisiaj po spotka-niu z Akopem udam się do Kronsztadu.I znajdę ten piekielny szyld.Iznajdę dom, w którym, w otoczeniu marcowych refleksów, została sfoto-grafowana Ałła.Świetnie.Będę miała dziś sporo zajęć.Jako drugi punkt programu występujekwit z salonu „Turkus” z panem Schamne pod rękę.Jego też nie zawadziprzyprzeć do muru, tego uczniaka z wytrzeszczem!Z takimi planami dotarłam do „Sevana” o godzinie wpół do drugiej popołudniu.Akop, którego ani trochę nie zdziwiło moje pojawienie się w barze, wmilczeniu wstał zza stołu, zebrał nardy, po czym chwycił mnie za rękę.- Jedziemy - rzucił przez zaciśnięte usta.- Dokąd?- Na spotkanie.Tu niedaleko.Do sauny.- Chcesz mi umyć plecy?- Z przyjemnością bym umył.- chrząknął, posyłając mi znaczącespojrzenie -.jednak nie sądzę, że będziemy mieli na to czas.- A namydlisz mi chociaż kark?- Przekonasz się.* * *Sauna była ormiańska i rozbrzmiewała żywiołowym Tańcem z sza-blami.W skromnym kąciku przed dębowymi drzwiami zostałam przeka-zana do rąk grubego kędzierzawego łaziebnego.Ten bez słowa wręczyłmi woreczek z gumowymi klapkami i frotowym ręcznikiem.Następnieuchylił drzwi i wepchnął mnie w kłęby pary.Po omacku dotarłam do małego pomieszczenia, w którym znajdowałasię kanapa, dwa skórzane fotele i niski stolik.Na nim stała butelka ko-niaku i jakaś potrawa z winogronami.„Chardonnay”.Ależ oczywiście! „Chardonnay”! Ulubiony gatunek Montezumy-Schokolade.- Monti! - krzyknęłam.- Monti, gdzie jesteś?!W odpowiedzi rozległ się cichy plusk wody.Montezuma najwyraźniejrozkoszowała się wodą w basenie.Szybko się rozebrałam, założyłamklapki i ruszyłam w stronę, z której dochodziło pluskanie.Po kilku chwi-lach spostrzegłam pełną wdzięku głowę Montezumy, lekko unoszącą sięnad taflą wody.Monti pomachała mi ręką: „Wskakuj!”.Wzięłam rozpęd i wskoczyłam do wody.Już po chwili znalazłam sięobok zuchwale pięknej i pięknie zuchwałej Monti, która złapała mnie zakrótko ostrzyżoną głowę i wepchnęła pod wodę.- Cała, zdrowa i na wolności? - powitała mnie.- To dobrze!- Względnie żywa.Dziękuję za pieniądze.Odpracuję.Jak tylkoskończy się ten cały koszmar.- Nie wygłupiaj się.Nie jesteś mi nic winna.Nic a nic.Wiedziałam, że nie ma sensu się z nią kłócić.Zmieniłam więc temat.Interesowało mnie, co zrobiła z Lemieszonkiem:- A jak u ciebie? Jak twój „ogon”?- Odrąbałam - rzuciła krótko.- O, to ciekawe.W jaki sposób?- Poskarżyłam się na niego jednemu w miarę obrotnemu stróżowiprawa.Został wezwany na dywanik, a ja w tym czasie zwiałam.Gnida!Kanalia! Hiena! Cholerne bezmózgowce! Fiutogłowy pioruńskie! Za jajapowinno się ich wieszać!Dalsza część jej wypowiedzi przekroczyła już wszelkie granice.Byłazbyt wulgarna.Nawet jak na zaślepioną nienawiścią do mężczyzn Mon-tezumę.Bluzgała jak najgorszy zbir.Zmieszała z błotem nieszczęsnegoLemieszonka najpierw po rosyjsku, potem przeszła na estoński, następ-nie posłużyła się wiązanką ormiańskich przekleństw, aż w końcu uciekłasię do nazwania biedaka „bezczelnym kawałem specdupka” w językuszwedzkim.- Tylko po to mnie wezwałaś? - cierpliwie odczekałam, aż z wulkanu onazwie Karine Surienowna Arzumanian wypłynie cała lawa.- Nie tylko.Chodźmy się ogrzać.Zaraz ci wszystko opowiem.Wyszłyśmy z wody i skierowałyśmy się do sauny.Montezuma wycią-gnęła się na ręczniku, po czym obróciła głowę w moją stronę.- Masz pozdrowienia od Kaje - powiedziała.- Też ją ode mnie pozdrów.I przekaż, że zdobyłam dla niej autografCzarskiej.- O Chryste Panie! - Monti wywróciła oczami.- Dostanie ode mnie przy najbliższej okazji.- Ona też coś dla ciebie zdobyła.A raczej dla nas wszystkich.W Pe-tersburgu zjawił się wiedeński adwokat Kiwi.Jego pełnomocnik.Natychmiast przypomniałam sobie, że Kaje rzeczywiście wspominałao jakimś prawniku.I o tym, że Olew Kiwi zapisał w testamencie swojejżonie cały majątek.- No i?- No i tu zaczyna się najciekawsze - Montezuma wytarła pot pod no-sem.- Jak wiesz, Olew Kiwi kopnął w kalendarz.Ale jego żona zdążyłakopnąć jeszcze wcześniej.Ponad rok był wdowcem, ale nie zdążył zmie-nić testamentu! Nie przepisał na nikogo innego! Przez cały ten czas zaj-mował się nie wiadomo czym, a kiedy wreszcie wykitował, to wiesz, ktookazał się jego jedynym spadkobiercą?-Kto?- Brat Ałły, Filip Donatowicz Kodrin.No i jego żona.Nieźle, co? Tenadwokat przyjechał teraz na wstępne rozmowy.Ustalenia spadkowe.Łączna kwota [ Pobierz całość w formacie PDF ]