[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwszy, prowadzącgniadosza, ruszył Eurych.Gacek krążył nad ich głowami, a potem poleciał zbadać, co dobregoczeka ich na tej drodze.Za Eurychem ruszyli wnuczek i dziadek, a potem Neelith i Tilorn.Wilczarz powierzył Siarka Tilornowi i mruknął:- Z tą moją jedną ręką.Ale tak naprawdę chodziło mu o to, że chciał iść ostatni.Do Zamglonej Skały było jeszcze dośćdaleko i przewidywał, że nie obejdzie się bez walki.Mędrzec wziął z jego ręki uzdę i z determinacjązaczął:- Chciałem ci powiedzieć.- Potem mi powiesz - przerwał mu Wilczarz.- Na przyjęciu u Eurycha.- I leciutko popchnąłuczonego w plecy.Jeśli szło się po ścieżce w górę, skała była po lewej stronie, a przepaść po prawej.To dobrze.Mańkut miał pewną przewagę.Gdybyż jeszcze udało się znalezć wyżej wygodne miejsce, takie, żeod rzuconego niebacznie w dół spojrzenia robi się zimno w środku.Jeżeli nie uda się zatrzymaćludzi Promienia, to Eurych i reszta nie dojdą do Bramy.Nie zdążą.Prawość prawością, alecokolwiek by wygłaszał zaczytany w księgach Arrant, Wilczarz nie widział jeszcze drzwi, którychnie można wyłamać.A co będzie, jeżeli nikczemnik zdoła się dostać do prawego świata,wczepiwszy się w rękę dobrego człowieka? Tego nie wiedział nawet Eurych, a cóż dopieroWilczarz.A jeśli Wilczarz nie wiedział czegoś na pewno, to zwykle chciał się o tym przekonać sam.Jak przy Przegrodzie.Tyle że przy Przegrodzie w ostatniej chwili mimo wszystko przyszedł mu z pomocą Winitar.Atutaj nikt nie udzieli mu wsparcia.Ani witezie Prawego, ani nikt.Nawet jeśli ktoś mu doniesie i bojarwyśle swoich ludzi.Wilczarz wciągnął nosem powietrze, stwierdził, że świt już bliski, i zaczął sięwspinać.Powrócił zziębnięty Gacek, wczepił się pazurkami w jego kurtkę i wsunął za pazuchę,gdzie chciał się ogrzać.Ale nie było to takie łatwe - nie mógł się ułożyć, bo przeszkadzała muprzywiązana do tułowia ręka.A podbity futrem płaszcz Wilczarz zdjął i przewiesił przez siodłoSiarka.- Poczekaj - powiedział Wen.Zatrzymał się i lewą ręką odchylił kołnierz.Zwierzak dał nura podubranie i zwinął się w kłębek.Co ja bym bez ciebie zrobił, pomyślał Wilczarz.Uśmiechnął się i poszedł dalej.Zcieżka wiła siępod górę, omijając występy kamiennej ściany - raz była węższa, raz szersza.Gdzieniegdzieskręcała w rozpadliny i wtedy odgłos rozbijających się o brzeg morskich fal stawał sięprzygłuszony, za to wśród skał odbijało się figlarne echo, które kazało niezmordowanemuprzybojowi to płakać, to rozmawiać niemal ludzkim głosem.Gdyby się przysłuchać uważniej, możeby się zrozumiało, o czym fale mówią.Wilczarz spróbował sobie wyobrazić, jak tu bywa w pogodnedni, kiedy morze w dole ledwie szemrze.Chyba nieprzyjemnie.Dlatego że wtedy w rozpadlinachna pewno nawoływały się szeptem tysiące widm.Właśnie.Nic dziwnego, że rozsądni Haliradczycyod dawna obawiali się tego miejsca.W dodatku tutaj ludzie, jak wieść niesie, przepadali.Teraz jużwiedział, dokąd odchodzili.A jeśli postarali się o to nieznani twórcy Bramy, którzy chcieliodstręczyć niegodnych lub wiedzionych czczą ciekawością? Wilczarz uważnie się przypatrywał,ale nie mógł odnalezć na ścieżce śladów pracy ludzkich rąk.Niemniej wiatr i woda raczej niebyłyby w stanie wyrzezbić w skałach tak równego koryta od piaszczystego brzegu do samegopodnóża Zamglonej Skały.Zresztą kto wie.Na niektórych odcinkach droga znowu się zwężała izawisała nad przepaścią.Na dole, daleko pod nogami ocierały się o siebie w potwornym tańcu,pożerały i przewracały nawzajem gigantyczne wały wody.Przeciwległego brzegu można byłodosięgnąć strzałą.Nawet z segwańskiego łuku, zasłużenie pogardzanego przez plemionawyborowych łuczników.Czy dlatego że zatoka była tu tak wąska, czy z powodu uformowania dna -nie wiadomo, ale tylko tutaj fale wznosiły się na taką niebywałą wysokość.Wilczarz postanowiłrozpytać o to Tilorna.A potem uśmiechnął się do własnych myśli.W książeczce o kartkach z brzozowej kory, którą nadal wszędzie nosił ze sobą, pozostała mudo przeczytania jedna jedyna stroniczka.Ostatnia.*Przez wiele wieków morze wygryzło pod Zamgloną Skałą istny kocioł.Fale wpadały doń,nakrywając jedna drugą i tak zwalając się razem na gładkie granitowe ściany, że bryzgi wody ipiana od czasu do czasu dosięgały ścieżki.Zimą na pewno sople tworzyły tu nawisy w kształciebrody.Ocean wściekle wdzierał się w głąb lądu i od czasu do czasu pod jego naporem woda, nieznajdując wyjścia z kamiennej zasadzki, zaczynała ciężko kołysać się do przodu i do tyłu.Morzegroznie bulgotało i szalało tak, że z rozhuśtanej toni wychylały się wierzchołki podwodnych skał.Wtedy z zewnątrz zaczynała podnosić się góra wody.Rosła i rosła, a potem piętrzyła się,wznosząc spieniony pióropusz, i wreszcie z hukiem opadała.Wielkie głazy drżały wtenczas wposadach, a wędrowcy starali się wcisnąć pomiędzy kamienie i próbowali uspokoić parskającekonie.Władca Mórz oszalały miotał się w dole i za każdym razem wydawało się, że olbrzymia falaporwie wszystkich ze skalnej półki w dół.Albo rozniesie w pył samą półkę.Gdyby dwojeczarowników nie potrafiło zapanować nad przerażeniem koni, wierzchowce by zwariowały zestrachu, wyrwały się i zginęły.Ale obecność Neelith i Tilorna wpływała na nie kojąco i uciekinierzycały czas szli w górę.Choć powoli.Zbyt powoli.Wilczarz nie usłyszał zbliżającej się pogoni.I nie zobaczył, choć na wschodzie wstawały jużporanne zorze.Ale ją poczuł.Nie może uważać się za wojownika ktoś, kto nie przeczuwanadciągającego niebezpieczeństwa i pozwala się zaskoczyć.Wen obejrzał się za siebie iwestchnął na myśl o co najmniej dziesięciu bardzo dogodnych miejscach, w których - gdyby miałsprawne obie ręce i łuk - mógłby sam zatrzymać liczny oddział.I położyć tylu ludzi, ile ma strzał wkołczanie, a może więcej.Nie uważał się za doskonałego łucznika, spotykał takich, którzy celowalilepiej.Ale na tej dróżce wystarczyło, aby człowieka lekko pchnąć albo tylko wystraszyć, sprawić,by się pośliznął, stracił równowagę, a śmierć spotka go taka, że pozostali zaczną się zastanawiać,czy warto wyrywać naprzód.Gdybym wiedział wcześniej, poprosiłbym Warocha, żeby zrobił mi procę, pomyślał ze złością.Wygonił Gacka zza pazuchy i zwinny zwierzak przelazł mu na głowę.Do podnóża ZamglonejSkały pozostało zaledwie kilkaset kroków.Na początku wspinaczki Tilorn przez cały czas oglądałsię za siebie, sprawdzał, co się dzieje z Wilczarzem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Pierwszy, prowadzącgniadosza, ruszył Eurych.Gacek krążył nad ich głowami, a potem poleciał zbadać, co dobregoczeka ich na tej drodze.Za Eurychem ruszyli wnuczek i dziadek, a potem Neelith i Tilorn.Wilczarz powierzył Siarka Tilornowi i mruknął:- Z tą moją jedną ręką.Ale tak naprawdę chodziło mu o to, że chciał iść ostatni.Do Zamglonej Skały było jeszcze dośćdaleko i przewidywał, że nie obejdzie się bez walki.Mędrzec wziął z jego ręki uzdę i z determinacjązaczął:- Chciałem ci powiedzieć.- Potem mi powiesz - przerwał mu Wilczarz.- Na przyjęciu u Eurycha.- I leciutko popchnąłuczonego w plecy.Jeśli szło się po ścieżce w górę, skała była po lewej stronie, a przepaść po prawej.To dobrze.Mańkut miał pewną przewagę.Gdybyż jeszcze udało się znalezć wyżej wygodne miejsce, takie, żeod rzuconego niebacznie w dół spojrzenia robi się zimno w środku.Jeżeli nie uda się zatrzymaćludzi Promienia, to Eurych i reszta nie dojdą do Bramy.Nie zdążą.Prawość prawością, alecokolwiek by wygłaszał zaczytany w księgach Arrant, Wilczarz nie widział jeszcze drzwi, którychnie można wyłamać.A co będzie, jeżeli nikczemnik zdoła się dostać do prawego świata,wczepiwszy się w rękę dobrego człowieka? Tego nie wiedział nawet Eurych, a cóż dopieroWilczarz.A jeśli Wilczarz nie wiedział czegoś na pewno, to zwykle chciał się o tym przekonać sam.Jak przy Przegrodzie.Tyle że przy Przegrodzie w ostatniej chwili mimo wszystko przyszedł mu z pomocą Winitar.Atutaj nikt nie udzieli mu wsparcia.Ani witezie Prawego, ani nikt.Nawet jeśli ktoś mu doniesie i bojarwyśle swoich ludzi.Wilczarz wciągnął nosem powietrze, stwierdził, że świt już bliski, i zaczął sięwspinać.Powrócił zziębnięty Gacek, wczepił się pazurkami w jego kurtkę i wsunął za pazuchę,gdzie chciał się ogrzać.Ale nie było to takie łatwe - nie mógł się ułożyć, bo przeszkadzała muprzywiązana do tułowia ręka.A podbity futrem płaszcz Wilczarz zdjął i przewiesił przez siodłoSiarka.- Poczekaj - powiedział Wen.Zatrzymał się i lewą ręką odchylił kołnierz.Zwierzak dał nura podubranie i zwinął się w kłębek.Co ja bym bez ciebie zrobił, pomyślał Wilczarz.Uśmiechnął się i poszedł dalej.Zcieżka wiła siępod górę, omijając występy kamiennej ściany - raz była węższa, raz szersza.Gdzieniegdzieskręcała w rozpadliny i wtedy odgłos rozbijających się o brzeg morskich fal stawał sięprzygłuszony, za to wśród skał odbijało się figlarne echo, które kazało niezmordowanemuprzybojowi to płakać, to rozmawiać niemal ludzkim głosem.Gdyby się przysłuchać uważniej, możeby się zrozumiało, o czym fale mówią.Wilczarz spróbował sobie wyobrazić, jak tu bywa w pogodnedni, kiedy morze w dole ledwie szemrze.Chyba nieprzyjemnie.Dlatego że wtedy w rozpadlinachna pewno nawoływały się szeptem tysiące widm.Właśnie.Nic dziwnego, że rozsądni Haliradczycyod dawna obawiali się tego miejsca.W dodatku tutaj ludzie, jak wieść niesie, przepadali.Teraz jużwiedział, dokąd odchodzili.A jeśli postarali się o to nieznani twórcy Bramy, którzy chcieliodstręczyć niegodnych lub wiedzionych czczą ciekawością? Wilczarz uważnie się przypatrywał,ale nie mógł odnalezć na ścieżce śladów pracy ludzkich rąk.Niemniej wiatr i woda raczej niebyłyby w stanie wyrzezbić w skałach tak równego koryta od piaszczystego brzegu do samegopodnóża Zamglonej Skały.Zresztą kto wie.Na niektórych odcinkach droga znowu się zwężała izawisała nad przepaścią.Na dole, daleko pod nogami ocierały się o siebie w potwornym tańcu,pożerały i przewracały nawzajem gigantyczne wały wody.Przeciwległego brzegu można byłodosięgnąć strzałą.Nawet z segwańskiego łuku, zasłużenie pogardzanego przez plemionawyborowych łuczników.Czy dlatego że zatoka była tu tak wąska, czy z powodu uformowania dna -nie wiadomo, ale tylko tutaj fale wznosiły się na taką niebywałą wysokość.Wilczarz postanowiłrozpytać o to Tilorna.A potem uśmiechnął się do własnych myśli.W książeczce o kartkach z brzozowej kory, którą nadal wszędzie nosił ze sobą, pozostała mudo przeczytania jedna jedyna stroniczka.Ostatnia.*Przez wiele wieków morze wygryzło pod Zamgloną Skałą istny kocioł.Fale wpadały doń,nakrywając jedna drugą i tak zwalając się razem na gładkie granitowe ściany, że bryzgi wody ipiana od czasu do czasu dosięgały ścieżki.Zimą na pewno sople tworzyły tu nawisy w kształciebrody.Ocean wściekle wdzierał się w głąb lądu i od czasu do czasu pod jego naporem woda, nieznajdując wyjścia z kamiennej zasadzki, zaczynała ciężko kołysać się do przodu i do tyłu.Morzegroznie bulgotało i szalało tak, że z rozhuśtanej toni wychylały się wierzchołki podwodnych skał.Wtedy z zewnątrz zaczynała podnosić się góra wody.Rosła i rosła, a potem piętrzyła się,wznosząc spieniony pióropusz, i wreszcie z hukiem opadała.Wielkie głazy drżały wtenczas wposadach, a wędrowcy starali się wcisnąć pomiędzy kamienie i próbowali uspokoić parskającekonie.Władca Mórz oszalały miotał się w dole i za każdym razem wydawało się, że olbrzymia falaporwie wszystkich ze skalnej półki w dół.Albo rozniesie w pył samą półkę.Gdyby dwojeczarowników nie potrafiło zapanować nad przerażeniem koni, wierzchowce by zwariowały zestrachu, wyrwały się i zginęły.Ale obecność Neelith i Tilorna wpływała na nie kojąco i uciekinierzycały czas szli w górę.Choć powoli.Zbyt powoli.Wilczarz nie usłyszał zbliżającej się pogoni.I nie zobaczył, choć na wschodzie wstawały jużporanne zorze.Ale ją poczuł.Nie może uważać się za wojownika ktoś, kto nie przeczuwanadciągającego niebezpieczeństwa i pozwala się zaskoczyć.Wen obejrzał się za siebie iwestchnął na myśl o co najmniej dziesięciu bardzo dogodnych miejscach, w których - gdyby miałsprawne obie ręce i łuk - mógłby sam zatrzymać liczny oddział.I położyć tylu ludzi, ile ma strzał wkołczanie, a może więcej.Nie uważał się za doskonałego łucznika, spotykał takich, którzy celowalilepiej.Ale na tej dróżce wystarczyło, aby człowieka lekko pchnąć albo tylko wystraszyć, sprawić,by się pośliznął, stracił równowagę, a śmierć spotka go taka, że pozostali zaczną się zastanawiać,czy warto wyrywać naprzód.Gdybym wiedział wcześniej, poprosiłbym Warocha, żeby zrobił mi procę, pomyślał ze złością.Wygonił Gacka zza pazuchy i zwinny zwierzak przelazł mu na głowę.Do podnóża ZamglonejSkały pozostało zaledwie kilkaset kroków.Na początku wspinaczki Tilorn przez cały czas oglądałsię za siebie, sprawdzał, co się dzieje z Wilczarzem [ Pobierz całość w formacie PDF ]