[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trochę bliżej jesteś z Domontówną niż zJagiellonami.137 Tak jak ty o wiele bliżej jesteś z Shylockiem niż zSalomonem.Fink poczuł, że z językiem Oryża trudno stawać dokonkursu, więc zmienił rozmowę. Cóż, Osiecki ci się podoba? Ano, żałuję, że nie mam fałszywych asygnat: zarazbym to kupił i spalił.A któż Kult nabył? Jakiś zakochany hrabia dla narzeczonej.Ta twojaDomontówna ma chyba żydowską krew w sobie.Pieniądzedo niej lgną. A ty byś chciał, żeby po twojej krytyce ludzieprzyznali ci słuszność? To jest dobra robota, aDomontówna nie Adamski. Ba, ty to wiesz! uśmiechnął się zjadliwie Fink.No, przecież masz wstęp do mnie, gdy zechcesz roboty. O, tego się nie doczekasz, żebym ja roboty zapragnął!Zresztą mam teraz poważne zamówienie.Lada dzieńwyjeżdżam na Morawy. Po co? Rotmistrz Faustanger powierzył mi odnowieniefresków w swoim zamku. To brat jego klapnął? Fiu! To i Osiecki lada dzieńklapnie u baronowej. I owszem.Może przestanie pacykować takie ohydy burknął Oryż, wskazując na Salamandrę.Odwrócił się i nie żegnając Finka odszedł.Pół dnia krążył około mieszkania Magdy, zanim sięośmielił wejść do szkoły Osieckiej.Dwa tuziny dziecipisało, a majorowa dyktując chodziła wśród nich,poprawiając zeszyty i moralizując bardzo wprawnie.Na jego widok przez sekundę jakby się przeraziła izawahała, lecz wnet podała rękę i powitała uprzejmie.138Ale tę sekundę spostrzegł Oryż i to go zmroziło,wzbudziło podejrzliwość.Spytał burkliwie o zdrowie, o powodzenie i zarazwyszedł.Majorowa była pewną, że go znajdzie u Magdy.Ale za powrotem zastała w pracowni siostrę samą,zatopioną w czytaniu. Cóż Oryż? Poszedł? Oryż? Wcale go nie było. Wariat! Zjawił się dziś w szkole, przywitał i pominucie ulotnił.No, ale kiedy u ciebie nie był, to i owszem.Nie mogę na niego patrzeć po dawnemu. To jest szczególnie logiczna niełaska! A japrzeciwnie, cieszę się, że wrócił.Przed godziną był Filip. Po co? Trzeba było go nie przyjmować! Nawet mi to na myśl nie przyszło.Zresztą on bardzonieszczęśliwy i nie ja go w złej chwili opuszczę. A któż mu winien? Posiada, czego pragnął. Nie, on tego nie pragnął, co go spotka lada dzień. Co? %7łe go baronowa porzuci? Gdyby mnie był sięspytał, tobym mu o tym powiedziała jeszcze jesienią.Dajspokój, nie masz czego się użalać.Jego ojciec podobnyżywot pędził.Coraz nowe amory i skandale, po każdymchciał się strzelać, a umarł zupełnie pospolicie, nazapalenie płuc.%7łonę zadręczył, brata zagryzł, a sam byłzdrów i wesół aż do śmierci.To jest dziedziczne. Co? Zmierć? zaśmiała się Magda. No, niezawodnie, ale ich szały i zapalność mnie jużtylko złoszczą.Taki błazen daje się oszukiwaćnajbezczelniej, afiszuje się swym grzechem bezwstydnie,fundusz topi w błocie, obgaduje nas, zgorszenie czynicałemu miastu i ty się nad nim litujesz! Cóż znowu kochasz się w nim czy co?139Spojrzała badawczo w oczy siostry, która wytrzymaławzrok spokojnie i odparła: Może.Tego mi nikt nie zabroni. Ty? Kochasz Filipa? Wielkie nieba! Et, bredzisz zakończyła po namyśle.Machnęła ręką i wyszła do kuchni, by się dowiedzieć oobiad.Magda poszła do pracowni i obejrzała się wokoło. Zacznę coś robić& Widocznie nie znoszębezczynności.Tracę równowagę.Filip tymczasem szedł przed siebie, bez celu.Miałwrażenie, że w duszy mu coś pękło i tą szparką wciskał sięchłód i wicher, który mu gmatwał myśli, mącił uczucia.Coś się psuło w jego szczęściu; czuł, że się zsuwa zeszczytu na jakąś pochyłość, na której utrzymać się nie mamocy.Nie chciał nawet badać ni myśleć o tym, nie chciałotwarcie się przyznać przed samym sobą.Ze strachemśmierci i zguby trzymał się już wspomnień przeszłości iszczęścia.Siłę w nich czerpał i wiarę.A przecież przez szczelinęchłód ciągle się wciskał i Filip ze zgrozą chwilami czuł, żetam, u baronowej, coś przed nim ukrywają.Ona jeszczepozornie była jednostajną; ale już matka traktowała goinaczej, oziębłej, z pewnym lekceważeniem.Onegdaj poraz pierwszy nie przyjęto go o zwykłej godzinie; dziśotrzymał bilecik, że baronowa na ślizgawce nie będzie,gdyż czuje się niezdrowa.Teraz także po raz pierwszyuczuwał wątpliwości i lęk pójść do niej czy nie?Poszedł tedy do Magdy.140Zastał ją nad książką.Zdziwiła się na razie; przestała sięgo spodziewać. To ty! Ave! rzekła, jakby z żalem odkładającksiążkę. Przeszkadzam ci? rzekł urażony obojętnym tonem. Co czytasz? To Feliksa Dahna Odins Trost. Nigdzie ciebie spotkać nie można.Czy nie myśliszmniszką zostać? %7łartujesz, a jaki to by raj był! W takim włoskimcichym klasztorze osiąść, patrzeć na góry i słońce, na lauryi oliwki, na świat bez ludzi! Może bym wtedy potrafiłamalować takich świętych jak ci na tych freskach, co nam jeów mnich pokazywał, pamiętasz? Ciało tworzy ciało, aduch ducha.Ecco signorina!I uśmiechając się, naśladowała ton fratra. Pamiętam.Stary filut, który każdemu w ręce zazierał,czy nie ma tabaki!& Cóż tedy porabiasz tak siedząc wdomu? Studiujesz różne zakonne reguły? Puść to w kurs jako epilog zdrady Oryża.Wiesz co,Filip, tyś się urodził na reportera. Ja wcale Oryża nie wymyśliłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Trochę bliżej jesteś z Domontówną niż zJagiellonami.137 Tak jak ty o wiele bliżej jesteś z Shylockiem niż zSalomonem.Fink poczuł, że z językiem Oryża trudno stawać dokonkursu, więc zmienił rozmowę. Cóż, Osiecki ci się podoba? Ano, żałuję, że nie mam fałszywych asygnat: zarazbym to kupił i spalił.A któż Kult nabył? Jakiś zakochany hrabia dla narzeczonej.Ta twojaDomontówna ma chyba żydowską krew w sobie.Pieniądzedo niej lgną. A ty byś chciał, żeby po twojej krytyce ludzieprzyznali ci słuszność? To jest dobra robota, aDomontówna nie Adamski. Ba, ty to wiesz! uśmiechnął się zjadliwie Fink.No, przecież masz wstęp do mnie, gdy zechcesz roboty. O, tego się nie doczekasz, żebym ja roboty zapragnął!Zresztą mam teraz poważne zamówienie.Lada dzieńwyjeżdżam na Morawy. Po co? Rotmistrz Faustanger powierzył mi odnowieniefresków w swoim zamku. To brat jego klapnął? Fiu! To i Osiecki lada dzieńklapnie u baronowej. I owszem.Może przestanie pacykować takie ohydy burknął Oryż, wskazując na Salamandrę.Odwrócił się i nie żegnając Finka odszedł.Pół dnia krążył około mieszkania Magdy, zanim sięośmielił wejść do szkoły Osieckiej.Dwa tuziny dziecipisało, a majorowa dyktując chodziła wśród nich,poprawiając zeszyty i moralizując bardzo wprawnie.Na jego widok przez sekundę jakby się przeraziła izawahała, lecz wnet podała rękę i powitała uprzejmie.138Ale tę sekundę spostrzegł Oryż i to go zmroziło,wzbudziło podejrzliwość.Spytał burkliwie o zdrowie, o powodzenie i zarazwyszedł.Majorowa była pewną, że go znajdzie u Magdy.Ale za powrotem zastała w pracowni siostrę samą,zatopioną w czytaniu. Cóż Oryż? Poszedł? Oryż? Wcale go nie było. Wariat! Zjawił się dziś w szkole, przywitał i pominucie ulotnił.No, ale kiedy u ciebie nie był, to i owszem.Nie mogę na niego patrzeć po dawnemu. To jest szczególnie logiczna niełaska! A japrzeciwnie, cieszę się, że wrócił.Przed godziną był Filip. Po co? Trzeba było go nie przyjmować! Nawet mi to na myśl nie przyszło.Zresztą on bardzonieszczęśliwy i nie ja go w złej chwili opuszczę. A któż mu winien? Posiada, czego pragnął. Nie, on tego nie pragnął, co go spotka lada dzień. Co? %7łe go baronowa porzuci? Gdyby mnie był sięspytał, tobym mu o tym powiedziała jeszcze jesienią.Dajspokój, nie masz czego się użalać.Jego ojciec podobnyżywot pędził.Coraz nowe amory i skandale, po każdymchciał się strzelać, a umarł zupełnie pospolicie, nazapalenie płuc.%7łonę zadręczył, brata zagryzł, a sam byłzdrów i wesół aż do śmierci.To jest dziedziczne. Co? Zmierć? zaśmiała się Magda. No, niezawodnie, ale ich szały i zapalność mnie jużtylko złoszczą.Taki błazen daje się oszukiwaćnajbezczelniej, afiszuje się swym grzechem bezwstydnie,fundusz topi w błocie, obgaduje nas, zgorszenie czynicałemu miastu i ty się nad nim litujesz! Cóż znowu kochasz się w nim czy co?139Spojrzała badawczo w oczy siostry, która wytrzymaławzrok spokojnie i odparła: Może.Tego mi nikt nie zabroni. Ty? Kochasz Filipa? Wielkie nieba! Et, bredzisz zakończyła po namyśle.Machnęła ręką i wyszła do kuchni, by się dowiedzieć oobiad.Magda poszła do pracowni i obejrzała się wokoło. Zacznę coś robić& Widocznie nie znoszębezczynności.Tracę równowagę.Filip tymczasem szedł przed siebie, bez celu.Miałwrażenie, że w duszy mu coś pękło i tą szparką wciskał sięchłód i wicher, który mu gmatwał myśli, mącił uczucia.Coś się psuło w jego szczęściu; czuł, że się zsuwa zeszczytu na jakąś pochyłość, na której utrzymać się nie mamocy.Nie chciał nawet badać ni myśleć o tym, nie chciałotwarcie się przyznać przed samym sobą.Ze strachemśmierci i zguby trzymał się już wspomnień przeszłości iszczęścia.Siłę w nich czerpał i wiarę.A przecież przez szczelinęchłód ciągle się wciskał i Filip ze zgrozą chwilami czuł, żetam, u baronowej, coś przed nim ukrywają.Ona jeszczepozornie była jednostajną; ale już matka traktowała goinaczej, oziębłej, z pewnym lekceważeniem.Onegdaj poraz pierwszy nie przyjęto go o zwykłej godzinie; dziśotrzymał bilecik, że baronowa na ślizgawce nie będzie,gdyż czuje się niezdrowa.Teraz także po raz pierwszyuczuwał wątpliwości i lęk pójść do niej czy nie?Poszedł tedy do Magdy.140Zastał ją nad książką.Zdziwiła się na razie; przestała sięgo spodziewać. To ty! Ave! rzekła, jakby z żalem odkładającksiążkę. Przeszkadzam ci? rzekł urażony obojętnym tonem. Co czytasz? To Feliksa Dahna Odins Trost. Nigdzie ciebie spotkać nie można.Czy nie myśliszmniszką zostać? %7łartujesz, a jaki to by raj był! W takim włoskimcichym klasztorze osiąść, patrzeć na góry i słońce, na lauryi oliwki, na świat bez ludzi! Może bym wtedy potrafiłamalować takich świętych jak ci na tych freskach, co nam jeów mnich pokazywał, pamiętasz? Ciało tworzy ciało, aduch ducha.Ecco signorina!I uśmiechając się, naśladowała ton fratra. Pamiętam.Stary filut, który każdemu w ręce zazierał,czy nie ma tabaki!& Cóż tedy porabiasz tak siedząc wdomu? Studiujesz różne zakonne reguły? Puść to w kurs jako epilog zdrady Oryża.Wiesz co,Filip, tyś się urodził na reportera. Ja wcale Oryża nie wymyśliłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]