[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle wszystko ucichło.Wystarczyło się wyprostować, wykorzystać opór skały i już miałem głowę na powierzchni.Niżej pode mną lawina miała o wiele większą siłę, ale nie była tak niszcząca, jak sięspodziewałem.Musiało to jednak wystarczyć.Nie ociągając się, zacząłem się wdrapywać wgórę, w stronę grani.Moja zasadzka nie była przygotowana na próżno.* * *Dwa dni pózniej, już bez rakiet śnieżnych i wstrętnej tuniki z wołu, znów obserwowałemobóz Tanhotów.Tutaj zima jeszcze nie nadeszła, mieszkańcy dopiero się do niej szykowali.Byli zmęczeni, widać było, że brakuje im siły wojowników, którzy wyruszyli po moich śladach,W obozie zostali tylko ci, których zauważyłem podczas pierwszej pogoni i wrócili wcześniej.Miałem taką nadzieję.Nie czekałem do nocy, chciałem wykorzystać okazję, że prawie wszyscyudali się na potów ryb albo zajmowali się czymś innym.Szybko i pewnie, chociaż ciarkiprzebiegały mi po plecach, a żołądek miałem niczym kostka lodu, przeszedłem między chatamiszamana i naczelnika i usiadłem na honorowym miejscu dla gościa, przy uroczystym ognisku,gdzie odbywały się narady.Siedziałem tak kilka długich minut, nikt nie zwracał na mnie uwagi.Oba woreczki z duszami najpotężniejszych mężczyzn plemienia położyłem na kamieniu oboksiebie, dołożyłem do nich dwa orzechy laskowe i bez pośpiechu, wciąż niezauważony, rozpaliłemogień.Dym trzymał się nisko, szybko zauważyli, że coś się dzieje.Rozległ się gardłowy krzyk, jedna z kobiet pokazywała w moim kierunku.Nagle obóz byłpełen kobiet, dzieci, starców i nielicznych rannych albo chorych mężczyzn.Naczelnik i szamanpatrzyli na mnie jak na zjawę.Zakładałem, że w obozie jest także wojownik, który tak tchórzliwie przede mną uciekł.Miał w sobie coś ze szczura i denerwowało mnie, że go nie widzę. Patrzeć powiedziałem jak najstaranniej w ich języku, wskazując woreczki na kamieniu.Naczelnik westchnął, pochylił się do skoku.W lewej ręce trzymałem przygotowany kamieńi jednym celnym uderzeniem zmiażdżyłem orzeszek leżący tylko cal od obu świętychworeczków.Drugi, nienaruszony orzeszek wrzuciłem do ognia.Już bardziej wyrazisty być nieumiałem.Teraz wszystko zależało od nich.Od tego, jak dobrze ich poznałem, jak szanowaliswoje zwyczaje.Chłodna Myśl przyglądał się na zmianę strasznemu zabijace i dwóm najstarszymmężczyznom plemienia, w ręce trzymał nóż do rzucania, który przypłacił własną krwią. Jest w świętym kręgu, nie możemy go zabić powiedział spokojnie SilnaRęka.Chłodna Myśl go rozumiał.Silna Ręka szanował wojownika, który był przynajmniej takdobry jak on sam, a ponadto co najmniej tak honorowy.Honorowy, aż było to prawieniewiarygodne.Z drugiej strony& Musimy za wszelką cenę zabić straszliwego zabijakę, chudego mężczyznę zdwukrotnie złamanym nosem.Inaczej zginie całe plemię powiedział cicho szaman,jakby czytał młodzieńcowi w myślach.Chłodna Myśl zrobił wykrok prawą nogą i przechylił nóż do pozycji odpowiedniej do rzutu.Cisnął go prawie tak dokładnie i szybko, jak to ćwiczył.Wilkosęp, przygotowujący się zaplecami przybysza do podstępnego ataku, jęknął, objął palcami rękojeść wystającą z piersi, alewyciągnąć noża już nie zdołał. Krąg jest święty.Wojownik jest prawie tak dobry jak jego słowo. Chłodna Myśl słyszałswoje własne słowa dobiegające skądś z oddali. A poza tym ten mężczyzna nie ma dwa razy złamanego nosa, ale trzy.Ten trzeci raz tomoja sprawka skrzywił się Silna Ręka. Nie chcecie wziąć, co do was należy i zacząć rozmawiać o rzeczach ważnych dlaplemienia? udało mi się powiedzieć po długim zastanowieniu i gestem zachęciłem ich, żebyusiedli.Za moimi plecami ktoś jęczał, ale wyglądało na to, że młodzieniec nauczył się obchodzićz moim nożem lepiej niż dobrze.* * *Na farmę Flema dotarłem po następnych czterech dniach.Zajęło mi to więcej czasu niżplanowałem, długa gonitwa pozbawiła mnie większości sił.Dotarłem tam po zmroku, w chwili,kiedy Bokeli zamykał bramę.Przywitał mnie, unosząc brwi ze zdziwienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Nagle wszystko ucichło.Wystarczyło się wyprostować, wykorzystać opór skały i już miałem głowę na powierzchni.Niżej pode mną lawina miała o wiele większą siłę, ale nie była tak niszcząca, jak sięspodziewałem.Musiało to jednak wystarczyć.Nie ociągając się, zacząłem się wdrapywać wgórę, w stronę grani.Moja zasadzka nie była przygotowana na próżno.* * *Dwa dni pózniej, już bez rakiet śnieżnych i wstrętnej tuniki z wołu, znów obserwowałemobóz Tanhotów.Tutaj zima jeszcze nie nadeszła, mieszkańcy dopiero się do niej szykowali.Byli zmęczeni, widać było, że brakuje im siły wojowników, którzy wyruszyli po moich śladach,W obozie zostali tylko ci, których zauważyłem podczas pierwszej pogoni i wrócili wcześniej.Miałem taką nadzieję.Nie czekałem do nocy, chciałem wykorzystać okazję, że prawie wszyscyudali się na potów ryb albo zajmowali się czymś innym.Szybko i pewnie, chociaż ciarkiprzebiegały mi po plecach, a żołądek miałem niczym kostka lodu, przeszedłem między chatamiszamana i naczelnika i usiadłem na honorowym miejscu dla gościa, przy uroczystym ognisku,gdzie odbywały się narady.Siedziałem tak kilka długich minut, nikt nie zwracał na mnie uwagi.Oba woreczki z duszami najpotężniejszych mężczyzn plemienia położyłem na kamieniu oboksiebie, dołożyłem do nich dwa orzechy laskowe i bez pośpiechu, wciąż niezauważony, rozpaliłemogień.Dym trzymał się nisko, szybko zauważyli, że coś się dzieje.Rozległ się gardłowy krzyk, jedna z kobiet pokazywała w moim kierunku.Nagle obóz byłpełen kobiet, dzieci, starców i nielicznych rannych albo chorych mężczyzn.Naczelnik i szamanpatrzyli na mnie jak na zjawę.Zakładałem, że w obozie jest także wojownik, który tak tchórzliwie przede mną uciekł.Miał w sobie coś ze szczura i denerwowało mnie, że go nie widzę. Patrzeć powiedziałem jak najstaranniej w ich języku, wskazując woreczki na kamieniu.Naczelnik westchnął, pochylił się do skoku.W lewej ręce trzymałem przygotowany kamieńi jednym celnym uderzeniem zmiażdżyłem orzeszek leżący tylko cal od obu świętychworeczków.Drugi, nienaruszony orzeszek wrzuciłem do ognia.Już bardziej wyrazisty być nieumiałem.Teraz wszystko zależało od nich.Od tego, jak dobrze ich poznałem, jak szanowaliswoje zwyczaje.Chłodna Myśl przyglądał się na zmianę strasznemu zabijace i dwóm najstarszymmężczyznom plemienia, w ręce trzymał nóż do rzucania, który przypłacił własną krwią. Jest w świętym kręgu, nie możemy go zabić powiedział spokojnie SilnaRęka.Chłodna Myśl go rozumiał.Silna Ręka szanował wojownika, który był przynajmniej takdobry jak on sam, a ponadto co najmniej tak honorowy.Honorowy, aż było to prawieniewiarygodne.Z drugiej strony& Musimy za wszelką cenę zabić straszliwego zabijakę, chudego mężczyznę zdwukrotnie złamanym nosem.Inaczej zginie całe plemię powiedział cicho szaman,jakby czytał młodzieńcowi w myślach.Chłodna Myśl zrobił wykrok prawą nogą i przechylił nóż do pozycji odpowiedniej do rzutu.Cisnął go prawie tak dokładnie i szybko, jak to ćwiczył.Wilkosęp, przygotowujący się zaplecami przybysza do podstępnego ataku, jęknął, objął palcami rękojeść wystającą z piersi, alewyciągnąć noża już nie zdołał. Krąg jest święty.Wojownik jest prawie tak dobry jak jego słowo. Chłodna Myśl słyszałswoje własne słowa dobiegające skądś z oddali. A poza tym ten mężczyzna nie ma dwa razy złamanego nosa, ale trzy.Ten trzeci raz tomoja sprawka skrzywił się Silna Ręka. Nie chcecie wziąć, co do was należy i zacząć rozmawiać o rzeczach ważnych dlaplemienia? udało mi się powiedzieć po długim zastanowieniu i gestem zachęciłem ich, żebyusiedli.Za moimi plecami ktoś jęczał, ale wyglądało na to, że młodzieniec nauczył się obchodzićz moim nożem lepiej niż dobrze.* * *Na farmę Flema dotarłem po następnych czterech dniach.Zajęło mi to więcej czasu niżplanowałem, długa gonitwa pozbawiła mnie większości sił.Dotarłem tam po zmroku, w chwili,kiedy Bokeli zamykał bramę.Przywitał mnie, unosząc brwi ze zdziwienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]