[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W odległości stu metrów od CricklewoodStation na ulicach panowała cisza.Prócz niepewnie podążających przedsiebie Reggiego i Viv wokół nie było żywej duszy.Kiedy Reggie wyjąłkartkę z opisem trasy, Viv z niepokojem zerknęła w niebo: papier zaja-śniał mu w ręku jak podświetlony.Dom, kiedy go wreszcie znalezli, niewyróżniał się niczym szczególnym, lecz na framudze, pod guzikiemdzwonka, widniała wizytówka.Robiła solidne, profesjonalne wrażenie,dodając otuchy, a zarazem budząc strach.Viv, która dotąd trzymałaReggiego pod ramię, lekko pociągnęła go do tyłu.Chwycił jej rękę i uści-snął palce.Na jednym z nich błyszczała za luzna obrączka z tombaku,która ześlizgiwała się uparcie.- W porządku? - zapytał nieswoim głosem.Nienawidził lekarzy,szpitali i tym podobnych.Wiedziała, że wolałby, aby przyszła z Betty, siostrą, kimkolwiek, byle tylko nie z nim.Sama nacisnęła guzik dzwonka.Pan Imrie otworzył natychmiast, takjakby czekał za drzwiami.- Ach tak - powiedział głośno, zerkając ponad ich ramionami naulicę.- Zapraszam do środka.Stanęli tuż obok siebie, niepewni co do wielkości korytarza, podczasgdy pan Imrie skrzętnie zaciągnął zasłonę na szybce z matowego szkła.283 Następnie zaprowadził ich do poczekalni, gdzie jasne światło kazało imzmrużyć oczy.W pomieszczeniu unosiła się słodkawa woń pasty do pod-łóg, gumy oraz gazu.Na ścianach widniały obrazki przedstawiające zębyi różowe dziąsła; na gipsowym modelu pysznił się pojedynczy trzono-wiec w przekroju, z wyraznym zaznaczeniem szkliwa, miazgi i czerwone-go nerwu.Zwiatło nadało kolorom intensywny odcień.Viv rozglądała siędokoła, aż rozbolały ją zęby.Pan Imrie był dentystą, tym drugim trudnił się na boku.- Proszę usiąść - poprosił.Wyjął arkusz papieru i przyczepił go do tabliczki.Miał na nosie oku-lary w ciężkich oprawkach, które ustawicznie podsuwał do góry, abylepiej widzieć, przez co wyglądał jak w goglach.Zapytał o dane.Viv zdję-ła rękawiczkę, aby zademonstrować obrączkę i lekko zarumieniona po-dała ustalone wcześniej imię i nazwisko: pani Margaret Harrison.PanImrie wypowiedział je na głos i rozpoczynał od niego każde zdanie:  Ateraz, pani Harrison ,  Cóż, pani Harrison.Zdaniem Viv brzmiało totak sztucznie i pretensjonalnie, jakby nazwisko należało do aktorki lubzgoła innej, wymyślonej postaci.Początkowo pytania były proste.Z chwilą gdy zaczęły dotyczyć deli-katniejszych kwestii, pan Imrie polecił Reggiemu zaczekać na korytarzu.Viv słyszała pisk jego butów na linoleum, kiedy spacerował tam i z po-wrotem.Być może pan Imrie również zwrócił na to uwagę.Zniżył głos.- Data ostatniej miesiączki?Viv podała ją bez zastanowienia.Zapisał, po czym jakby się zasępił.- Wcześniejsze ciąże? - podjął.- Poronienia? Czy pani wie, co to po-ronienie? Naturalnie.Czy kiedykolwiek poddała się pani, hm.zabie-gowi, któremu podda się pani u mnie?Viv udzieliła na każde pytanie odpowiedzi przeczącej.Po chwili wa-hania wspomniała o tabletkach, na wypadek gdyby miało to jakiekol-wiek znaczenie.Z dezaprobatą pokręcił głową.- Jeśli chce pani znać moje zdanie, nie warto zawracać sobie nimigłowy - oznajmił.- Pewnie tylko podrażniły żołądek, prawda? Spodzie-wałem się tego.- Okulary zjechały mu na czubek nosa, pozostawiającwokół oczu czerwone obwódki na kształt drugiej, widmowej pary.Wyjął futerał z przyrządami.Serce podeszło Viv do gardła.Okazałosię jednak, że chodzi tylko o sprawdzenie ciśnienia i osłuchanie klatkipiersiowej.Pan Imrie kazał jej wstać i zsunąć spódnicę, po czym obmacał284 brzuch Vivien, mocno naciskając go palcami i całą dłonią.Wyprostował się i wytarł ręce.- No cóż - oznajmił z powagą.- Wygląda na to, że ciąża jest bardziejzaawansowana, niż mógłbym sobie tego życzyć. Oczywiście liczył oddaty ostatniej miesiączki.- Zabieg powinno się wykonywać nie pózniejniż w dziesiątym tygodniu, pani zaś dawno przekroczyła ten termin.Dodatkowe tygodnie ewidentnie sprawiały zasadniczą różnicę.PanImrie podszedł do drzwi i zawołał Reggiego, po czym wyjaśnił im oboj-gu, że z uwagi na zwiększony stopień ryzyka jest zmuszony pobrać wyż-szą opłatę.- Niestety, będzie to dodatkowe dziesięć funtów.- Dziesięć funtów? - powtórzył ze zgrozą Reggie.Pan Imrie rozłożył ręce.- Rozumie pan, znając nasze prawo.Podejmuję duże ryzyko.- Kolega mówił, że siedemdziesiąt pięć.Przyniosłem dokładnie tyle.- Miesiąc temu byłaby to odpowiednia kwota.Gdybyście trafili nakogoś innego, być może wystarczyłoby i teraz.Ale ja mam na uwadzezdrowie pańskiej żony.Oraz dobro własnej małżonki.Bardzo mi przy-kro.Reggie potrząsnął głową.- Z całym szacunkiem, ale tak się nie prowadzi interesów - oznajmiłz goryczą.- Jeden miesiąc taka cena, drugi siaka.Co za różnica, że to.-wskazał brodą na brzuch Viv-.siedzi tam dwa czy trzy tygodnie dłużej?Pan Imrie uśmiechnął się pobłażliwie.- Obawiam się, że znaczna.- To pan tak twierdzi.Czy powiedziałby pan to samo gościowi, któ-ry przyszedłby do pana z.z wrastającym zębem?- To wielce prawdopodobne.- No tak.Rozmowa toczyła się dalej w tym duchu.Viv stała bez słowa, zewzrokiem wbitym w posadzkę, pełna nienawiści do całej sytuacji i doReggiego.Wreszcie pan Imrie zgodził się na rekompensatę w postacikuponów na odzież: Reggie odwrócił się plecami i wyjął mały plik, poczym wsunął go do koperty, w której umieścił wcześniej pieniądze.Na-stępnie wręczył ją lekarzowi i prychnął.- Dziękuję - odpowiedział z przesadną uprzejmością pan Imrie.Schował kopertę do kieszeni.- A teraz proszę się rozgościć, a ja zapro-wadzę żonę do gabinetu.To nie potrwa dłużej niż dwadzieścia minut.285 - Potrzymaj mi kapelusz i płaszcz, dobrze? - rzuciła lodowato Viv.Reggie posłusznie sięgnął po rzeczy i spróbował ująć ją za rękę.- Wszystko będzie dobrze - zapewnił, usiłując pochwycić jej spoj-rzenie.- Zobaczysz.Wyszarpnęła palce.Zegar ścienny wskazywał pięć po ósmej.Pan Im-rie poprowadził ją korytarzem i otworzył gabinet.Początkowo myślała, że przejdą do kolejnego pomieszczenia, spo-dziewała się zobaczyć coś innego.Jednakże pan Imrie zamknął drzwi zajej plecami i zaaferowany podszedł do stołu z narzędziami.Na jednąstraszną chwilę ogarnęło ją podejrzenie, że zabieg odbędzie się na foteludentystycznym, po czym jej wzrok padł na stojącą nieco dalej kozetkęprzykrytą płachtą papieru woskowanego.Obok niej błyszczało cynkowa-ne wiaderko.Ostre, nieprzyjemne światło odbijało się od jego lśniącejpowierzchni, a widok porozstawianych wszędzie tacek z przyrządami,maszyn, wierteł do borowania i butelek z gazem robił upiorne wrażenie.Poczuła, że łzy dławią ją w gardle i po raz pierwszy pomyślała: Nie mogę!- Proszę, pani Harrison - zachęcił pan Imrie, być może wyczuwającjej wahanie.- Niech pani zdejmie spódnicę, buty oraz bieliznę i wskaku-je na kozetkę.Możemy zaczynać.Dobrze? I proszę się nie martwić, toprosty zabieg.Odwrócił się, zdjął marynarkę i umył ręce, po czym zaczął podwijaćrękawy.Viv rozebrała się przy piecyku elektrycznym, złożyła ubranie nakrześle i pospiesznie usiadła na szeleszczącym papierze.Obnażenie dol-nej połowy ciała wprawiło ją w większe zakłopotanie aniżeli całkowitanagość.Czuła się jak ulicznica.Kiedy jednak położyła się na twardejkozetce, poczuła się jeszcze gorzej: jak ryba o rozwartym pysku i rozdę-tych skrzelach, byle jak ciśnięta na stragan.- Dam pani poduszkę - powiedział pan Imrie, podchodząc bliżej istarannie omijając wzrokiem jej biodra.- Proszę się unieść [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl