[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy to proroctwo? - spytał Leonardo z ironią.- Nie róbcie sobie żartów ze staruszki i posłuchajcie uważnie mojej przepowiedni.Bógobjawił mi to, co ma się wydarzyć.Powinniście wiedzieć, Leonardo, że nie ja jedna oddamdziś duszę Ojcu Wiekuistemu.Niektórzy spośród tych, których zwiesz prawdziwymi wierny-mi, staną wraz ze mną przed Sądem.I mam powody sądzić, że nie dostąpią miłosierdzia Naj-wyższego.Marco d Oggiono, na którym te słowa wywarły ogromne wrażenie, zauważył, że sio-stra Veronica z trudem łapie oddech.- Wam zaś pozostało jeszcze sporo czasu, by żałować za grzechy i uratować własnąduszę.14Zawsze będę wdzięczny bratu Alessandrowi za pomoc, jakiej mi udzielał w tychdniach, które nastąpiły po naszej przechadzce po krużganku Dziedzińca Szpitalnego.Pozanim i młodym Matteo, który od czasu do czasu wpadał do biblioteki, ciekaw tego, czym zaj-muje się ten skryty mnich przybyły z Wiecznego Miasta, prawie z nikim nie zamieniłem sło-wa.Pozostałych zakonników widywałem tylko w kościele podczas modłów oraz w trakcieposiłków w prowizorycznym refektarzu, urządzonym w pobliżu tak zwanego Wielkiego Dzie-dzińca.Lecz zarówno w jednym jak i w drugim miejscu obowiązywała reguła milczenia, za-tem nawiązanie rozmowy z którymkolwiek z mnichów nie było rzeczą łatwą.W bibliotece natomiast wszystko ulegało zmianie.Brat Ales-sandro tracił sztywność,z którą obnosił się wśród swoich konfratrów, zaś usta prawie mu się nie zamykały.Bibliote-karz pochodził z Ricci, nad jeziorem Trasimeno, położonym znacznie bliżej Rzymu niż Me-diolan.To w pewien sposób tłumaczyło jego wyobcowanie w tutejszym środowisku, a takżeto, że traktował mnie trochę jak swojego ziomka i poczuwał się do sprawowania nade mnąswoistej opieki.Choć nigdy nie widziałem, by wziął cokolwiek do ust, co dzień przynosił miwodę i pszenne bułeczki w kształcie otoczaków (arcydzieła brata Guglielma, które Alessan-dro ukradkiem wynosił dla mnie z kuchni).Zaopatrywał mnie nawet w czystą oliwę do lampyzawsze, kiedy groziło, że mi jej zabraknie.A wszystko to - jak zrozumiałem dużo pózniej - poto, by stale być w pobliżu, na wypadek gdybym odczuł potrzebę podzielenia się z kimś swo-imi zmartwieniami i tym samym odkrył przed nim kolejne szczegóły mej tajemnicy.Przy-puszczam, że z godziny na godzinę tajemnica ta w oczach Alessandra stawała się coraz bar-dziej doniosła.Wyrzucałem mu, że wybujała wyobraznia nie jest najlepszym sprzymierzeń-cem kogoś, kto usiłuje rozszyfrować tajemnicę, lecz on w odpowiedzi śmiał się, pewien, żejego umiejętności okażą się któregoś dnia przydatne.Z pewnością nigdy nie mogłem narzekać na brak życzliwości z jego strony.Wkrótcebrat Alessandro stał się moim prawdziwym przyjacielem.Był przy mnie zawsze, kiedy go po-trzebowałem.Pocieszał mnie, gdy rozczarowany brakiem wyników, ciskałem pióro, dodawałotuchy i zalecał, abym dalej wytrwale badał zagadkę.Lecz Oculos ejus dinumera stawiałotwardy opór.Nawet przypisanie wartości numerycznych poszczególnym literom nic nie da-wało.Wręcz przeciwnie: spowodowało tylko jeszcze większy zamęt w mojej głowie.Potrzech pełnych rozczarowań dniach i po kolejnej bezsennej nocy brat Alessandro znał już wer-sety na pamięć.Z przejęciem rozważał tekst na wszelkie możliwe sposoby i marszcząc czoło,zastanawiał się, jak złamać kod.Za każdym razem, gdy wpadał na jakiś trop, jego twarz ja-śniała zadowoleniem.Ostre rysy miękły, a surowe oblicze przypominało nagle twarz podeks-cytowanego dziecka.Przy jednej z takich okazji dowiedziałem się, że odkąd zapoznał się zdziełem Raimunda Lulio, twórcy Ars Magna tajnych szyfrów, stał się prawdziwym amatoremszarad.Ten gufo* stanowił niewyczerpane zródło* Gufo (wł.) - puchacz.Tak nazywano zakonników spędzających bezsennie noce lubtych, którym wstawanie na jutrznię nie sprawiało żadnego kłopotu (przyp.aut.).niespodzianek.Sprawiał wrażenie, że przeczytał dosłownie wszystko.Każde istotnedzieło na temat sztuki kryptografii, każdy traktat kabalistyczny, każde dzieło o tematyce bi-blijnej.A jednak te solidne podstawy teoretyczne na niewiele nam się przydawały.- Zatem - mruknął Alessandro któregoś popołudnia, gdy cały klasztor ogarnęła gorącz-ka przygotowań do pogrzebu donny Beatrice - naprawdę sądzicie, że powinniśmy policzyćoczy jakiegoś wizerunku, który znajduje się na terenie klasztoru? W ten sposób rozwiążemyten problem? Sądzicie, że to takie proste?Poklepałem go uspokajająco po dłoni i wzruszyłem ramionami.Cóż miałem mu odpo-wiedzieć? %7łe nic innego już nam nie pozostało? Bibliotekarz wbił we mnie swoje sowie oczyi w zadumie gładził się po spiczastej brodzie.Podobnie jak ja, nie był przekonany do tegorozwiązania.I nie bez powodu.Jeśli liczba imienia miała być równa liczbie oczu na czyimświzerunku - wszystko jedno: Madonny, świętego Dominika czy świętej Anny - to wynik za-prowadziłby nas w ślepą uliczkę.Bo jakie imię składa się z jednej lub dwu liter? A taki wynikprzecież byśmy otrzymali.Ponadto żaden z braci należących do wspólnoty nie miał tak krót-kiego imienia ani przy-domka.Nie mieszkał tu żaden Io, Eo czy Au.Nawet takie trzyliteroweimię jak Jan też na nic by się nie przydało.W Santa Maria delie Grazie nie było nikogo takie-go.Nie było też żadnego Noego czy Lota.A nawet, gdyby był, to na czyim obliczu znajdzie-my troje oczu?Nagle coś sobie uświadomiłem.A jeśli w zagadce nie chodziło o oczy ludzkie, lecz osmoka, hydrę o siedmiu głowach i czternastu oczach lub jakieś inne monstrum wymalowane na boku jednej z sal?- Ale nigdzie na terenie Santa Maria delie Grazie nie ma wizerunków potworów - za-protestował Alessandro.- Wobec tego może ruszyliśmy złym tropem.I postać, której należy policzyć oczy, nieznajduje się w klasztorze, lecz w innej budowli.W jakiejś wieży, pałacu, pobliskim kościele.- Ależ tak, ojcze Augustynie! Już wiem! - Oczy bibliotekarza zapłonęły.- Nie zauwa-żyliście? Te słowa nie odnoszą się do osoby ludzkiej ani do żadnego stwora lecz do budowli!- Do budowli?- Oczywiście! Mój Boże, cóż za głupota! Przecież to jasne jak słońce! Oculos znaczynie tylko oczy, ale i okna.Okrągłe okna.A w naszym klasztorze jest ich mnóstwo!Bibliotekarz nabazgrał coś na kawałku papieru.Był to pośpiesznie wykonany alterna-tywny przekład dwu wersetów.Kiedy to przeczytałem, wstąpiła we mnie nadzieja.Jeśli Ales-sandro się nie mylił, to przez cały czas mieliśmy rozwiązanie przed nosem.Zdaniem gufo, na-sze policz oczy, lecz nie spoglądaj w oblicze mogło równie dobrze oznaczać policz okna,lecz nie spoglądaj na fasadę.Brzmiało to co prawda nieco sztucznie, ale tekst rzeczywiście można było tak właśnieodczytać.Zewnętrzna część kościoła Santa Maria była w istocie pełna okulusów, okrągłychokien zaprojektowanych przez niejakiego Guinifortego Solariego wedle zasad stylu lombardz-kiego, ulubionego stylu księcia il Moro.Były dosłownie wszędzie.Zostały nawet wbudowanew obwód nowej kopuły Bramantego, pod którą od tygodnia się modliłem.Czyżby to było takproste? Brat Alessandro nie miał żadnych wątpliwości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Czy to proroctwo? - spytał Leonardo z ironią.- Nie róbcie sobie żartów ze staruszki i posłuchajcie uważnie mojej przepowiedni.Bógobjawił mi to, co ma się wydarzyć.Powinniście wiedzieć, Leonardo, że nie ja jedna oddamdziś duszę Ojcu Wiekuistemu.Niektórzy spośród tych, których zwiesz prawdziwymi wierny-mi, staną wraz ze mną przed Sądem.I mam powody sądzić, że nie dostąpią miłosierdzia Naj-wyższego.Marco d Oggiono, na którym te słowa wywarły ogromne wrażenie, zauważył, że sio-stra Veronica z trudem łapie oddech.- Wam zaś pozostało jeszcze sporo czasu, by żałować za grzechy i uratować własnąduszę.14Zawsze będę wdzięczny bratu Alessandrowi za pomoc, jakiej mi udzielał w tychdniach, które nastąpiły po naszej przechadzce po krużganku Dziedzińca Szpitalnego.Pozanim i młodym Matteo, który od czasu do czasu wpadał do biblioteki, ciekaw tego, czym zaj-muje się ten skryty mnich przybyły z Wiecznego Miasta, prawie z nikim nie zamieniłem sło-wa.Pozostałych zakonników widywałem tylko w kościele podczas modłów oraz w trakcieposiłków w prowizorycznym refektarzu, urządzonym w pobliżu tak zwanego Wielkiego Dzie-dzińca.Lecz zarówno w jednym jak i w drugim miejscu obowiązywała reguła milczenia, za-tem nawiązanie rozmowy z którymkolwiek z mnichów nie było rzeczą łatwą.W bibliotece natomiast wszystko ulegało zmianie.Brat Ales-sandro tracił sztywność,z którą obnosił się wśród swoich konfratrów, zaś usta prawie mu się nie zamykały.Bibliote-karz pochodził z Ricci, nad jeziorem Trasimeno, położonym znacznie bliżej Rzymu niż Me-diolan.To w pewien sposób tłumaczyło jego wyobcowanie w tutejszym środowisku, a takżeto, że traktował mnie trochę jak swojego ziomka i poczuwał się do sprawowania nade mnąswoistej opieki.Choć nigdy nie widziałem, by wziął cokolwiek do ust, co dzień przynosił miwodę i pszenne bułeczki w kształcie otoczaków (arcydzieła brata Guglielma, które Alessan-dro ukradkiem wynosił dla mnie z kuchni).Zaopatrywał mnie nawet w czystą oliwę do lampyzawsze, kiedy groziło, że mi jej zabraknie.A wszystko to - jak zrozumiałem dużo pózniej - poto, by stale być w pobliżu, na wypadek gdybym odczuł potrzebę podzielenia się z kimś swo-imi zmartwieniami i tym samym odkrył przed nim kolejne szczegóły mej tajemnicy.Przy-puszczam, że z godziny na godzinę tajemnica ta w oczach Alessandra stawała się coraz bar-dziej doniosła.Wyrzucałem mu, że wybujała wyobraznia nie jest najlepszym sprzymierzeń-cem kogoś, kto usiłuje rozszyfrować tajemnicę, lecz on w odpowiedzi śmiał się, pewien, żejego umiejętności okażą się któregoś dnia przydatne.Z pewnością nigdy nie mogłem narzekać na brak życzliwości z jego strony.Wkrótcebrat Alessandro stał się moim prawdziwym przyjacielem.Był przy mnie zawsze, kiedy go po-trzebowałem.Pocieszał mnie, gdy rozczarowany brakiem wyników, ciskałem pióro, dodawałotuchy i zalecał, abym dalej wytrwale badał zagadkę.Lecz Oculos ejus dinumera stawiałotwardy opór.Nawet przypisanie wartości numerycznych poszczególnym literom nic nie da-wało.Wręcz przeciwnie: spowodowało tylko jeszcze większy zamęt w mojej głowie.Potrzech pełnych rozczarowań dniach i po kolejnej bezsennej nocy brat Alessandro znał już wer-sety na pamięć.Z przejęciem rozważał tekst na wszelkie możliwe sposoby i marszcząc czoło,zastanawiał się, jak złamać kod.Za każdym razem, gdy wpadał na jakiś trop, jego twarz ja-śniała zadowoleniem.Ostre rysy miękły, a surowe oblicze przypominało nagle twarz podeks-cytowanego dziecka.Przy jednej z takich okazji dowiedziałem się, że odkąd zapoznał się zdziełem Raimunda Lulio, twórcy Ars Magna tajnych szyfrów, stał się prawdziwym amatoremszarad.Ten gufo* stanowił niewyczerpane zródło* Gufo (wł.) - puchacz.Tak nazywano zakonników spędzających bezsennie noce lubtych, którym wstawanie na jutrznię nie sprawiało żadnego kłopotu (przyp.aut.).niespodzianek.Sprawiał wrażenie, że przeczytał dosłownie wszystko.Każde istotnedzieło na temat sztuki kryptografii, każdy traktat kabalistyczny, każde dzieło o tematyce bi-blijnej.A jednak te solidne podstawy teoretyczne na niewiele nam się przydawały.- Zatem - mruknął Alessandro któregoś popołudnia, gdy cały klasztor ogarnęła gorącz-ka przygotowań do pogrzebu donny Beatrice - naprawdę sądzicie, że powinniśmy policzyćoczy jakiegoś wizerunku, który znajduje się na terenie klasztoru? W ten sposób rozwiążemyten problem? Sądzicie, że to takie proste?Poklepałem go uspokajająco po dłoni i wzruszyłem ramionami.Cóż miałem mu odpo-wiedzieć? %7łe nic innego już nam nie pozostało? Bibliotekarz wbił we mnie swoje sowie oczyi w zadumie gładził się po spiczastej brodzie.Podobnie jak ja, nie był przekonany do tegorozwiązania.I nie bez powodu.Jeśli liczba imienia miała być równa liczbie oczu na czyimświzerunku - wszystko jedno: Madonny, świętego Dominika czy świętej Anny - to wynik za-prowadziłby nas w ślepą uliczkę.Bo jakie imię składa się z jednej lub dwu liter? A taki wynikprzecież byśmy otrzymali.Ponadto żaden z braci należących do wspólnoty nie miał tak krót-kiego imienia ani przy-domka.Nie mieszkał tu żaden Io, Eo czy Au.Nawet takie trzyliteroweimię jak Jan też na nic by się nie przydało.W Santa Maria delie Grazie nie było nikogo takie-go.Nie było też żadnego Noego czy Lota.A nawet, gdyby był, to na czyim obliczu znajdzie-my troje oczu?Nagle coś sobie uświadomiłem.A jeśli w zagadce nie chodziło o oczy ludzkie, lecz osmoka, hydrę o siedmiu głowach i czternastu oczach lub jakieś inne monstrum wymalowane na boku jednej z sal?- Ale nigdzie na terenie Santa Maria delie Grazie nie ma wizerunków potworów - za-protestował Alessandro.- Wobec tego może ruszyliśmy złym tropem.I postać, której należy policzyć oczy, nieznajduje się w klasztorze, lecz w innej budowli.W jakiejś wieży, pałacu, pobliskim kościele.- Ależ tak, ojcze Augustynie! Już wiem! - Oczy bibliotekarza zapłonęły.- Nie zauwa-żyliście? Te słowa nie odnoszą się do osoby ludzkiej ani do żadnego stwora lecz do budowli!- Do budowli?- Oczywiście! Mój Boże, cóż za głupota! Przecież to jasne jak słońce! Oculos znaczynie tylko oczy, ale i okna.Okrągłe okna.A w naszym klasztorze jest ich mnóstwo!Bibliotekarz nabazgrał coś na kawałku papieru.Był to pośpiesznie wykonany alterna-tywny przekład dwu wersetów.Kiedy to przeczytałem, wstąpiła we mnie nadzieja.Jeśli Ales-sandro się nie mylił, to przez cały czas mieliśmy rozwiązanie przed nosem.Zdaniem gufo, na-sze policz oczy, lecz nie spoglądaj w oblicze mogło równie dobrze oznaczać policz okna,lecz nie spoglądaj na fasadę.Brzmiało to co prawda nieco sztucznie, ale tekst rzeczywiście można było tak właśnieodczytać.Zewnętrzna część kościoła Santa Maria była w istocie pełna okulusów, okrągłychokien zaprojektowanych przez niejakiego Guinifortego Solariego wedle zasad stylu lombardz-kiego, ulubionego stylu księcia il Moro.Były dosłownie wszędzie.Zostały nawet wbudowanew obwód nowej kopuły Bramantego, pod którą od tygodnia się modliłem.Czyżby to było takproste? Brat Alessandro nie miał żadnych wątpliwości [ Pobierz całość w formacie PDF ]